[Gerard]
W domu Wayów
wspólne obiady są rzadkością.
Zazwyczaj w
weekendy, kiedy mogłaby się nadarzyć jedyna sposobność do odbycia tego pozornie
trywialnego rodzinnego rytuału, Donna na zmianę odsypia nieprzespane noce i
zarywa kolejne, czasami biorąc też dodatkowe zmiany. Żaden z jej synów
oczywiście nie ma do niej o to pretensji – zarówno Gerard, jak i Mikey, któremu
brat wszystko starannie wytłumaczył, zdają sobie sprawę, że na barkach kobiety
spoczywa samotne utrzymywanie siebie i dwóch dorastających chłopców.
Czasami
bracia wychodzą na chińszczyznę i przynoszą mamie porcję ociekającego tłuszczem
ryżu do domu, innym razem zamawiają pizzę i jedzą ją każdy osobno, w swoim
pokoju, lub rzadziej oglądając razem głupawe kreskówki. Rzadko kiedy można
zobaczyć Donnę Way krzątającą się w kuchni, obrazując stereotyp prawdziwej
kobiety. Może na święta, może gdy akurat wypadają urodziny jednego z chłopców.
Jak wielkie
jest więc zdziwienie Gerarda, gdy po wejściu do domu jego nozdrza wolno
wypełnia intensywny, ostry zapach pieczonego kurczaka. Chłopak szybko zamyka za
sobą drzwi, by przez przypadek nie wypuścić całego aromatu na klatkę schodową,
a potem opiera się o nie i przez długi czas po prostu stoi, wdychając głębokimi
oddechami pachnące powietrze. Przez jego głowę przetaczają się wspomnienia z
dzieciństwa, niczym pełen kolorów i doznań pociąg. Takiego kurczaka robiła
jeszcze babcia Mikey’ego i Gerarda, kiedy razem z mamą przychodzili do niej na
obiady.
– Idziesz,
Gerd, czy będziesz tak sterczał w progu?
Mikey
wychyla się z kuchni i mierzy brata rozpromienionym spojrzeniem. Gerard wie, że
chłopiec jest wniebowzięty, widzi to w jego rozczochranych włosach i rumianych
policzkach. Bo przecież jak tu nie być szczęśliwym, kiedy szykuje się jeden z
niewielu rodzinnych obiadów, moment, kiedy nikogo nie będą goniły czas i
obowiązki, kiedy będą mogli porozmawiać szczerze na tematy nieporuszane w
codziennym pędzie i zawierusze. Starszy Way też się cieszy. Nie odczuwa pełni
szczęścia – nigdy tego nie robi, zawsze musi walczyć ze wzburzonymi falami
negatywnych emocji, zapierać się rękoma i nogami, żeby nie pozwolić im zalać
się od środka. Ale teraz po prostu się cieszy, cieszy się jak dziecko,
beztrosko wyginając usta w uśmiech.
Kiedyś
podobne momenty zdarzały mu się o wiele częściej, bo potrafił czerpać
przyjemność z bardziej trywialnych czynności. Teraz przynajmniej docenia je
bardziej – chwile, gdy jakaś sytuacja, wypowiedziane przez kogoś słowa, zwykły
przyjazny gest lub jakikolwiek czynnik zewnętrzny zwyczajnie poprawiają mu
samopoczucie i świat nie wydaje się już aż tak parszywy, jak przed chwilą.
Gdy Gerard
wkracza do kuchni, zastaje widok, na który mały chłopiec w jego wnętrzu reaguje
wesołym dygnięciem. Donna wyjmuje z pieca parującego kurczaka, stawia go na
stole i patrzy z dumą na swoje dzieło. Po paru sekundach zauważa syna i
przenosi na niego spojrzenie podkrążonych oczu. Mimo ciemnych półksiężyców
zmęczenia, kobieta wydaje się być zadowolona i entuzjastyczna.
– Jesteś
wreszcie, Gerard. Siadaj, zjemy.
Ø
– Mamo...
miałaś kiedyś tak, że bardzo chciałaś komuś pomóc, tylko niezbyt wiedziałaś,
jak?
Gerard
wiedział, że po zadaniu tego pytania przy stole zalegnie długa, nieprzyjemna,
świszcząca cisza, nie był więc zdziwiony, gdy tak się stało. Donna i Mikey przestali
jeść, przestali oddychać, czuł tylko ich świdrujące spojrzenia wypalające skórę
niczym niebezpieczne słoneczne promienie. Oczywiście, nigdy nie zadawał takich
pytań. Bo nigdy nie miał kogoś, komu mógłby pomóc. A potem pojawił się Frank,
burząc jakąkolwiek równowagę w życiu Waya.
– A komu ty
chcesz pomagać, synu?
–
Przyjacielowi – odpowiada bez wahania chłopak i jest zdziwiony tym słowem nawet
bardziej, niż reszta rodziny, chociaż jego szczupła twarz jak zwykle pozostaje
kamienna, jakby wykuta z jasnego marmuru. Użył tego określenia, nazwał Iero
przyjacielem. Czy rzeczywiście byli przyjaciółmi? Wiedział o nim więcej, niż
chociażby Chester Gervais, z którym Frank przecież zna się o wiele dłużej i bardziej
zażyle, niż z Gerardem. Chodzili do jednej klasy przez dwa długie lata, właśnie
zaczął się ich kolejny rok w swoim towarzystwie. Przez cały ten czas żaden z
nich nie wykazał inicjatywy pogłębienia tej znajomości, a teraz, w przeciągu
paru dni... nagle wszystko uległo zmianie.
Przez
matematyczkę, która przesadziła Franka do ławki Gerarda.
– Wiesz,
Gerard... – Donna przenosi na niego wzrok i ich spojrzenia krzyżują się, a
czarnowłosy czuje się, jakby spoglądał w lustro. Ma oczy po matce, każdy mu to
mówi. Teraz patrzą na siebie i oboje posiadają ciężkie spojrzenie człowieka,
który przeżył miliardy lat. – Czasami nie musisz nawet nic robić, aby komuś
pomóc. Nie musisz być Supermanem, nie musisz potrafić przenosić gór. Nie musisz
być mistrzem taktu. Czasami drugiej osobie wystarcza sama świadomość, że inna
dusza nad nią czuwa. Że ktoś czeka na
nią z otwartymi ramionami, nieważne co by się stało. Czasami wystarczy odrobina
empatii, zwyczajny uśmiech. Nie wiem, co dolega twojemu przyjacielowi...
nawiasem mówiąc, chciałabym go poznać. Podejdź do niego, Gerard, i powiedz:
„Jestem tu dla ciebie. Nieważne, co by się stało.” Nie mów, że wszystko będzie
dobrze, bo tego nie wiesz. Nie jesteś w stanie mu tego zapewnić. Mimo to daj mu
do zrozumienia, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by zapewnić mu
szczęście. To najlepsze, co możesz zrobić.
Gerard jest
porażony.
Czuje nagłe
poruszenie i wzruszenie, ucisk w sercu i łzy napływające do oczu. Zupełnie
zapomniał, że jego matka była zmuszona przerwać studia psychologiczne, bo mały
Gerard kopał jej macicę od środka. W chwili, gdy monolog kobiety kończy się,
chłopak wie, że musi przetrawić jej słowa, a nie spożywany właśnie obiad.
Mamrocze
ciche „dzięki” pod nosem i opuszcza pomieszczenie. Zamiast jednak zwyczajowo skierować
się do swojego pokoju, pozwalając łzom wsiąknąć w pościel, Gerard kieruje się
do łazienki. Zamyka za sobą zamek z cichym kliknięciem i podchodzi do lustra.
Nienawidzi widzieć swojego odbicia, ma dość swojej twarzy i tego, że przez resztę życia
będzie uwięziony w tym okropnym ciele.
Tym razem
jednak jest inaczej, coś wyraźnie się zmieniło. Chłopak mruży oczy i przygląda
się swojej twarzy. Czarne włosy, lekko przetłuszczone i pozbawione już dawnego
granatowego połysku, opadają mu na czoło i ograniczają nieco pole widzenia.
Brwi, które zawsze wydawały mu się paskudne i o wiele zbyt krzaczaste, są
ściągnięte w wyrazie skupienia. Lekko zadarty nos, wydatne kości policzkowe i
długie rzęsy rzucają wyraźny cień na
jasną skórę. Wąskie, różowawe usta są lekko rozchylone, nadając mu nieco
infantylnego wyrazu.
Patrzy
Gerardowi z drugiej strony lustra prosto w oczy. Ich kolor też nigdy mu się nie
podobał, był mętny i nijaki, pozbawiony – miał wrażenie – głębi. Zawsze chciał
posiadać błękitne tęczówki, jasne i przejrzyste, w kolorze nieba, ale on
przecież nigdy nie dostaje tego, co chce. Szybko jednak przestaje zwracać uwagę
na piwno-oliwkowy odcień, zaczyna dostrzegać coś innego. Wie, że jedynie
wizualizuje jasną chmurę błyszczącego pyłu, zataczającą widmowe koła w jego
oczach, ale tak łatwiej mu w to uwierzyć.
Gerard
dostrzega swoją duszę.
Wie, że jest
wymęczona i zniechęcona, ale pierwszy raz naprawdę zdaje sobie sprawę z jej
istnienia. I nie chodzi tu o żadne religijne podłoże – dusza Gerarda jest jego
marzeniami, aspiracjami, talentami, artyzmem, jego orientacją seksualną,
charakterem, wyrzutami sumienia. Jest nim, jest osobą zamkniętą w jego zdaniem
zupełnie nieatrakcyjnej zewnętrznej powłoce.
Chłopak
uświadamia sobie, że ta osoba, że Gerard Way, on sam i nikt inny, w krótkim
czasie stała się potrzebna. P o t r z e b n a. Ktoś chce jego pomocy, dla kogoś
liczy się jego zdanie i on sam. Nie jest już puszczonym wolno bytem, skazanym
wyłącznie na siebie, samotnym i obdarzonym zupełnie wolną wolą, bo nie musi
martwić się o innych. Wręcz przeciwnie,
teraz ma osobę, o którą powinien się troszczyć.
Jeszcze raz
spogląda Gerardowi z lustra w oczy. Nienawidzi go bardzo mocno, mocniej niż
cokolwiek innego. Ale zaczął pokładać w nim nadzieje, pokładać nadzieje w
sobie.
Musi
zatroszczyć się o Franka Iero.
Ø
[Frank]
Stary,
potłuczony i nietrzymający baterii niczym staruszkowie moczu telefon Franka
nigdy nie śpi. Znajomi piszą i wydzwaniają do niego niemal bez przerwy, nie
dają mu spokoju, zawracają głowę najbłahszymi sprawami na świecie.
„frank
wyjdziesz na dwór?”
„idziesz
jutro na mleczarnie stary?”
„nwm co było
z matmy pls odpisz”
„brakuje nam
cb, jesteśmy w parku, wejś przyjdź”
„musze
pilnie porzyczć dyche frnk zlituj sie”
Nie może
patrzeć na wszystkie te prymitywne wiadomości tekstowe, tak samo jak nie może
patrzeć na ich równie prymitywnych nadawców. Właściwie czasami gdy jest pijany
albo ma wyjątkowo dobry humor, przebywanie w takim towarzystwie rzeczywiście
sprawia mu przyjemność. Albo raczej sprawiało.
Przez
wydarzenia z ostatniego tygodnia, z Gerardem Wayem w roli głównej, zaczął
odczuwać silną potrzebę czegoś więcej. Nie skłamałby chyba mówiąc, że mieszała
się ona z chęcią przebywania z czarnowłosym, usłyszenia jego lekko
zachrypniętego głosu, zobaczenia znowu sposobu, w jaki odgarnia włosy z twarzy
i kwaśno się uśmiecha. Spowity aurą mroku i odosobnienia chłopak zamienił jego
umysł w kłębowisko chaotycznych, ciężkich do zrozumienia myśli.
Dlatego
właśnie Iero pierwszy raz od dłuższego czasu wybrał się gdzieś sam.
To był
mozolny proces.
Najpierw
długo leżał na swoim śmierdzącym materacu, czytając najnowsze SMS-y z
propozycjami wspólnych wyjść w najróżniejsze miejsca, z najróżniejszymi
osobami. Niektórych imion nie potrafił już nawet przypisać do odpowiednich
twarzy, miał znajomości w całym mieście, a nawet jeszcze dalej. Niektóre z
owych propozycji wydały mu się nawet nie najgorsze – Chloe pisała, że w centrum
rozstawiło się wesołe miasteczko, Ethan znowu skombinował jakiś wyśmienicie
innowacyjny alkohol, Nick kupił nową grę na konsolę i szukał towarzysza do
wypróbowania jej. I w pewnym momencie Frank już nawet miał przystać na jedną z
tych prostych ofert, ale wtedy oparł potylicę o ścianę i zastanowił się, co
zrobiłby Gerard na jego miejscu.
To tylko
gówno bez znaczenia.
Tak by
pomyślał. A potem zignorowałby wszystkie wiadomości i przeszedł do swoich
osobistych planów. I tak właśnie postąpił Frank.
Drugim
krokiem było precyzyjne upewnienie się, że ojca nie ma w mieszkaniu. Po prostu
by być pewnym i mieć spokojną głowę. Bo może zaspał i nie poszedł do pracy. Bo
może leży pod stołem pijany.
Johna nie
było, co znaczyło również, że nieprędko wróci. Był piątek, po pracy na pewno
pójdzie z kolegami do baru, wróci późną nocą albo rano, albo dopiero w
niedzielę wieczorem. Wydawać by się mogło, że taki układ pasował obu stronom –
Frank miał czas dla siebie i mógł go wykorzystać inaczej, niż obracanie się w
kłębek nerwów i nerwowe oczekiwanie na kolejną awanturę, John mógł wreszcie
uwolnić się od swojego „krnąbrnego” i „niewdzięcznego” syna.
Od
przełomowego spaceru z Wayem minęły cztery dni. Co prawda przez ten czas nieustannie
widywali się w szkole i cztery razy spędzili matematykę w jednej ławce. Do
dzielenia tak małej przestrzeni ze sobą nawzajem na tej lekcji obaj już
przywykli. Nie stali się nagle dobrymi kolegami, nie pożyczali sobie długopisów
i nie obgadywali nauczycielki. Po prostu zupełnie się ignorowali i zajmowali
własnymi sprawami. Czasami Frank był mu wdzięczny za ten układ, ale zazwyczaj
odczuwał tę dziwną, irracjonalną potrzebę odezwania się, zagadnięcia, ale...
nie mógł. Sam nie wiedział czemu, po prostu nie był jeszcze w stanie tak
otwarcie i przy wszystkich porozmawiać z Gerardem. Czarnowłosemu nie wydawało
się to przeszkadzać w najmniejszym stopniu, zawsze zajęty był kreśleniem
skomplikowanych wzorów lub rysowaniem jakiejś śmiesznej małpki na marginesach
zeszytu.
Trzecim
krokiem było zamknięcie pokoju na klucz, wyciszenie telefonu i wyjście z
mieszkania. Krok trzeci właśnie został wykonany. Plan wypalił.
Chłopak
kroczy szarą ulicą, rozbryzgując znoszonymi trampkami kałuże wody. Parę razy
wchodzi w taką do kostek i czuje wodę wlewającą się do butów, moczącą
skarpetki, ale nie przeszkadza mu to. Czuje się tak wolny wiedząc, że nigdzie
nie musi się śpieszyć, że nikt na niego nie czeka. Dla wielu dzieciaków w jego
wieku to pewnie normalka, ale on zawsze jest otoczony wianuszkiem znajomych.
Właśnie to
do niego dociera, z taką siłą, że staje na środku chodnika, w kolejnej wielkiej
kałuży. Zimna woda chlupocząca w trampkach nie równa się z siłą lodowatego
potoku, który zalewa jego umysł.
– Jestem
debilem. Jestem pierdolonym debilem – śmieje się pod nosem, bo nie ma tu
nikogo, kto mógłby go usłyszeć.
Nie ma tu
nikogo.
Nikogo, kogo
musiałby się wstydzić.
Tak jest
dobrze. Bardzo dobrze.
Co za
bezużyteczni imbecyle.
Ø
Siedzi w
parku. W tym samym parku, w którym był z Gerardem, przy tej samej sadzawce, nad
którą przychodził z mamą. Dokładnie w tym samym miejscu. Jest przemoczony, bo
tkwi tu od dłuższego czasu, a zaczęło kropić.
Nie ma już
żadnych łabędzi. Nie pamięta, kiedy zniknęły. Może dokładnie w tej samej
sekundzie, kiedy zginęła mama. Zerwały się do lotu i uciekły z tego miejsca,
tak jak on ma ochotę teraz zrobić. Pozostała po nich tylko mętna woda,
wzburzona teraz kropelkami deszczu.
Frank
wpatruje się pustym wzrokiem w martwy wyświetlacz telefonu. Odrzucił już morze
połączeń, zignorował oceany SMS-ów. W poniedziałek, po weekendzie, będzie
musiał się z tego tłumaczyć. A może nie? Może nie zauważą, że coś jest nie tak?
Powie, że był zajęty, że rozładował mu się telefon. „Będzie okej,” szepcze w
myślach.
Ekran od
czasu do czasu rozjaśnia się na chwilę – bezgłośnie, bo przecież go wyciszył.
Chłopak widzi kolejno napisy o treści „nowa wiadomość od: Chester”, jedynie ze
zmieniającymi się imionami. Ethan, Jac, Chelsea, Katy, Molly. Wszyscy równie
nieistotni.
Obserwuje
kropelki rozbryzgujące się o spokojną taflę i stające się jej częścią. Tym
właśnie są. Tym właśnie jest to społeczeństwo. Każda indywidualna jednostka –
kropelka wody – jest natychmiast wchłaniana, pożerana ze smakiem przez masę i
przekształcana w spójną część całości – wody sadzawki.
– Ja taki
nie jestem. Nigdy nie byłem.
Jego słowa
są zniekształcone, ledwo wychrypiane, bo nie mówił nic od paru długich godzin.
Ale wciąż nie ma tu nikogo, kto mógłby go za nie ocenić, wrzasnąć mu „co
mówisz, naćpałeś się?!” do ucha i brutalnie szturchnąć w bok.
Uśmiecha się
i zerka na wyświetlacz, który znów się zaświecił. Tym razem jego oczom ukazuje
się jednak nieznany numer, niezapisany na jego telefonie. Frank przez chwilę
wpatruje się w rozmazane lekko przez wodę cyferki, a potem niepewnie wciska
kciukiem „zobacz”. Jeśli to będzie coś równie nieistotnego, zignoruje tę
wiadomość jak inne. Ale to nie może być jeden z jego znajomych, ma ich numery
zapisane. Wszyściutkie.
Jego serce
troszkę przyspiesza swoje bicie, gdy w końcu zdecyduje się odczytać SMS-a. Może
to coś ciekawego.
„Hej Frank,
może
chciałbyś się spotkać?
Nawet teraz,
jeśli tylko możesz
i nie
wstydzisz się pokazać z emo pedałem
czy jak oni
mnie tam nazywają.
– G”
Frank czuje,
że się dławi. Jakaś gula utyka mu w gardle i na jego twarz wpełza szeroki
uśmiech, tak szeroki, że bolą go policzki. Ma ochotę zacząć wymachiwać rękami i
piszczeć jak dziecko. W jednej chwili z melancholijnie wesołego nastroju
przeszedł w stan nieposkromionej euforii z powodu jednego krótkiego SMS-a.
Nawet nie zastanawia się, gdy odpisuje:
„mam się
zastanawiać, skąd masz mój numer?
jestem w
parku, przychodź, emo pedale
zawsze
jesteś mile widziany
xoxo frnk”
Wysyła,
zanim zdąży się rozmyślić, a potem odrzuca telefon gdzieś na bok, prosto w
mokrą trawę, i opada na plecy. Śmieje się na głos, by zaraz potem zakrztusić
się kropelkami deszczu. Przewraca się na bok i przez chwile kaszle głucho, a
później powraca do chichotania.
Ta wiadomość
jest perfekcyjna, ocieka Gerardem. Ta pełna samokrytyki ironia, niepewność w
zapytaniu o spotkanie, i krótki podpis, bez uprzedzenia zakończający całość.
Frank może sobie wyobrazić jego głos wypowiadający te słowa, dokładnie słyszy każdą sylabę w swojej głowie. Nawet nie myśli
o tym, że zachowuje się jak zakochana nastolatka... zaraz, a może właśnie nią
jest?
Ten wniosek
doprowadza do kolejnej salwy śmiechu wydobywającej się z jego trzewi.
Oczywiście, że nie jest. Po prostu lubi Gerarda, lubi jego sposób bycia, charakter
i wygląd, lubi go jak przyjaciela, w zupełnie nieromantyczny sposób.
Czuje to
dziwne kłucie w środku mózgu.
Tak jak
zawsze, gdy okłamywał mamę, że zjadł obiad, a tak naprawdę wyrzucał go
bezdomnym psom za oknem.
Ø
[Gerard]
Śpieszy się.
Poprawia
eye-liner na oczach, zarzuca na ramiona skórzaną kurtkę, sznuruje glany, aż
plączą mu się palce i robi parę supłów na sznurówkach. Wychodząc, rzuca krótkie
„wrócę niedługo”, nawet się uśmiecha. I to wcale nie zwyczajowym, wymuszonym
uśmiechem. Uśmiecha się krótko, ale szczerze, tak, że migoczą mu oczy.
Cieszy się
na to spotkanie, oczywiście, że tak. Nawet nie potrafi wytłumaczyć czemu. Lubi
Franka, to jest pewne. I jest to pierwsza osoba w całym jego życiu, którą lubi
aż tak.
„Nie
podołasz. Jesteś zwyczajnym śmieciem, wszystko spieprzysz. Już nigdy się do
ciebie nie odezwie.”
Głosik w
jego głowie zostaje zagłuszony przez gardłowy śmiech Waya.
Ten SMS był
impulsem. Numer Franka wziął z tej dziwnej, zbyt kolorowej tablicy wiszącej w
ich sali. Litery przyszpilone do niej głosiły „Masz problem? Zgłoś się do
kolegi lub koleżanki!”. Cały ten pomysł zawsze wydawał mu się zupełnie
absurdalny – każdy z klasy miał napisać na karteczce swoje imię i numer
telefonu albo inny środek kontaktu. Gerard oczywiście nie podał swojego
prawdziwego numeru, naprawdę nie miał ochoty dostawać parunastu oczerniających
go wiadomości dziennie.
Numer Franka
jednak okazał się prawdziwy i czarnowłosy był niezmiernie ucieszony tym faktem;
chociaż raz los mu sprzyjał.
Wchodzi w uliczkę
parku i zdaje sobie sprawę, że jest zestresowany. Że nagle zabraknie mu
odpowiednich słów, by wyrazić uczucia, że Frank uzna go za kompletnego idiotę,
że stchórzy. „Bardzo mi na nim zależy,” myśli, i nawet nie ma siły zaprzeczać
samemu sobie. Przecież to musiał robić przez całe piętnaście lat i w tej chwili
ma już serdecznie dość.
Już z daleka
widzi drobną sylwetkę siedzącą w trawie przy sadzawce. Jego pierwszą myślą
jest: „Boże, co ten idiota wyprawia, przemoknie i jeszcze się przeziębi”.
Krzywi się. Jeszcze nigdy nie był tak ludzki.
Zastanawia
się, czy lepiej krzyknąć do Iero, czy w milczeniu siąść obok niego, a może
spróbować podkraść się niepostrzeżenie i go zaskoczyć? To takie dziecinne i
niewinne, ale to właśnie ma ochotę zrobić.
„Co ten chłopak
ze mną wyprawia?”
Prycha pod
nosem w krótkiej parodii śmiechu. Jest szczęśliwy. Chociaż wciąż musi zapierać
się rękami i nogami, byleby tylko nie dopuścić do siebie czarnych myśli, jakaś
część jego ma ochotę skakać i tańczyć. I to jest naprawdę wspaniałe.
Może szum
deszczu zagłuszył jego kroki, może Frank był wyjątkowo zamyślony. Ale kiedy
Gerard w delikatnym geście zaciska dłonie na jego ramionach, chłopak podskakuje
i wydaje z siebie nieokreślony odgłos, coś pomiędzy chrumknięciem i gwałtownym
wciągnięciem powietrza. Way unosi kąciki ust, puszcza chłopaka i nonszalancko
zakłada ręce na piersi, pozwalając mu wstać.
– Hej, emo
pedale. – Na widok iskierek w oczach Iero Gerardowi robi się jeszcze lżej, niż
przed chwilą.
– Spieprzaj.
Odpowiada mu
jedynie wystawiony język Franka i jego radosny śmiech, i chłopak może przysiąc, że
to najsłodsze, co w życiu widział.
– No, to
gdzie mnie zabierasz na pierwszą randkę? – żartuje Iero wpatrując się w niego
wyczekująco, a Way czuje jednocześnie lekkie zawstydzenie jak i rozbawienie. Frank
nie zdaje sobie sprawy, jak trafna była jego kpina.
Gerard
uśmiecha się, wkłada ręce w kieszenie i zaczyna nieśpiesznie kroczyć parkową
alejką, wiedząc, że Iero zaraz go dogoni.
– Zobaczysz.
________________________
Juhu, po
dwóch miesiącach czekania wreszcie jest... zastanawiam się, czy ktokolwiek
jeszcze będzie chętny do czytania tego.
Rozdział z
ogromną dedykacją dla Alusi, mojej najukochańszej na świecie dziewczyny, która
ratuje mnie w każdy możliwy sposób i jest najsłodszą kreaturką jaką znam, która
wyzwala we mnie emocje jakich istnienia nie podejrzewałem, która daje mi całe
morze weny i pomysłów i którą kocham całym moim małym czarnym sercem.
Boże, świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńGdybyś tylko dodawała je częściej, było by fajnie...
Ciekawe gdzie Gee zabierze Franka. xD
Bardzo mi się podobało i czekam na następną część! :)
Jupi
OdpowiedzUsuń"Nienawidzi widzieć swojego, ma dość swojej twarzy i tego, że przez resztę życia będzie uwięziony w tym okropnym ciele." Swojego czego? :P
Ale poza tym, to strasznie mi się podobało. Popieram poprzedniczkę- gdybyś pisała częściej, to już w ogóle spełnienie marzeń :D
Czekam na następny rozdział i dużo weny życzę
dziękuję, błąd poprawiony ;3; pracuję nad pisaniem częściej, naprawdę się staram, sigh.
UsuńZ anonima :D
OdpowiedzUsuńBoże, kocham twój Frerard. Czekam tylko i codziennie wchodzę i patrzę ,,czy przypadkiem nie dodała" normalnie jak jakaś rozchisteryzowana nastolatka.
Poryczałam się kiedy miałam problemy z wifi i nie mogłam doczytać do końca! Potrzebuje następnego rozdziału ;3;
OdpowiedzUsuńJesteś świetna (●´∀`●)💖
Uwielbiam to ff ;-;
OdpowiedzUsuńświetny!! genialnie piszesz, ale dodawaj częściej ;P
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko w jeden dzień i teraz codziennie sprawdzam czy jest nowy rozdział. Chyba zaczne od początku .-.
OdpowiedzUsuńNie, nic... Pa xo
Rozdział i w ogóle opowiadanie jest super, podobają mi się dialogi, opisy itp.
OdpowiedzUsuńDługo kazałaś nam czekać na ósmy rozdział, tak, że już zapomniałam co było w siódmym i musiałam do niego zerknąć. Czekam na dziewiąty. Pozdrawiam.
Cierpliwie czekam na kolejny rozdział (bez przesady oczywiście- ja nie jestem cierpliwa) i mam nadzieje, że nie będe musiała długo czekać bo chyba eksploduje z tych emocji.
OdpowiedzUsuńHa
Ha
:)
Źle się czuje i bardzo potrzebuje nowego rozdziału (tak, biore cię na litość, ale na prawde mam powody)
OdpowiedzUsuńJuż 3 raz czytam całość. Nowy rozdział - perfekcja. Kocham tego frerarda. Gdybyś tylko dodawała rozdziały częściej byłoby bardziej niż idealnie ;)
OdpowiedzUsuńBoże kocham Cię! Jesteś cudowna i z całego serca dziękuję wszystkim, że przeczytałam te 8 cudnych rozdziałów. <3 Twój Gerard jest genialny a Frank boski. Nie mogę się doczekać na więcej.. Jeśli nie byłby to problem mogłabyś mnie poinformować o nowej notce? ;*
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie. Aktualnie zarywam drugą noc, żeby przeczytać kolejne rozdziały, ale to lepsze niż sen.
OdpowiedzUsuńDopiero poznałam twoją twórczość, ale wchłaniam wszystko po kolei i jestem pod dużym wrażeniem już na tym etapie - szkolnego frerarda.
Styl pisania bardzo dobry jak dla mnie, a powiem, że jestem ogromnie wrażliwa na tym punkcie. Odnośnie błędów interpunkcyjnych i ortograficznych się nie wypowiadam, bo po pierwsze: potrafię przeczytać większość rzeczy i nic kompletnie nie zauważyć, a po drugie: sama robię ich masę.
Ogromnie utożsamiam się z bohaterami.
A w ogóle to dziękuje za wstawienie HIM do playlisty, bo bardzo mi się spodobali i wnieśli wreszcie powiew świeżości do listy zespołów, które słucham.
Mam nadzieje, że zwiększysz częstotliwość dodawania rozdziałów *prosi*, ale rozumiem. Sama nie daje rady chociaż niczego nie piszę.
xoxo Lie
Ten rozdział jest genialny, jak zresztą cały fan-fic. Czytam i co chwila zaczynam uśmiechać się jak idiotka do ekranu.
OdpowiedzUsuń