Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

niedziela, 3 sierpnia 2014

chapter VIII

[Gerard]

W domu Wayów wspólne obiady są rzadkością.

Zazwyczaj w weekendy, kiedy mogłaby się nadarzyć jedyna sposobność do odbycia tego pozornie trywialnego rodzinnego rytuału, Donna na zmianę odsypia nieprzespane noce i zarywa kolejne, czasami biorąc też dodatkowe zmiany. Żaden z jej synów oczywiście nie ma do niej o to pretensji – zarówno Gerard, jak i Mikey, któremu brat wszystko starannie wytłumaczył, zdają sobie sprawę, że na barkach kobiety spoczywa samotne utrzymywanie siebie i dwóch dorastających chłopców.

Czasami bracia wychodzą na chińszczyznę i przynoszą mamie porcję ociekającego tłuszczem ryżu do domu, innym razem zamawiają pizzę i jedzą ją każdy osobno, w swoim pokoju, lub rzadziej oglądając razem głupawe kreskówki. Rzadko kiedy można zobaczyć Donnę Way krzątającą się w kuchni, obrazując stereotyp prawdziwej kobiety. Może na święta, może gdy akurat wypadają urodziny jednego z chłopców.

Jak wielkie jest więc zdziwienie Gerarda, gdy po wejściu do domu jego nozdrza wolno wypełnia intensywny, ostry zapach pieczonego kurczaka. Chłopak szybko zamyka za sobą drzwi, by przez przypadek nie wypuścić całego aromatu na klatkę schodową, a potem opiera się o nie i przez długi czas po prostu stoi, wdychając głębokimi oddechami pachnące powietrze. Przez jego głowę przetaczają się wspomnienia z dzieciństwa, niczym pełen kolorów i doznań pociąg. Takiego kurczaka robiła jeszcze babcia Mikey’ego i Gerarda, kiedy razem z mamą przychodzili do niej na obiady.

             – Idziesz, Gerd, czy będziesz tak sterczał w progu?

Mikey wychyla się z kuchni i mierzy brata rozpromienionym spojrzeniem. Gerard wie, że chłopiec jest wniebowzięty, widzi to w jego rozczochranych włosach i rumianych policzkach. Bo przecież jak tu nie być szczęśliwym, kiedy szykuje się jeden z niewielu rodzinnych obiadów, moment, kiedy nikogo nie będą goniły czas i obowiązki, kiedy będą mogli porozmawiać szczerze na tematy nieporuszane w codziennym pędzie i zawierusze. Starszy Way też się cieszy. Nie odczuwa pełni szczęścia – nigdy tego nie robi, zawsze musi walczyć ze wzburzonymi falami negatywnych emocji, zapierać się rękoma i nogami, żeby nie pozwolić im zalać się od środka. Ale teraz po prostu się cieszy, cieszy się jak dziecko, beztrosko wyginając usta w uśmiech.

Kiedyś podobne momenty zdarzały mu się o wiele częściej, bo potrafił czerpać przyjemność z bardziej trywialnych czynności. Teraz przynajmniej docenia je bardziej – chwile, gdy jakaś sytuacja, wypowiedziane przez kogoś słowa, zwykły przyjazny gest lub jakikolwiek czynnik zewnętrzny zwyczajnie poprawiają mu samopoczucie i świat nie wydaje się już aż tak parszywy, jak przed chwilą.

Gdy Gerard wkracza do kuchni, zastaje widok, na który mały chłopiec w jego wnętrzu reaguje wesołym dygnięciem. Donna wyjmuje z pieca parującego kurczaka, stawia go na stole i patrzy z dumą na swoje dzieło. Po paru sekundach zauważa syna i przenosi na niego spojrzenie podkrążonych oczu. Mimo ciemnych półksiężyców zmęczenia, kobieta wydaje się być zadowolona i entuzjastyczna.

            – Jesteś wreszcie, Gerard. Siadaj, zjemy.

Ø

– Mamo... miałaś kiedyś tak, że bardzo chciałaś komuś pomóc, tylko niezbyt wiedziałaś, jak?

Gerard wiedział, że po zadaniu tego pytania przy stole zalegnie długa, nieprzyjemna, świszcząca cisza, nie był więc zdziwiony, gdy tak się stało. Donna i Mikey przestali jeść, przestali oddychać, czuł tylko ich świdrujące spojrzenia wypalające skórę niczym niebezpieczne słoneczne promienie. Oczywiście, nigdy nie zadawał takich pytań. Bo nigdy nie miał kogoś, komu mógłby pomóc. A potem pojawił się Frank, burząc jakąkolwiek równowagę w życiu Waya.

– A komu ty chcesz pomagać, synu?

– Przyjacielowi – odpowiada bez wahania chłopak i jest zdziwiony tym słowem nawet bardziej, niż reszta rodziny, chociaż jego szczupła twarz jak zwykle pozostaje kamienna, jakby wykuta z jasnego marmuru. Użył tego określenia, nazwał Iero przyjacielem. Czy rzeczywiście byli przyjaciółmi? Wiedział o nim więcej, niż chociażby Chester Gervais, z którym Frank przecież zna się o wiele dłużej i bardziej zażyle, niż z Gerardem. Chodzili do jednej klasy przez dwa długie lata, właśnie zaczął się ich kolejny rok w swoim towarzystwie. Przez cały ten czas żaden z nich nie wykazał inicjatywy pogłębienia tej znajomości, a teraz, w przeciągu paru dni... nagle wszystko uległo zmianie.

Przez matematyczkę, która przesadziła Franka do ławki Gerarda.

– Wiesz, Gerard... – Donna przenosi na niego wzrok i ich spojrzenia krzyżują się, a czarnowłosy czuje się, jakby spoglądał w lustro. Ma oczy po matce, każdy mu to mówi. Teraz patrzą na siebie i oboje posiadają ciężkie spojrzenie człowieka, który przeżył miliardy lat. – Czasami nie musisz nawet nic robić, aby komuś pomóc. Nie musisz być Supermanem, nie musisz potrafić przenosić gór. Nie musisz być mistrzem taktu. Czasami drugiej osobie wystarcza sama świadomość, że inna dusza nad nią czuwa.  Że ktoś czeka na nią z otwartymi ramionami, nieważne co by się stało. Czasami wystarczy odrobina empatii, zwyczajny uśmiech. Nie wiem, co dolega twojemu przyjacielowi... nawiasem mówiąc, chciałabym go poznać. Podejdź do niego, Gerard, i powiedz: „Jestem tu dla ciebie. Nieważne, co by się stało.” Nie mów, że wszystko będzie dobrze, bo tego nie wiesz. Nie jesteś w stanie mu tego zapewnić. Mimo to daj mu do zrozumienia, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by zapewnić mu szczęście. To najlepsze, co możesz zrobić.

Gerard jest porażony.

Czuje nagłe poruszenie i wzruszenie, ucisk w sercu i łzy napływające do oczu. Zupełnie zapomniał, że jego matka była zmuszona przerwać studia psychologiczne, bo mały Gerard kopał jej macicę od środka. W chwili, gdy monolog kobiety kończy się, chłopak wie, że musi przetrawić jej słowa, a nie spożywany właśnie obiad.

Mamrocze ciche „dzięki” pod nosem i opuszcza pomieszczenie. Zamiast jednak zwyczajowo skierować się do swojego pokoju, pozwalając łzom wsiąknąć w pościel, Gerard kieruje się do łazienki. Zamyka za sobą zamek z cichym kliknięciem i podchodzi do lustra. Nienawidzi widzieć swojego odbicia, ma dość swojej twarzy i tego, że przez resztę życia będzie uwięziony w tym okropnym ciele.

Tym razem jednak jest inaczej, coś wyraźnie się zmieniło. Chłopak mruży oczy i przygląda się swojej twarzy. Czarne włosy, lekko przetłuszczone i pozbawione już dawnego granatowego połysku, opadają mu na czoło i ograniczają nieco pole widzenia. Brwi, które zawsze wydawały mu się paskudne i o wiele zbyt krzaczaste, są ściągnięte w wyrazie skupienia. Lekko zadarty nos, wydatne kości policzkowe i długie rzęsy rzucają wyraźny cień  na jasną skórę. Wąskie, różowawe usta są lekko rozchylone, nadając mu nieco infantylnego wyrazu.

Patrzy Gerardowi z drugiej strony lustra prosto w oczy. Ich kolor też nigdy mu się nie podobał, był mętny i nijaki, pozbawiony – miał wrażenie – głębi. Zawsze chciał posiadać błękitne tęczówki, jasne i przejrzyste, w kolorze nieba, ale on przecież nigdy nie dostaje tego, co chce. Szybko jednak przestaje zwracać uwagę na piwno-oliwkowy odcień, zaczyna dostrzegać coś innego. Wie, że jedynie wizualizuje jasną chmurę błyszczącego pyłu, zataczającą widmowe koła w jego oczach, ale tak łatwiej mu w to uwierzyć.

Gerard dostrzega swoją duszę.

Wie, że jest wymęczona i zniechęcona, ale pierwszy raz naprawdę zdaje sobie sprawę z jej istnienia. I nie chodzi tu o żadne religijne podłoże – dusza Gerarda jest jego marzeniami, aspiracjami, talentami, artyzmem, jego orientacją seksualną, charakterem, wyrzutami sumienia. Jest nim, jest osobą zamkniętą w jego zdaniem zupełnie nieatrakcyjnej zewnętrznej powłoce.

Chłopak uświadamia sobie, że ta osoba, że Gerard Way, on sam i nikt inny, w krótkim czasie stała się potrzebna. P o t r z e b n a. Ktoś chce jego pomocy, dla kogoś liczy się jego zdanie i on sam. Nie jest już puszczonym wolno bytem, skazanym wyłącznie na siebie, samotnym i obdarzonym zupełnie wolną wolą, bo nie musi martwić się o innych.  Wręcz przeciwnie, teraz ma osobę, o którą powinien się troszczyć.

Jeszcze raz spogląda Gerardowi z lustra w oczy. Nienawidzi go bardzo mocno, mocniej niż cokolwiek innego. Ale zaczął pokładać w nim nadzieje, pokładać nadzieje w sobie.

Musi zatroszczyć się o Franka Iero.

Ø
[Frank]

Stary, potłuczony i nietrzymający baterii niczym staruszkowie moczu telefon Franka nigdy nie śpi. Znajomi piszą i wydzwaniają do niego niemal bez przerwy, nie dają mu spokoju, zawracają głowę najbłahszymi sprawami na świecie.

„frank wyjdziesz na dwór?”

„idziesz jutro na mleczarnie stary?”

„nwm co było z matmy pls odpisz”

„brakuje nam cb, jesteśmy w parku, wejś przyjdź”

„musze pilnie porzyczć dyche frnk zlituj sie”

Nie może patrzeć na wszystkie te prymitywne wiadomości tekstowe, tak samo jak nie może patrzeć na ich równie prymitywnych nadawców. Właściwie czasami gdy jest pijany albo ma wyjątkowo dobry humor, przebywanie w takim towarzystwie rzeczywiście sprawia mu przyjemność. Albo raczej sprawiało.

Przez wydarzenia z ostatniego tygodnia, z Gerardem Wayem w roli głównej, zaczął odczuwać silną potrzebę czegoś więcej. Nie skłamałby chyba mówiąc, że mieszała się ona z chęcią przebywania z czarnowłosym, usłyszenia jego lekko zachrypniętego głosu, zobaczenia znowu sposobu, w jaki odgarnia włosy z twarzy i kwaśno się uśmiecha. Spowity aurą mroku i odosobnienia chłopak zamienił jego umysł w kłębowisko chaotycznych, ciężkich do zrozumienia myśli.

Dlatego właśnie Iero pierwszy raz od dłuższego czasu wybrał się gdzieś sam.

To był mozolny proces.

Najpierw długo leżał na swoim śmierdzącym materacu, czytając najnowsze SMS-y z propozycjami wspólnych wyjść w najróżniejsze miejsca, z najróżniejszymi osobami. Niektórych imion nie potrafił już nawet przypisać do odpowiednich twarzy, miał znajomości w całym mieście, a nawet jeszcze dalej. Niektóre z owych propozycji wydały mu się nawet nie najgorsze – Chloe pisała, że w centrum rozstawiło się wesołe miasteczko, Ethan znowu skombinował jakiś wyśmienicie innowacyjny alkohol, Nick kupił nową grę na konsolę i szukał towarzysza do wypróbowania jej. I w pewnym momencie Frank już nawet miał przystać na jedną z tych prostych ofert, ale wtedy oparł potylicę o ścianę i zastanowił się, co zrobiłby Gerard na jego miejscu.

To tylko gówno bez znaczenia.

Tak by pomyślał. A potem zignorowałby wszystkie wiadomości i przeszedł do swoich osobistych planów. I tak właśnie postąpił Frank.

Drugim krokiem było precyzyjne upewnienie się, że ojca nie ma w mieszkaniu. Po prostu by być pewnym i mieć spokojną głowę. Bo może zaspał i nie poszedł do pracy. Bo może leży pod stołem pijany.

Johna nie było, co znaczyło również, że nieprędko wróci. Był piątek, po pracy na pewno pójdzie z kolegami do baru, wróci późną nocą albo rano, albo dopiero w niedzielę wieczorem. Wydawać by się mogło, że taki układ pasował obu stronom – Frank miał czas dla siebie i mógł go wykorzystać inaczej, niż obracanie się w kłębek nerwów i nerwowe oczekiwanie na kolejną awanturę, John mógł wreszcie uwolnić się od swojego „krnąbrnego” i „niewdzięcznego” syna.

Od przełomowego spaceru z Wayem minęły cztery dni. Co prawda przez ten czas nieustannie widywali się w szkole i cztery razy spędzili matematykę w jednej ławce. Do dzielenia tak małej przestrzeni ze sobą nawzajem na tej lekcji obaj już przywykli. Nie stali się nagle dobrymi kolegami, nie pożyczali sobie długopisów i nie obgadywali nauczycielki. Po prostu zupełnie się ignorowali i zajmowali własnymi sprawami. Czasami Frank był mu wdzięczny za ten układ, ale zazwyczaj odczuwał tę dziwną, irracjonalną potrzebę odezwania się, zagadnięcia, ale... nie mógł. Sam nie wiedział czemu, po prostu nie był jeszcze w stanie tak otwarcie i przy wszystkich porozmawiać z Gerardem. Czarnowłosemu nie wydawało się to przeszkadzać w najmniejszym stopniu, zawsze zajęty był kreśleniem skomplikowanych wzorów lub rysowaniem jakiejś śmiesznej małpki na marginesach zeszytu.

Trzecim krokiem było zamknięcie pokoju na klucz, wyciszenie telefonu i wyjście z mieszkania. Krok trzeci właśnie został wykonany. Plan wypalił.

Chłopak kroczy szarą ulicą, rozbryzgując znoszonymi trampkami kałuże wody. Parę razy wchodzi w taką do kostek i czuje wodę wlewającą się do butów, moczącą skarpetki, ale nie przeszkadza mu to. Czuje się tak wolny wiedząc, że nigdzie nie musi się śpieszyć, że nikt na niego nie czeka. Dla wielu dzieciaków w jego wieku to pewnie normalka, ale on zawsze jest otoczony wianuszkiem znajomych.

Właśnie to do niego dociera, z taką siłą, że staje na środku chodnika, w kolejnej wielkiej kałuży. Zimna woda chlupocząca w trampkach nie równa się z siłą lodowatego potoku, który zalewa jego umysł.

– Jestem debilem. Jestem pierdolonym debilem – śmieje się pod nosem, bo nie ma tu nikogo, kto mógłby go usłyszeć.

Nie ma tu nikogo.

Nikogo, kogo musiałby się wstydzić.

Tak jest dobrze.  Bardzo dobrze.

Co za bezużyteczni imbecyle.

Ø

Siedzi w parku. W tym samym parku, w którym był z Gerardem, przy tej samej sadzawce, nad którą przychodził z mamą. Dokładnie w tym samym miejscu. Jest przemoczony, bo tkwi tu od dłuższego czasu, a zaczęło kropić.

Nie ma już żadnych łabędzi. Nie pamięta, kiedy zniknęły. Może dokładnie w tej samej sekundzie, kiedy zginęła mama. Zerwały się do lotu i uciekły z tego miejsca, tak jak on ma ochotę teraz zrobić. Pozostała po nich tylko mętna woda, wzburzona teraz kropelkami deszczu.

Frank wpatruje się pustym wzrokiem w martwy wyświetlacz telefonu. Odrzucił już morze połączeń, zignorował oceany SMS-ów. W poniedziałek, po weekendzie, będzie musiał się z tego tłumaczyć. A może nie? Może nie zauważą, że coś jest nie tak? Powie, że był zajęty, że rozładował mu się telefon. „Będzie okej,” szepcze w myślach.

Ekran od czasu do czasu rozjaśnia się na chwilę – bezgłośnie, bo przecież go wyciszył. Chłopak widzi kolejno napisy o treści „nowa wiadomość od: Chester”, jedynie ze zmieniającymi się imionami. Ethan, Jac, Chelsea, Katy, Molly. Wszyscy równie nieistotni.

Obserwuje kropelki rozbryzgujące się o spokojną taflę i stające się jej częścią. Tym właśnie są. Tym właśnie jest to społeczeństwo. Każda indywidualna jednostka – kropelka wody – jest natychmiast wchłaniana, pożerana ze smakiem przez masę i przekształcana w spójną część całości – wody sadzawki.

– Ja taki nie jestem. Nigdy nie byłem.

Jego słowa są zniekształcone, ledwo wychrypiane, bo nie mówił nic od paru długich godzin. Ale wciąż nie ma tu nikogo, kto mógłby go za nie ocenić, wrzasnąć mu „co mówisz, naćpałeś się?!” do ucha i brutalnie szturchnąć w bok.

Uśmiecha się i zerka na wyświetlacz, który znów się zaświecił. Tym razem jego oczom ukazuje się jednak nieznany numer, niezapisany na jego telefonie. Frank przez chwilę wpatruje się w rozmazane lekko przez wodę cyferki, a potem niepewnie wciska kciukiem „zobacz”. Jeśli to będzie coś równie nieistotnego, zignoruje tę wiadomość jak inne. Ale to nie może być jeden z jego znajomych, ma ich numery zapisane. Wszyściutkie.

Jego serce troszkę przyspiesza swoje bicie, gdy w końcu zdecyduje się odczytać SMS-a. Może to coś ciekawego.

„Hej Frank,
może chciałbyś się spotkać?
Nawet teraz, jeśli tylko możesz
i nie wstydzisz się pokazać z emo pedałem
czy jak oni mnie tam nazywają.
– G”

Frank czuje, że się dławi. Jakaś gula utyka mu w gardle i na jego twarz wpełza szeroki uśmiech, tak szeroki, że bolą go policzki. Ma ochotę zacząć wymachiwać rękami i piszczeć jak dziecko. W jednej chwili z melancholijnie wesołego nastroju przeszedł w stan nieposkromionej euforii z powodu jednego krótkiego SMS-a. Nawet nie zastanawia się, gdy odpisuje:

„mam się zastanawiać, skąd masz mój numer?
jestem w parku, przychodź, emo pedale
zawsze jesteś mile widziany
xoxo frnk”

Wysyła, zanim zdąży się rozmyślić, a potem odrzuca telefon gdzieś na bok, prosto w mokrą trawę, i opada na plecy. Śmieje się na głos, by zaraz potem zakrztusić się kropelkami deszczu. Przewraca się na bok i przez chwile kaszle głucho, a później powraca do chichotania.

Ta wiadomość jest perfekcyjna, ocieka Gerardem. Ta pełna samokrytyki ironia, niepewność w zapytaniu o spotkanie, i krótki podpis, bez uprzedzenia zakończający całość. Frank może sobie wyobrazić jego głos wypowiadający te słowa, dokładnie słyszy  każdą sylabę w swojej głowie. Nawet nie myśli o tym, że zachowuje się jak zakochana nastolatka... zaraz, a może właśnie nią jest?

Ten wniosek doprowadza do kolejnej salwy śmiechu wydobywającej się z jego trzewi. Oczywiście, że nie jest. Po prostu lubi Gerarda, lubi jego sposób bycia, charakter i wygląd, lubi go jak przyjaciela, w zupełnie nieromantyczny sposób.

Czuje to dziwne kłucie w środku mózgu.

Tak jak zawsze, gdy okłamywał mamę, że zjadł obiad, a tak naprawdę wyrzucał go bezdomnym psom za oknem.

Ø
[Gerard]

Śpieszy się.

Poprawia eye-liner na oczach, zarzuca na ramiona skórzaną kurtkę, sznuruje glany, aż plączą mu się palce i robi parę supłów na sznurówkach. Wychodząc, rzuca krótkie „wrócę niedługo”, nawet się uśmiecha. I to wcale nie zwyczajowym, wymuszonym uśmiechem. Uśmiecha się krótko, ale szczerze, tak, że migoczą mu oczy.

Cieszy się na to spotkanie, oczywiście, że tak. Nawet nie potrafi wytłumaczyć czemu. Lubi Franka, to jest pewne. I jest to pierwsza osoba w całym jego życiu, którą lubi aż tak.

„Nie podołasz. Jesteś zwyczajnym śmieciem, wszystko spieprzysz. Już nigdy się do ciebie nie odezwie.”

Głosik w jego głowie zostaje zagłuszony przez gardłowy śmiech Waya.

Ten SMS był impulsem. Numer Franka wziął z tej dziwnej, zbyt kolorowej tablicy wiszącej w ich sali. Litery przyszpilone do niej głosiły „Masz problem? Zgłoś się do kolegi lub koleżanki!”. Cały ten pomysł zawsze wydawał mu się zupełnie absurdalny – każdy z klasy miał napisać na karteczce swoje imię i numer telefonu albo inny środek kontaktu. Gerard oczywiście nie podał swojego prawdziwego numeru, naprawdę nie miał ochoty dostawać parunastu oczerniających go wiadomości dziennie.

Numer Franka jednak okazał się prawdziwy i czarnowłosy był niezmiernie ucieszony tym faktem; chociaż raz los mu sprzyjał.

Wchodzi w uliczkę parku i zdaje sobie sprawę, że jest zestresowany. Że nagle zabraknie mu odpowiednich słów, by wyrazić uczucia, że Frank uzna go za kompletnego idiotę, że stchórzy. „Bardzo mi na nim zależy,” myśli, i nawet nie ma siły zaprzeczać samemu sobie. Przecież to musiał robić przez całe piętnaście lat i w tej chwili ma już serdecznie dość.

Już z daleka widzi drobną sylwetkę siedzącą w trawie przy sadzawce. Jego pierwszą myślą jest: „Boże, co ten idiota wyprawia, przemoknie i jeszcze się przeziębi”. Krzywi się. Jeszcze nigdy nie był tak ludzki.

Zastanawia się, czy lepiej krzyknąć do Iero, czy w milczeniu siąść obok niego, a może spróbować podkraść się niepostrzeżenie i go zaskoczyć? To takie dziecinne i niewinne, ale to właśnie ma ochotę zrobić.

„Co ten chłopak ze mną wyprawia?”

Prycha pod nosem w krótkiej parodii śmiechu. Jest szczęśliwy. Chociaż wciąż musi zapierać się rękami i nogami, byleby tylko nie dopuścić do siebie czarnych myśli, jakaś część jego ma ochotę skakać i tańczyć. I to jest naprawdę wspaniałe.

Może szum deszczu zagłuszył jego kroki, może Frank był wyjątkowo zamyślony. Ale kiedy Gerard w delikatnym geście zaciska dłonie na jego ramionach, chłopak podskakuje i wydaje z siebie nieokreślony odgłos, coś pomiędzy chrumknięciem i gwałtownym wciągnięciem powietrza. Way unosi kąciki ust, puszcza chłopaka i nonszalancko zakłada ręce na piersi, pozwalając mu wstać.

– Hej, emo pedale. – Na widok iskierek w oczach Iero Gerardowi robi się jeszcze lżej, niż przed chwilą.

– Spieprzaj.

Odpowiada mu jedynie wystawiony język Franka i jego radosny śmiech, i chłopak może przysiąc, że to najsłodsze, co w życiu widział.

– No, to gdzie mnie zabierasz na pierwszą randkę? – żartuje Iero wpatrując się w niego wyczekująco, a Way czuje jednocześnie lekkie zawstydzenie jak i rozbawienie. Frank nie zdaje sobie sprawy, jak trafna była jego kpina.

Gerard uśmiecha się, wkłada ręce w kieszenie i zaczyna nieśpiesznie kroczyć parkową alejką, wiedząc, że Iero zaraz go dogoni.

– Zobaczysz.

________________________
Juhu, po dwóch miesiącach czekania wreszcie jest... zastanawiam się, czy ktokolwiek jeszcze będzie chętny do czytania tego. 
Rozdział z ogromną dedykacją dla Alusi, mojej najukochańszej na świecie dziewczyny, która ratuje mnie w każdy możliwy sposób i jest najsłodszą kreaturką jaką znam, która wyzwala we mnie emocje jakich istnienia nie podejrzewałem, która daje mi całe morze weny i pomysłów i którą kocham całym moim małym czarnym sercem. 

15 komentarzy:

  1. Boże, świetny rozdział!
    Gdybyś tylko dodawała je częściej, było by fajnie...
    Ciekawe gdzie Gee zabierze Franka. xD
    Bardzo mi się podobało i czekam na następną część! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jupi
    "Nienawidzi widzieć swojego, ma dość swojej twarzy i tego, że przez resztę życia będzie uwięziony w tym okropnym ciele." Swojego czego? :P
    Ale poza tym, to strasznie mi się podobało. Popieram poprzedniczkę- gdybyś pisała częściej, to już w ogóle spełnienie marzeń :D
    Czekam na następny rozdział i dużo weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, błąd poprawiony ;3; pracuję nad pisaniem częściej, naprawdę się staram, sigh.

      Usuń
  3. Z anonima :D
    Boże, kocham twój Frerard. Czekam tylko i codziennie wchodzę i patrzę ,,czy przypadkiem nie dodała" normalnie jak jakaś rozchisteryzowana nastolatka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Poryczałam się kiedy miałam problemy z wifi i nie mogłam doczytać do końca! Potrzebuje następnego rozdziału ;3;
    Jesteś świetna (●´∀`●)💖

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam to ff ;-;

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny!! genialnie piszesz, ale dodawaj częściej ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam wszystko w jeden dzień i teraz codziennie sprawdzam czy jest nowy rozdział. Chyba zaczne od początku .-.
    Nie, nic... Pa xo

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział i w ogóle opowiadanie jest super, podobają mi się dialogi, opisy itp.
    Długo kazałaś nam czekać na ósmy rozdział, tak, że już zapomniałam co było w siódmym i musiałam do niego zerknąć. Czekam na dziewiąty. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cierpliwie czekam na kolejny rozdział (bez przesady oczywiście- ja nie jestem cierpliwa) i mam nadzieje, że nie będe musiała długo czekać bo chyba eksploduje z tych emocji.
    Ha
    Ha
    :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Źle się czuje i bardzo potrzebuje nowego rozdziału (tak, biore cię na litość, ale na prawde mam powody)

    OdpowiedzUsuń
  11. Już 3 raz czytam całość. Nowy rozdział - perfekcja. Kocham tego frerarda. Gdybyś tylko dodawała rozdziały częściej byłoby bardziej niż idealnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Boże kocham Cię! Jesteś cudowna i z całego serca dziękuję wszystkim, że przeczytałam te 8 cudnych rozdziałów. <3 Twój Gerard jest genialny a Frank boski. Nie mogę się doczekać na więcej.. Jeśli nie byłby to problem mogłabyś mnie poinformować o nowej notce? ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam to opowiadanie. Aktualnie zarywam drugą noc, żeby przeczytać kolejne rozdziały, ale to lepsze niż sen.
    Dopiero poznałam twoją twórczość, ale wchłaniam wszystko po kolei i jestem pod dużym wrażeniem już na tym etapie - szkolnego frerarda.
    Styl pisania bardzo dobry jak dla mnie, a powiem, że jestem ogromnie wrażliwa na tym punkcie. Odnośnie błędów interpunkcyjnych i ortograficznych się nie wypowiadam, bo po pierwsze: potrafię przeczytać większość rzeczy i nic kompletnie nie zauważyć, a po drugie: sama robię ich masę.
    Ogromnie utożsamiam się z bohaterami.
    A w ogóle to dziękuje za wstawienie HIM do playlisty, bo bardzo mi się spodobali i wnieśli wreszcie powiew świeżości do listy zespołów, które słucham.
    Mam nadzieje, że zwiększysz częstotliwość dodawania rozdziałów *prosi*, ale rozumiem. Sama nie daje rady chociaż niczego nie piszę.

    xoxo Lie

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten rozdział jest genialny, jak zresztą cały fan-fic. Czytam i co chwila zaczynam uśmiechać się jak idiotka do ekranu.

    OdpowiedzUsuń