[Gerard]
Na początku to wpływa tylko na jego
oddech.
Może patrzeć na Franka i nie musi
ukrywać zachwytu. Westchnienia podziwu i miłości, i bezkresnego poświęcenia
często wyrywają się z jego piersi, gdy tak na niego patrzy. Iero uśmiecha się
wtedy i pociąga nosem, trąc go palcami ubranymi w kościotrupią rękawiczkę. Way
odwzajemnia uśmiech, a potem wracają do swoich spraw. Najczęściej do
przepisywania przykładów z tablicy na matematyce.
Potem to przechodzi na jego ciało.
Nieustanne motylki w brzuchu i chęć
bliskości, taka najzwyczajniejsza, podstawowa, instynktowna. Frank wchodzi w tę
fazę chyba w tym samym momencie, co jego chłopak (chłopak!), bo nagle z jego
inicjatywy do ich relacji wchodzi mnóstwo trzymania się za ręce, leżenia razem
w łóżku, przytulania w nieskończoność, wreszcie do cmoknięć w usta, potem
dłuższych cmoknięć w usta, całowania się, bardzo długiego całowania się. Teraz
nie tylko Frank musi ukrywać się z przebieraniem się na WF-ie, ale i Gerard, u
którego poniżej obojczyków widnieje konstelacja większych i mniejszych malinek.
Swoją drogą, Gerard zaczął uwielbiać
malinki! Jest coś, co daje mu ogromny wewnętrzny spokój i poczucie
przynależności, wręcz poczucie bycia czyjąś
w ł a s n o ś c i ą. Szybko też zaczęła mu się podobać koncepcja
związku, lubi spędzać czas z Frankiem, lubi relację, jaką nawiązali.
Z wierzchu jest szczęśliwy i niby
wszystko jest tak, jak powinno być, lecz absurdalnie poplątanie jego myśli
zaczęło rosnąć. Jego nastrój jest teraz bardzo skrajny, jego choroba
przeobraziła się i wywróciła tył na przód, bebechami na zewnątrz, skórą do
środka. W jednej chwili wszystko jest jasne i piękne, i aż razi go w oczy, i
powala na kolana. Świat wydaje mu się cudownym miejscem, perspektywy są nagle
nieskończone, a ludzie dobrzy. Równolegle do tej fazy występują dwie inne –
zobojętnienie, najbardziej przypominające jego stan jeszcze parę tygodni temu,
oraz dogłębna nostalgia, przeplatana atakami paniki. Wraca do krzywdzenia się i
ma nadzieję, że Frank tego nie widzi.
Wydaje mu się, że potrzebna mu jest
profesjonalna pomoc, ale chce udowodnić sobie, że jest silny, że potrafi się
temu przeciwstawić. Jeszcze się trzyma – dla Franka, dla Mikey'ego, dla mamy.
Nie rozmawiają o tym za dużo.
Czasem, w nieskończone zimowe wieczory,
kiedy jest zimno, ciemno i nieprzyjaźnie, Frank zostaje u niego na noc.
Ø
[Frank]
Czas przyspieszył.
Iero jest tego pewien – zadziałały
jakieś niezrozumiałe siły magiczne i czas zaczął płynąć szybciej; poszczególne
wydarzenia zaczęły zlewać się w mętną całość. Myślał, że wszystko będzie
zupełnie inaczej. Że świat zwolni do maślanej konsystencji i będzie smakował
watą cukrową. Miłość go nie ratuje. Co ważniejsze, nie ratuje też Gerarda.
Po pierwszym tygodniu znów zaczyna
dostrzegać u niego ślady na przegubach. Pierwszy raz zauważa je na lekcji
matematyki, o tak, to jest poniedziałkowa matematyka, taka, od jakiej wszystko
się zaczęło. Nie wie, czy się odezwać, ani co miałby wtedy powiedzieć. Czuje
się słabo i żałośnie, a poczucie bezsilności kumuluje w nim nowy rodzaj furii.
Musi zdać. Jest w beznadziejnej
sytuacji, zdaje sobie z tego sprawę. Egzaminy zbliżają się wielkimi krokami,
styczeń mija w oka mgnieniu, luty też leci na łeb, na szyję.
Way nigdy nie był wybitnym matematykiem
i chyba cały świat to wiedział, ale zawsze stara się wytłumaczyć Frankowi
wszystko, co jest w stanie. Oczywiście to syzyfowa praca, bo Iero musi uczyć
się wszystkiego od podstaw. I łapie go z tego powodu taka wściekłość, taki ból,
uciskanie w klatce piersiowej, łapie go nagle wszystko co najgorsze, bo wie, że
spierdolił. Był dzieciakiem, nie myślał, nie przemyślał niczego, nie pomyślał
przyszłościowo, przez ponad dwa lata edukacji zanurzał się tylko coraz bardziej
w głupkowatych żartach i bursztynowym piwie. Nie jest w stanie nadrobić
wszystkiego, a wierzy w niego tylko jedna osoba i jest nią jego chłopak.
Czasem wciąż wydaje mu się, że nic się
nie zmieniło.
Może dlatego, że nie poczuł wybuchu
rozdzierającego mu pierś, gwiazdy nie sfrunęły z nieba, ludzie nadal umierają,
a on nadal cierpi, nadal bawi się językiem kolczykiem w ustach, nadal
emocjonują się koncertami w ich okolicy, na które nigdy nie udaje im się zebrać
pieniędzy. Mama Gerarda nadal pracuje całymi dniami i ledwie wie, co dzieje się
w życiu jej synów, a ojciec Franka nadal pije. Czasem wciąż zdarza mu się
oberwać, chociaż stara się przebywać w domu jak najmniej.
Jedynie ich szkolna monotonia rozdarta
jest prędkimi spojrzeniami na lekcjach i pośpiesznymi całusami w kiblach na
przerwach, ich dni rozdarte są miłością, po szkole chodzą do Waya i przytulają
się na łóżku, słuchając całej gamy muzyki, dziwnej alternatywnej elektroniki,
punku i britpopu.
Chester może się domyślać, co się kroi,
pewnie rozmawia o tym z kolegami. Czasem Frank spędza z nimi trochę czasu na
którejś z gwarnych przerw albo zamienia słowo, gdy po lekcjach stoją w wilczym
okręgu na osiedlowym chodniku, a Way i Iero akurat tamtędy przechodzą. Jeszcze
nieraz zapraszają go na piwo, chociaż obie strony wiedzą już chyba, że wymówki,
jakie wymyśla, są z palca wyssane.
– Moglibyśmy
uciec razem, wiesz? Zebrać manatki i zostawić Jersey, uciec daleko, zostawić tu
wszystko oprócz siebie nawzajem – mówi czasem Frank, w chwilach, gdy
przepełniają go ogrom tego wszystkiego i miłość. Unosi głowę znad klatki
piersiowej ukochanego tak, by popatrzeć mu w oczy i wtedy wszystko gaśnie. Zna
to mętne spojrzenie. Zna też odpowiedź.
– Wiesz dobrze,
że to nie takie proste. Sam dobrze wiesz, Frank.
Wie. Czasem się trochę zapędza, ale wie.
Ø
[Gerard]
W sumie ich pierwszą prawdziwą randką
jest ucieczka.
Nie taka, o jakiej zawsze marzy Frank,
nie jadą autostopem przez Stany, by potem nielegalnie wylecieć do Londynu i
zamieszkać w ciasnym bliźniaku z watahą psów. Za to w zimny wiosenny poranek
wsiadają w busa i wyruszają w samo serce Nowego Jorku.
To właściwie najładniejsza rzecz, jaka
przydarzyła się w życiu Gerarda. Tego dnia czuje napełniające go szczęście i tę
dziwną otwartość w klatce piersiowej, jakby świat był jego, ich. Mało spał w
nocy, dużo myślał i wdychał zapach Franka, na którego klatce piersiowej trzymał
głowę, którego czujnym ramieniem był objęty. Rano czeka tylko na trzaśnięcie
drzwi, które oznacza wyjście Donny z domu. Jest piątkowy poranek, Mikey jeszcze
nie wstał. Oczywiście, młodszy chłopak wie, że jadą – poprosił nawet w żartach
o przywiezienie jakiejś pamiątki, ale Gerard potraktował to bardzo poważnie.
Mikey wie wszystko. Mikey wie, że są razem, Mikey wie, że Gerard ma problemy,
Mikey wie, że tata Franka pije, Mikey wie, ale Mikey jest tylko dzieckiem. I
jego brat w życiu nie chciałby go narażać na większy stres, jakim jest bycie
chuderlawym okularnikiem z astmą i matką pracującą całymi dniami.
– Wake up, you sleepy head – nuci Bowie'ego
najdrżącym z głosów. Iero ma bardzo słaby sen i w nocy budzi się mnóstwo razy,
rozgląda nieprzytomnie, a gdy upewni się, że nic się nie dzieje, znów opada na
poduszki. Chyba nawet sam tego potem nie pamięta.
Frank jest twardy i Gerard czuje, że to
on jest pod opieką chłopaka, a nie na odwrót. Jednak i brunet czasem też się
łamie. Męczą go koszmary i często wzdryga się, podskakuje, gdy dotknie się go
zbyt gwałtownie. Way nie pyta. Domyśla się, że wychowywanie się z ojcem, który
traktował syna tylko jako kolejną możliwość wyżycia się za własne niepowodzenia,
musi zbierać swoje żniwo.
Frank więc budzi się tak jak zawsze –
nagle, szeroko otwierając oczy i podrywając się lekko do siadu. I jak zwykle
jego spłoszone spojrzenie uspakaja się, gdy widzi przed sobą sylwetkę Gerarda.
Opada na poduszki, uspokojony.
– Czuję się,
jakbym przespał dziesięć lat.
– A ja jakbym
nie spał w ogóle. Dopełniamy się.
Frank chichocze i Way cieszy się, że
doprowadził go do tego stanu już w pierwszych sekundach po obudzeniu.
– Bardzo chcę
jechać, ale bardzo nie chcę wstawać z łóżka – mruczy Iero, nakrywając się
kołdrą w całości i kuląc się w ciasny kłębek gdzieś w jej odmętach. Gerard
przewraca oczami.
– Czy to nie ty
pierdoliłeś od paru tygodni, że chcesz wreszcie tam być?
Odpowiedzią jest niezrozumiałe
mruknięcie.
Ø
[Frank]
Wszystkie ich problemy zostają
przyćmione przez burczenie silnika nadjeżdżającego busa. W tym momencie Frank
zdaje sobie sprawę, że to naprawdę się dzieje i ściska z ekscytacją dłoń
swojego chłopaka, stojącego obok niego z rozwianymi czarnymi włosami.
Swoją drogą, Gerard z n o w u
to robi. Patrzy za nadjeżdżającym pojazdem z lekkim skupieniem i nie
zdaje sobie sprawy z tego, jak pięknie wygląda. To jest chyba w tym najlepsze –
on sam nie wie, jakim dziełem sztuki jest, niczego nie udaje, jest sobą i jest
najpiękniejszym sobą na świecie. Gdyby Iero potrafił rysować, rysowałby go
przez całą wieczność. Uwielbia obserwować, jak światło załamuje się na
krzywiźnie nosa chłopaka, jak jego krucze włosy unoszą się wraz z podmuchami
wiatru, uwielbia cerę tak bladą, że niemal przezroczystą. Uwielbia go teraz, w
dżinsowej kurtce i rozciągniętej koszulce Bowie'ego, uwielbia go tak, że
zaciska palce na jego dłoni zbyt mocno.
– Au! Za co to?
– Czarnowłosy bezradnie spogląda na towarzysza.
– Przepraszam!
Po prostu bardzo cię kocham.
Gerard wydaje się węszyć podstęp, rzuca
Frankowi badawcze spojrzenie spod uniesionych brwi. W odpowiedzi dostaje tylko
najradośniejszy z uśmiechów, więc odwzajemnia go niepewnie.
– Ja ciebie też.
Bus zatrzymuje się przed nimi z sykiem
hamulców. Frank sięga do kieszeni po portfel i gdy drzwi z sapaniem otwierają
się, przeskakuje po dwa schodki i dopada kierowcy. Niemal kładzie znudzonemu
mężczyźnie po czterdziestce z podekscytowania – zresztą tamten i tak pewnie
skwitowałby to mruknięciem od niechcenia. Kierowcy już tacy bywają.
– Dwa szkolne do
Nowego Jorku poproszę!
– Legitymacje. –
To nawet nie jest pytanie, a zblazowany rozkaz. Nic jednak teraz nie popsuje
humoru Iero. Z uśmieszkiem na ustach pokazuje dokumenty swoje i Gerarda. Skinienie
informuje go, że znudzony życiem facet zanotował fakt posiadania ich. Wybija
coś na kasie obok kierownicy.
– Wyjdzie siedem
dolarów.
Po wydaniu reszty i przechwyceniu
paragonu, chłopcy przeciskają się między siedzeniami. Frank łapie towarzysza za
rękę, ciągnąc go za sobą. Obaj uderzają siedzących po bokach ludzi plecakami i
obaj nie są zbyt przejęci tym faktem. Usadawiają się na końcu. Gerard oznajmia,
że chce siedzieć od okna. Frank uwielbia siedzieć od okna! Ale nie może mu
odmówić.
Znudzony kierowca puszcza tani pop w
radiu.
_______________________
Tak, możecie mnie zabić! Ale najpierw
dajcie się wytłumaczyć.
Bloga znalazł ktoś, kto nie powinien go
znaleźć, dlatego przez długi czas był niedostępny. Pożarła mnie choroba,
pożarła mi wolny czas i chęci do pisania. W dodatku mierzyłem się z egzaminami
gimnazjalnymi.
Wracam z tym krótkim ścierwem. Rozdział
miał być o wiele dłuższy, ale nie chciałem Was dłużej trzymać bez oznak życia z
mojej strony. Odezwijcie się, jeśli ktoś tu jeszcze jest!
Rozdział dla Morfi, bo obiecałem i jest
dla mnie bardzo ważna.
Mam zawał i to aż boli. Kłaniam Ci się. A teraz idę umrzeć w krainie tęczy i cukierków
OdpowiedzUsuńZach, dajesz mi życie. Kocham to opowiadanie i nawet nie masz pojęcia jak bardzo jestem zadowolona z tego rozdziału! <3
OdpowiedzUsuńTaak. Ogromnie się cieszę z kolejnego rozdziału,na nie wiarto czekać miesiącami, jesteś genialny, nie wiem co mam jeszcze napisać, do następnego.
OdpowiedzUsuńUmieram. Chce wiecej. Mam geegasm. Jesteś moim Bogiem,kurwa,bede sie do Ciebie modlic co wieczór o zesłanie frerarda. SkajduskbJDJSSBDS OASWO *-*
OdpowiedzUsuńUmieram. Chce wiecej. Mam geegasm. Jesteś moim Bogiem,kurwa,bede sie do Ciebie modlic co wieczór o zesłanie frerarda. SkajduskbJDJSSBDS OASWO *-*
OdpowiedzUsuńAlleluja! Nareszcie. Już się bałam, kiedy zobaczyłam, że blog zniknął.
OdpowiedzUsuńAnyway, uwielbiam cię za to, co tworzysz, naprawdę. Nigdy nie mogę się nacieszyć twoim stylem, jest cudowny.
Zachuś wrócił! Ani na moment nie zwątpiłam.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak zrobiłeś mi dzień tym rozdziałem! Może wreszcie coś się poprawi, wyjdę do rodziny...?
OdpowiedzUsuńTo jest jak przedsionek nieba, wiesz? Czekam na więcej, bo aż mi się przypomniało pochłanianie Twojego opowiadania szybko z zapartym tchem, to jak narkotyk <3
Nareszcie dotarłam
OdpowiedzUsuńPostanowiłam przeczytać jeszcze raz i znów czekam na więcej <3
Twój Frerard pozytywnie mnie naładowuje przed każdą maturą!
Kiedy cis nowego? :*
Może trochę krótkie, ale absolutnie cudowne. Jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńJest coś takiego w sposobie narracji, którą prowadzisz, że całkowicie mnie ona oszałamia c: Dobrze, że znów jesteś.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest cudem nad cudami ♥
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo jest ono za dobre... Przez to spada mi samoocena ;p
Powiem tylko tyle: postawię Ci kiedyś za to pomnik ♥
Weny!
Kocham! ♥
xoxo
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSłuchaj, nie wiem czy w ogóle czyta ze wszystkie komentarze, ten wygląda tak jak wszystkie inne ale chcę żebyś wiedział ze na prawdę kocham Cię za to co robisz. Znalazłam tego Frerarda 4dni temu, przeczytałam wszystkie i jestem absolutnie Z A C H W Y C O N A! Bardzo nie lubię ffiction, szczególnie o Frerardzie. Zawsze uznawał to za kicz i jedno wielkie G%*NO. Ale przypadkiem trafiłam na twój. ZAKOCHAŁAM SIĘ! Mogę znaleźć siebie zarówno we Franku jak i Gerardzie. Piszesz tak realistycznie ze czasem mam wrażenie ze to ja jestem jednym z nich. Mam nadzieje, ze prędko napiszesz kolejny rozdział bo nie wiem jak długo wytrzymam bez ciągu dalszego. Naprawdę, chce ci P O D Z I Ę K O W A Ć z całego serducha!!!!
OdpowiedzUsuńCzytasz te* uznawałam*
UsuńJednego dnia przeczytałam wszystkie rozdziały, od samego początku aż do teraz i muszę stwierdzić że piszesz cudownie ;_; na niektórych scenach wzruszalam lub usmiechalam się, co jest u mnie dziwne. Pisz dalej, trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń