Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

wtorek, 3 grudnia 2013

chapter II


[Gerard]
Nie lubi patrzeć na kolorowe smugi, w jakie zamieniają się ludzie upchnięci w murach szkolnych korytarzy. Czuje się wtedy jeszcze bardziej wyalienowany, jak zardzewiały gwóźdź wbity w powierzchnię idealnie gładkiej, lśniącej deski. Jak czarny baran w stadzie białych i miękkich niczym obłoczki owiec. Właściwie jest też druga strona tego parszywego uczucia, zupełnie odwrotna, ale równie niepokojąca. Chora satysfakcja, poczucie wyższości. Czasami na jego usta mimowolnie wpełza szyderczy. Przestaje czuć się gorszy od nich, wręcz przeciwnie. Jakby znał tajemnicę, której oni nigdy nie posiądą.

Powtarza to sobie codziennie, jak mantrę. Nie jest gorszy - jest inny.

Ale to go zabija.

Unosi wzrok. Ludzie dookoła niego są tacy szablonowi. Wiecznie spieszący się gdzieś, wiecznie zmierzając do celu. Śmiech. Radość. Emocje wymalowane na rozświetlonych twarzach. To takie beztroskie. To takie ludzkie.

Czy im tego zazdrości? To zależy. Teraz tak. Zazdrości tak bardzo, że zaciska pięści w kieszeniach bluzy i wbija bezsilne spojrzenie w czubki znoszonych trampków. On już dawno wyzbył się wszystkiego, co ludzkie. Może poza tą jedną żywą cząstką duszy, która jeszcze opierała się ogólnemu rozkładowi wyniszczającemu go od środka. To tą cząstką duszy kochał Mikey'ego, ta cząstka duszy zmuszała go do tworzenia i jako takiej nauki. Właściwie to ona utrzymywała go przy życiu. Czasami wręcz słyszał jej napięty głos, przemawiający przez srebrną powierzchnię żyletki. "Nie tak głęboko. Musisz zostać. Nie tak głęboko."

 Gerry.  Głos brata wyrywa go z zamyślenia. Prawie zapomniał o obecności chłopaka. Do tej pory szybkim krokiem przemierzali korytarz. - Mam lekcje w drugim budynku. Spadam.

Donna postarała się, żeby poszli do jednej szkoły, co było nieco trudnym przedsięwzięciem, bo Mikey jest młodszy od brata o cztery długie lata. Obaj uważają, że uczęszczanie do szkoły podstawówka plus gimnazjum - trzydzieści sześć klas, prawie tysiąc osób stłoczonych w trzech budynkach - nie było dobrym wyjściem, ale nie mogli zrobić w tej sprawie kompletnie nic.

– Mhm – kwituje cicho Gerard, omiatając beznamiętnym spojrzeniem twarz brata. Uważa Mikey'ego za to lepsze dziecko. Ładniejsze, zdolniejsze, bardziej pracowite. Młody ma kolegów i jest lubiany w klasie, więc brunet stara cieszyć się jego szczęściem. Tyle mu pozostało.

Już ma odejść, myślami jest przy klasie albo nawet już w niej, na lekcji, gdy Mikey niespodziewanie pada mu w ramiona, oplatając chudymi rękoma pierś brata. Gerard nieruchomieje na chwilę, zaskoczony. Czuje na skórze palące, pełne kpiny spojrzenia przechodzących obok nastolatków. Okazujesz uczucia - jesteś słabszy. To jedna z podstawowych zasad tego miejsca.

Czarnowłosy delikatnie, z pewnym wrodzonym dystansem układa ręce pod łopatkami Mikey'ego i lekko przyciąga go do siebie. Młodszy chłopak wciska nos w zagłębienie między obojczykami brata, zacieśniając uścisk.

Gerard wie, że Mikes się martwi. Martwi się odkąd któregoś dnia wszedł do pokoju i zastał brata bez koszulki. Nawet z taką wadą wzroku ciężko byłoby nie zauważyć naznaczonych wąskimi, czerwonymi pręgami przedramion chłopaka. Mikey nie zapytał, Gerard nie poruszył tematu. Myślał, że młody zapomniał. Pomyślał, że mu się przewidziało. Ale teraz, trzymając wątłe ciało w ramionach, zdaje sobie sprawę, że blondyn nadal pamięta. I chyba porządnie się przejął. "Ja też bym się przejął, gdyby chodziło o niego. I stanąłbym na głowie, żeby tylko mu pomóc."

– Powodzenia – mówi w końcu Mikey i uśmiecha się słabo, odsuwając. Mimo, że jego oczy ukryte są za grubymi szkłami okularów, Gerard widzi w nich smutek i troskę. Wzdycha i klepie brata po ramieniu.

– Dzięki, Mikes. Tobie też.

– Nie daj im się, okej? Jesteś wystarczająco dobry. Jesteś wręcz-

Jego dalsze słowa toną w wibrującym dźwięku dzwonka. Czarnowłosy uśmiecha się przepraszająco, wzrusza ramionami i odchodzi. Wcale nie żałuje, gdy zmierza szybkim krokiem w stronę sali lekcyjnej, pozostawiając młodego za plecami. Nienawidzi czuć się lepiej. Nienawidzi tego uczucia ciepła, które narasta w okolicach jego serca. Gdy nagle kończą mu się wszystkie ironiczne riposty i nie wie, co powiedzieć. Nie wie, czy to jedna z naturalnych reakcji organizmu, czy kolejny skutek uboczny jego stopniowego tracenia ludzkich emocji.

Gdy dociera pod salę, osoby z jego klasy właśnie wdreptują do środka. Stado klonów. Ta sytuacja zawsze wygląda niezwykle zabawnie, Gerard czasami nawet wygina usta w kpiącym uśmiechu. "Jak w kościele." Chociaż nigdy nie chodzi do kościoła.

Dołącza niechętnie do tłumku, rzuca szybkie spojrzenie na twarz nauczycielki, która ze znudzeniem trzyma drzwi. Nie lubi jej. Nie ma nic do biologii, ale uważa, że kobieta nie powinna brać się za pracę w szkole. Ciężko słucha się jej wysokiego, monotonnego głosu, często używa terminów, których na tym etapie edukacji jeszcze nie znają i w skutek czego nikt nic nie rozumie. A może tak mu się wydaje, bo jest głupi.

W klasie wszystkie ławki są podwójne, ale Gerard ma to szczęście, że jest ich o cztery za dużo i może usiąść sam. Drepcze na tył jasnej, pełnej doniczkowych roślin sali, poprawiając torbę na ramieniu. Nauczył się izolować od innych. Siada zawsze w kącie, jak najdalej od reszty. Oczywiście musi też uważać, że nie wmieszać się w grupę klasowych błaznów, którzy przecież też mieli w zwyczaju siadać na końcu.

Rzuca torbę na ławkę i bezsilnie opada na krzesło. Podpiera głowę na dłonie i znużonym wzrokiem obserwuje klasę zapełniającą się uczniami. "Klony, klony, klony" - nuci w myślach z ironią. To najlepsze określenie na tych ludzi, a możliwość oglądania ich daje mu pewien rodzaj satysfakcji. To śmieszne. Dziewczyny w kolorowych t-shirtach z Bieberem i One Direction*, vansach i rurkach. Chłopaki dzielą się na dwie grupy - tych w rozciągniętych dresach, z rodzaju "JP na 70%, bo mam wujka-policjanta i trochę się boję" i tych wyglądających podobnie do płci przeciwnej - obcisłe spodnie, fullcapy i grzywki.

Zatrzymuje na chwilę spojrzenie na wysokiej dziewczynie w skórzanych spodniach i creepersach z burzą czarnych dredów z jasnymi pasemkami, upiętą w niechlujny kucyk. Adrienne jest jedną z niewielu osób, które odzywają się do niego z własnej woli. Nie są najlepszymi przyjaciółmi, raczej po prostu znajomymi. Biedna dziewczyna przez całą pierwszą klasę próbowała nawiązać z nim bliższą relację, ale chyba w końcu zorientowała się, że Gerard nie jest zbyt otwarty na nowe znajomości.


Nienawidzi siebie za to, nienawidzi siebie za tę izolację, za zapieranie się rękami i nogami przed powrotem do normalności. Ale nie potrafi zachować się inaczej, otworzyć się, porozmawiać. Boi się przywiązywać, spotkało go w życiu zbyt wiele rozczarowań. To tak, jakby ktoś pozbawił go serca i jakiejkolwiek możliwości czynnego funkcjonowania w społeczeństwie.


Trzask zamykanych drzwi wyrywa go z zmyślenia. Odruchowo rzuca spojrzenie na ławki dookoła niego - trzy z nich stoją puste. Grupka klasowych błaznów, nieuków śmierdzących tytoniem albo wcale nie przyjdzie, albo spóźni się o dobre pół godziny.



– Anderson?


– Jestem!

Nauczycielka jak gdyby nigdy nic zaczyna sprawdzać listę obecności. Gerard ze świstem wypuszcza powietrze z ust i z rezygnacją patrzy na miejsce, gzie powinien właśnie zasiadać Frank Iero. W tej chwili niski brunet pewnie kończy zaciągać się papierosem, wśród śmiechu i pokrzykiwań znajomych, przy śmietnikach za szkołą. Albo po prostu smacznie śpi.


Gerard nie tyle jest zakochany we Franku, co po prostu zaintrygowany jego osobą. Zresztą każdy, kto od czasu do czasu zakłada koszulkę z logo Pink Floyd albo Misfits, ma tunele i piercing na twarzy, może liczyć na zdwojoną uwagę ze strony Waya i posiada kawałek miejsca w jego czarnym sercu.


Osoba Franka go zastanawia. W pewnym sensie mu zazdrości, zazdrości mu wszystkiego. Znajomych, popularności. Jego jedyną wadą wydają się być oceny, którym raczej daleko do tych określanych mianem dobrych. Iero właściwie od początku jechał na dwójach i pałach, nauczyciele przepychali go z jednej klasy do kolejnej. Bo Frankowi nie da się odmówić. Robi maślane oczy, posyła nauczycielowi jeden ze swoich markowych uśmiechów i obiecuje poprawę, a oni to łykają i pozwalają mu kontynuować edukację na wyższym poziomie. Gerard to tej pory nie rozgryzł, jak to się dzieje, że chociaż chłopak nigdy nie dotrzymuje tych obietnic, i tak udaje mu się przebrnąć do następnej klasy. A raczej udawało. Teraz nie będzie tak łatwo.



– Iero? – W sali panuje cisza. Kilka osób unosi głowy i wlepia spojrzenia w miejsce Franka, które oczywiście stoi puste. – Iero! – Nauczycielka też spogląda na krzesło Franka. – Ktoś wie, co się z nim dzieje? – pyta, stawiając pionową kreskę w rubryce obecności przeznaczonej chłopakowi.

– Co ma się dziać? – Adrienne podnosi na nią obojętne spojrzenie. Gerard taką ją lubi, niezależną i nieprzejmującą się specjalnie otaczającym ją światem. – Nie zna pani Franka? Dziwne byłoby dopiero, gdyby się pofatygował.

– Nie wiem, jak ten chłopak ma zamiar wybrnąć z ostatniej klasy. Powinni go trzymać w podstawówce, dopóki nie pójdzie po rozum do głowy, a nie bezsensownie pchać do przodu – oznajmia twardo, kręcąc głową z dezaprobatą, chociaż to ona zawsze podwyższała mu ocenę o dwa oczka. – Nie wiem, jak inni, ale ja w tym roku go nie przepuszczę.


– Jefferson?

 Jestem.

 Jeffrey?


 Obecna!

Gerard wzdycha ciężko i otwiera szkicownik na szkicu małej, przysadzistej postaci. Śniadaniowa małpka, tak lubi ją nazywać. Kilka miesięcy temu zaczął dopracowywać jej postać i rysować o niej komiksy. Gdy pokazał ją Mikey'emu, ten stwierdził, że nadałby się do kreskówki dla dzieciaków. Wtedy przez chwilę Gerard poczuł się dobrze, jak "hej, może nie jestem jeszcze aż tak beznadziejny". Ale to szybko minęło, zawsze mija. Skrzydła depresji zaciskają się na nim z chłodną stanowczością, spychając go z powrotem do szarego świata demonów.



 Way?

Potrzebuje chwili, by zorientować się, że nauczycielka wymawia jego nazwisko i kolejnej, by zmusić swoje zaciśnięte wargi do wyplucia cichego i ostrego jak brzytwa "jestem".


Nauczycielka specjalnie odczekuje chwilę, mierząc uważnym spojrzeniem zmrużonych oczu resztę klasy, szczególnie osoby z paczki Iero. Odkąd na poprzedniej lekcji Chester wykrzyknął głośne "pedał" pod adresem Gerarda, jest niezwykle ostrożna.


Jego nazwisko jest ostatnie na liście, więc po wyczytaniu go, nauczycielka zatrzaskuje dziennik i jeszcze raz lustruje wzrokiem klasę.



– Jak wszyscy wiecie, wielkimi krokami zbliżają się egzaminy gimnazjalne. Niektórym całkowicie to, jak wy mawiacie, zwisa. – Ktoś w udawanym napadzie kaszlu wykasłuje "Iero". Niektórzy chichoczą, pani Radkey tylko kiwa głową. Wszyscy wiedzą, że w tym roku Frankowi nie będzie tak łatwo prześlizgnąć się dalej. – Ale niektórzy chcą kontynuować edukację. I dlatego od tej lekcji zaczynamy powtórzenie.

Po klasie rozchodzą się niezbyt zadowolone pomruki. Gerard milczy. Jest mu wszystko jedno.



– Wiem, że się cieszycie, dlatego na dokładkę dostajecie sprawdzian od początku gimnazjum. Piszecie na następnej lekcji, ocena będzie miała znaczny wpływ na waszą średnią.


Ø


[Frank]

– Frank, chuju, gdzie się podziewałeś? – Iero zostaje z niesłychaną siłą przyciągnięty do piersi Chestera. Uśmiecha się pod nosem. Lubi tego chłopaka, emanuje dobrą energią, jest otwarty na świat, a jego przymrużone, ciemne oczy przypominają ślepia zaspanego niedźwiadka. On i Frank nie byli, nie są i nigdy nie będą najlepszymi przyjaciółmi, ale jak na razie dogadują się i zazwyczaj siadają razem w ławce, i to im obu wystarcza.

– Skończyły mi się pety.

Chester puszcza go i marszczy brwi.

– W chuj źle! Nie masz kasy?

– Chyba cię posrało, bo ja nie mam na co wydawać, tylko na papierosy.

– To może weź od starego, co ci szkodzi.

– Chcesz, żeby mnie zapieprzył? Naprawdę tego chcesz, Chester?!

Śmieją się. Nikt oczywiście nie wie o sytuacji w domu Franka. Już nawet przestali pytać, dla jego znajomych jest to temat tabu.

Podchodzi do nich reszta. Ethan, Kevin, Ben i Gabe, na którego zwykle wołają per "gruby", bo nie grzeszy nikłą tuszą. 

– Radkey raczej nie wróży ci dobrej przyszłości, Franeczku – śmieje się Kevin. Kevin wyglądem przypomina smukłego kota, jest wysoki i wszystkie dziewczyny go ubóstwiają. Pochodzi z dobrej rodziny, uczy się również nie najgorzej, więc o swoją przyszłość może być spokojny. Często śmieją się, że gdy już skończą edukację i wszyscy wylądują na ulicy, Kevin przyjmie ich pod swój dach i pozwoli przepijać swoje pieniądze, bo i tak będzie dziany.

– Kevinku, znasz może kogoś, kto wróży mi dobrą przyszłość?

Wszyscy parskają śmiechem. Frank lubi takie momenty. Gdy uwaga całej grupy skupia się wyłącznie na jego słowach, co więcej – wszystkim podoba się to, co mówi, akceptują to i przyjmują z aprobatą. Dzięki takim chwilom ta gra, którą prowadzi, jest warta zachodu.

Przez chwilę między plecami Ethana i Gabe'a widzi zarys ciemnej postaci, skulonej pod ścianą korytarza. Od początku darzył Gerarda dużą sympatią. W drugiej klasie próbował się trochę do niego zbliżyć – tak, żeby chłopaki nie zauważyli, ale nie jest to wbrew pozorom takie proste. Way nie wykazywał jakiejkolwiek chęci interakcji ze społeczeństwem, otaczającymi go ludźmi. Czegokolwiek Frank by nie spróbował, spotykał się z chłodną rezerwą. W końcu Frank po prostu się poddał i przestał zagadywać.

Ale wciąż o nim myśli. To wydaje mu się komiczne – słuchają tych samych zespołów, podobnie się ubierają, ale nigdy nawet porządnie nie porozmawiali, a przecież znają się już trzy lata. Frank lubi mu się przyglądać, ale czasami trochę się boi. Nieraz wydaje mu się, że widzi ogniście czerwone, wąskie pręgi na przegubach Gerarda, ale nigdy nie ma okazji popatrzeć nań z bliska. Ogarnia go poczucie beznadziejności. Jeśli coś się dzieje, chciałby mu pomóc.

– Idziesz na WF, Frank? – pyta ktoś. Chłopak spuszcza wzrok.

– Nie wiem, chyba zaliczę te zaległe biegi. Niedługo zima, a nie uśmiecha mi się latać na 800 metrów po śniegu.

– Tyłek by ci trochę zmarzł, co?

– Żebyś wiedział, a moje pośladki są niezwykle cenne! – wysila się na uśmiech w stronę Bena.

– Ej, ludzie, targujemy się o dupę Franka?

Towarzystwem znowu wstrząsa fala śmiechu. Iero też uśmiecha się pod nosem. Idioci. Ale całkiem ich lubi.

– Way! – Ethan nagle odwraca się do siedzącego za nim czarnowłosego. Frankowi natychmiast rzednie mina. To jeden z minusów obracania się w takim towarzystwie – musieli mieć jakiegoś kozła ofiarnego. Nic dziwnego, że padło akurat na Gerarda.

– Chcesz macnąć tyłek Franka, co, pedziu?

Wolno go otaczają, formują niewielki półokrąg wokół jego wątłej osoby. Zawsze tak działają, chyba Gerard zdążył się już przyzwyczaić. Zwykł w spokoju i milczeniu znosić wszelkie obelgi – gdy nie reagował, prześladowcy szybko się nudzili.

Iero trzyma się z tyłu. Nie chce być zauważony. Nie chcę być automatycznie zaliczony przez umysł czarnowłosego do tych, których należy unikać.


– Oczywiście – odpowiada spokojnie Way. Frank zawsze zastanawia się, jak on to robi, że chociaż mówi cicho, jego głos niczym sztylet przeszywa szkolny gwar i jest dobrze słyszalny. – Przejrzeliście mnie. Zawsze i wszędzie, Frank.

Frank uśmiecha się półgębkiem i przerzuca ciężar ciała na jedno biodro, chociaż jego imię w ustach Gerarda brzmi dziwnie obco i  nienaturalnie. Jest też zdziwiony - nie sądził, że brunet zaprząta sobie twardy dysk zapamiętywaniem imion.


Ethan szturcha czarnowłosego nogą. Wszyscy się śmieją - tak, to takie zabawne. A potem chłopak robi to jeszcze raz, i kolejny. Dopiero po tym, zmierzony lodowatym spojrzeniem Waya, nudzi się i przestaje. Odchodzą, Frank ogląda się przez ramię. Gerard na niego patrzy. Ich spojrzenia się krzyżują. Brwi Waya unoszą się, jego twarz ma teraz kpiący wyraz. Jakby pytał "po której stronie jesteś, chłopczyku?".


Frank odwraca się, czując rumieniec wstępujący na policzki.


Nie wie.



______________________


Jeżeli ten rozdział czytało wam się tak ciężko, jak mi pisało, to moje kondolencje. Następny ukaże się raczej dopiero po Nowym Roku i w nim będzie już działo się coś w miarę konkretnego, więc nie zniechęcajcie się.

Czytanie Darsowych gwałtów w więzieniu nie wychodzi mi na dobre.

Geez, skończyłem właśnie czytać te 16 przetłumaczonych rozdziałów Dove Keepera i czuję się, jakby coś w środku mojej głowy przeskoczyło i zmieniło mój sposób postrzegania świata o kilka niewinnych stopni. Ktoś orientuje się, czemu tłumaczenie zostało przerwane? Agh, potrzebuję więcej.

6 komentarzy:

  1. Ciekawe to short story, naprawdę. Postać Franka popularnego i niezdecydowanego co do swoich uczuć względem Gerarda bardzo przypadła mi do gustu. Znam to uczucie - ja mam cały grudzień zawalony :(
    Życzę wytrwałości i czekam na kolejną część, a w międzyczasie zapraszam na mojego bloga, gdzie już pojawił się kolejny rozdział c:

    xoxo
    Fun Ghoul

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę doczekać się dalszego ciągu. Długo szukałam jakiegoś dobrego szkolnego frerarda,a ten zapowiada się naprawdę świetnie. Życzę duuużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, to było świetne. Bardzo mi się podobał ten part. Taki cudownie głęboki i fascynujący. Nawet nie zauważyłam, kiedy się skończył tak właściwie. Gerard jest świetny, pięknie wyrzezbiony, niebanalnie świadomy otaczającego go świata. Pokochalam go tak, jak pokochalam swojego Gerarda, ponieważ z takimi Wayami się utozsamiam. No nieźle ci to wyszło i będę odliczać dni do dodania następnej części, bo to bardzo dobre short story, naprawdę <3

    + przepraszam za ten gwałt :D to się nie powtórzy raczej predko

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuzanno, dziwna byłaś i dziwna pozostaniesz już na zawsze...

    OdpowiedzUsuń