Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

niedziela, 8 marca 2015

chapter XIV

[Gerard]
Wysnuł już miliony planów, jak odkochać się we Franku. Jest ich naprawdę od groma, starczyłoby mu ich na resztę życia, chyba powinien nawet gdzieś je zapisać, bo nie zdoła spamiętać wszystkich. Każdy jednak po głębszym przemyśleniu wydaje mu się zbyt wadliwy by właściwie wypalić, więc nie wciela żadnego w życie, jakby oczekując cudu. Już trochę mdli go z tego zakochania, myśli o perfekcji Franka i czuje się, jakby wypełniała go miękka wata, tłumiąca wszystkie inne myśli. Chłonie każdy najmniejszy kontakt z ciałem chłopaka, ale to już dawno przestało mu wystarczać i martwi się, że w końcu ściśnie twarz przyjaciela w dłoniach, zignoruje zdziwiony jej wyraz i po prostu wpije się w jego usta – co oczywiście zniszczyłoby wszystko, co tak misternie budowali od czterech miesięcy.

W dzień, który ma wszystko zmienić, oczywiście nikt nie przeczuwa, że cokolwiek się zmieni. Way siedzi na parapecie szkolnego korytarza, opierając potylicę o szybę i wsłuchując się w paplanie Iero o drobnostkach, i wszystko jest tak jak zawsze.

– Ja nie rozumiem, po co ludzie oglądają mecze. No kurde, nigdy tego nie ogarnę! Co jest fajnego w lataniu za piłką, co w tym takiego emocjonującego, że ojciec musi budzić mnie krzykiem „Goooool!” o drugiej w nocy? Co myślisz, Gee? – pyta, i zaraz zaczyna kontynuować, nie czekając nawet na odpowiedź czarnowłosego.

Lubi tę stronę Franka. Znaczy, lubi każdą jego stronę, ale ta jest wyjątkowo urocza. Entuzjastyczny Iero-buntownik, jeden mały punk przeciwko reszcie świata, gotowy z miejsca wyskoczyć na ulicę i wszcząć protest przeciwko wszystkiemu, co go irytuje, potykając się o własne sznurówki i ciągnąc Gerarda za sobą. W zabawny sposób dopełnia małomówną, ociekającą sarkazmem i niechęcią do egzystencji osobowość czarnowłosego.

Dzień mija leniwie, przepełniony drobnymi wzlotami i upadkami. Trzecia klasa gimnazjum to dla Gerarda istne piekło, zresztą tak jak dla większości jego rówieśników, zarówno tych mniej, jak i bardziej rozgarniętych. Należy przecież jednocześnie dopilnować jak najlepszych ocen w aktualnej klasie, powtarzać materiał z tych poprzednich, no i rozglądać się za porządnym liceum. To ostatnie chyba boli i martwi go najbardziej – dlaczego mają podejmować decyzje, które zaważą na całym ich przyszłym życiu w okresie, gdy są, cholera, najgłupsi i najbardziej lekkomyślni?

A on już sam nie wie, co chciałby robić w przyszłości. Jeszcze niedawno chciał iść do plastyka, a potem wyjechać do Francji i tam sprzedawać swoje komiksy – może nawet udałoby mu się wydać The Breakfast Monkey…? Ale oczywiście nie udało mu się nauczyć francuskiego tak dobrze, jak by tego chciał, a zwyczajnie boi się lecieć i zamieszkać tak daleko, w obcym państwie, nie znając języka i posługując się jego łamaną wersją.

Oczywiście pojawia się też kwestia Franka – jakże mogłoby go zabraknąć i w tej sferze życia czarnowłosego? Gerard jest bardzo zagubiony i może to jego wyobraźnia, ale wydaje mu się, że Iero wysyła mu mnóstwo sprzecznych sygnałów.

Jak wtedy, gdy nabijali się z dzisiejszego społeczeństwa i tak zwanych problemów pierwszego świata, śmiejąc się do łez. Gdy się uspokoili, Iero zerknął na niego migoczącymi ślepiami i wymruczał: „Och, Gee, ja to bym się mógł w tobie zakochać”. A potem zaczął chichotać, obracając wszystko w żart, i Gerard też musiał udać, że wcale nie miał ataku serca, i że też się śmieje.

A takich sytuacji jest przecież od groma – Iero prawdopodobnie całkiem nieświadomie miesza w i tak już wystarczająco pomieszanym umyśle przyjaciela. I Way nie wie (Boże, jak on bardzo nic nie wie) czy powinien mu powiedzieć, że czuje się z tym trochę niekomfortowo, czy może znosić wszystko w milczeniu i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Ale przecież, cholera jasna, nie wie czy jakiś „dalszy rozwój wydarzeń” ma w ogóle nastąpić, a on kocha Franka tak mocno, że bez wahania oddałby za niego życie, gdyby sytuacja tego wymagała.

Więc nie wie. Po prostu.

Nic nie wie.

Ø

[Frank]

Na początku dnia, w którym wszystko ma się zmienić, Frank też nie wie, że to się stanie. Czuje to gdzieś głęboko w plątaninie organów, limfy i krwi, słyszy to w wibracjach kości z każdym kolejnym krokiem, widzi w swoim lustrzanym odbiciu, ale nie jest tego świadomy.

W sali od historii są pojedyncze ławki, a Gerard siedzi przed nim – Iero może więc przypatrywać się niezauważenie jego plecom, liczyć kręgi kręgosłupa prześwitujące przez materiał szarej koszulki i podziwiać światło przemykające między kosmykami czarnych-teraz-już-tracących-trochę-swoją-głębię-i-zamieniających-się-w-brązowe włosów. Wtedy właśnie pojawia się idea, która początkuje wszystkie zmiany.

Zima nadeszła szybko, przykrywając brudne ulice Newark białym puchem. Nieczęsto zdarzały się tu śnieżne zimy, a Frank naprawdę kocha śnieg. Śnieg oczyszcza świat, okrywa go miękką pierzyną niewinności, zakrywając psie kupy na trawnikach i ślady krwi w bocznych uliczkach slumsowych dzielnic. Nie mówiąc już o tym, jak uroczo wyglądają świąteczne dekoracje w centrum, kiedy dookoła nie panuje brudna atmosfera błota i zanieczyszczeń. Iero nie jest co prawda wielkim fanem świąt – nie dostał żadnego prezentu na Gwiazdkę od śmierci matki, a „świąteczna atmosfera” to tylko zakurzone wspomnienie w jego głowie. Dlatego też myśli, że mógłby spędzić 24 grudnia z Gerardem. A przecież to już za dwa dni.

Oczywiście, nie chodzi mu o zajęcie mu wieczoru i odciągnięcie od rodzinnej kolacji. Ale mogą przejść się po sklepach, ponabijać z kolesiów przebranych za Mikołajów, biegających w tę i we w tę po galerii handlowej i posłuchać przyjemnego skrzypienia śniegu pod butami, a może nawet iść na łyżwy.

– Na co się gapisz? – dobiega go syk czarnowłosego. Iero był na tyle skupiony na przemyśleniach, że nawet nie zauważył kiedy ten zdążył się obrócić. Teraz chcąc nie chcąc konfrontuje się z jego chłodnym spojrzeniem, nie przerywając układania planu w głowie.

– Trzydzieści dwa – bąka bez namysłu.

– Co?

– Tyle masz kręgów w kręgosłupie.

Ø
[Gerard]

– Gdzie się wybierasz?

Mikey podchodzi do brata, gdy ten wiąże właśnie buty w przedpokoju. Gerard oczywiście nie miał pojęcia co mu powiedzieć, i jak ostatni idiota odkładał to na ostatnią chwilę – tak że teraz, gdy jest już gotowy do wyjścia, jest zmuszony się tłumaczyć.

Oczywiście, że nie chciał zostawiać brata samego w wigilijne popołudnie, ale jak mógł odmówić Frankowi? W dodatku proponującemu mu chodzenie po kameralnych kawiarenkach i śmianie się z grubasów przebranych za Mikołajów? Jak mógł odmówić wizji kroczenia z nim ramię w ramię, wsłuchując się w trzask śniegu pod nogami i obserwując płatki śniegu osiadające wdzięcznie na rzęsach przyjaciela, i końcówkę papierosa żarzącą się na pomarańczowo, gdy Iero mocniej się zaciąga?

Nie zrozumcie mnie źle – Gerard kocha Mikey’ego nad życie. Przez długi czas byli dla siebie nawzajem jedynymi przyjaciółmi, jedynym wsparciem. Spędzili całe dzieciństwo sami, mając tylko siebie; rankiem budzili się gdy Donna już wychodziła, a wieczorami siadali na kuchennym parapecie i wypatrywali jej powrotu. Wspólnie wracali ze szkoły, siadając obok siebie w autobusie i wkładając po jednej słuchawce MP3 w ucho, chodzili na obiady do babci Elen, razem odrabiali lekcje.

Gerard czuje się więc naprawdę niezręcznie, gdy stawia spędzanie czasu z kimś innym ponad spędzanie czasu z bratem. Przez chwilę, patrząc w pełne niezrozumienia oczy chłopca ukryte za grubymi szkłami okularów, ma ochotę zadzwonić do przyjaciela i przepraszającym tonem powiedzieć, że coś mu wypadło i jednak nie da rady przyjść. Wie jednak, że nie byłby w stanie tego zrobić. Przecież to Frank.

– Wychodzę z Frankiem, Mikes. Nie gniewasz się?

Imię Franka jest już wszechobecne w domu Wayów. Donna przy kolacji, na którą czasem udaje jej się zdążyć, pyta jak tam u Franka i kiedy wreszcie będzie mogła go poznać, a gdy Iero odprowadza przyjaciela po sam blok, Mikey macha mu radośnie przez okno. Gerardowi to nie przeszkadza, ale uważa całą sytuację za komiczną, zresztą tak samo jak jego przyjaciel.

W spojrzeniu młodszego chłopca przez chwilę widoczna jest odrobina żalu  – „Przecież zawsze spędzaliśmy ten dzień razem”. Tę samą urazę można dostrzec w pozornie zupełnie radosnym uśmiechu, jaki wpełza na jego usta chwilę potem, oraz dosłyszeć w jego głosie:

– Pewnie, że nie. Miłej zabawy, gołąbki.

Gerard próbuje zmierzyć go morderczym spojrzeniem, ale zamiast tego mimowolnie się uśmiecha, a potem zagryza wargę w ekscytacji.

– Czy może być coś fajniejszego niż siedzenie w uroczej kawiarence w wigilijne popołudnie? No, oprócz oczywiście grania na konsoli z młodszym bratem.

– Romantycznie – kwituje złośliwie Mikey, opierając się ramieniem o ścianę przedpokoju, a czarnowłosy udaje, że brat wcale nie wyjął mu tego stwierdzenia prosto z ust.

Patrzą sobie w oczy w milczeniu i w jednej chwili Gerard orientuje się, że Mikey  w i e. Jest to widoczne w jego rozczochranych włosach w kolorze spalonego słońcem zboża; i w trochę ubrudzonych szkłach okularów, które co chwila poprawia, bo zsuwają mu się na sam czubek nosa; i w za dużej koszulce Anthraxu, z której starszy chłopak już wyrósł, a młodszy jeszcze do niej nie dorósł, ale wydaje się niezbyt tym przejmować. I Gerard zastanawia się, jak mógł nie zauważyć tego wcześniej. Nie jest aż tak zdziwiony tym faktem, unosi tylko lekko brwi, nie spuszczając spojrzenia z brata. Owszem, wie, że jego wzrok robi się trochę zbyt rozmarzony, gdy zaczyna mówić o Franku; wie, że sposób, w jaki opiera głowę na jego ramieniu na pożegnanie jest trochę zbyt poufny – ale, cholera, nie sądził, że Mikey się zorientuje. Że tak szybko to zrobi.

– Kochasz go – odzywa się w końcu blondyn, spuszczając wzrok, a jego głos brzmi o wiele dojrzalej, niż powinien brzmieć głos dwunastoletniego chłopca.

– Kocham go.

Słowa te ledwie przechodzą przez gardło Gerarda i nie jest w stanie powstrzymać rumieńca wpełzającego na twarz. Wie jednak, że to wystarczy.

Nic więcej nie musi mówić.

Ø
 [Frank]
Czarna sylwetka w oddali kontrastuje z okalającym ją ze wszystkim stron śniegiem tak mocno, że Frank musi zmrużyć powieki, bo barwy kłują go w oczy. Nie to żeby nie był przyzwyczajony do Gerarda wyróżniającego się z otoczenia tak bardzo, że jest to wręcz bolesne – przecież doświadcza tego na co dzień. Teraz natomiast pierwszy raz jest to dostrzegalne gołym okiem.

Iero zaciąga się ostatni raz papierosem, tak mocno, że jego końcówka żarzy się najpierw pomarańczowym, a potem niebieskawym blaskiem. Nie wypuszczając dymu z płuc rzuca niedopałek na ziemię, by z cichym sykiem dogasł w białym puchu, a potem rzuca się w kierunku przyjaciela. Chyba tylko cudem omija go upadek i śmierć.

– Hej, Ier-

Nie pozwala mu dokończyć. Z niewielkim poślizgiem hamuje w śniegu i oplata twarz czarnowłosego dłońmi ukrytymi pod rękawiczkami-szkieletami. Na widok przerażenia w jego oczach uśmiecha się triumfalnie, wspina na palce i… wypuszcza z płuc obłok szarego dymu prosto w twarz Gerarda.

Way natychmiast krzywi się i  szamocze w uścisku przyjaciela, by w końcu wyrwać mu się i zatoczyć na bok, jednocześnie zanosząc się kaszlem i przeklinając. Frank obserwuje całą sytuację, prężąc zwycięsko pierś. Wykorzystał dwie bardzo ważne cechy czarnowłosego – jego nienawiść do zapachu tytoniu oraz ufność jaką darzy Iero.

– Nikomu nie ufaj! – kwituje niższy chłopak, gdy jego towarzysz wydaje z siebie ostatnie gardłowe kaszlnięcie i mierzy go pełnym chęci mordu spojrzeniem.

– Ty mała gnido…

– Tobie też wesołych świąt, Gee!

Ø
[Gerard]
Kawiarnia, do której się udali, była taka jak przeczuwał. Przytulna, ciasna i wypełniona zapachem życzliwości i czekoladowych babeczek. Decydują się usiąść przy jednym z trzech małych stoliczków dla par, z których każdy ogrodzony był boksem. Przemyka mu przez głowę, że naprawdę muszą wyglądać jak dwóch gejów na randce, co wywołuje mimowolny uśmieszek na jego ustach.

Frank zamówił czekoladę na gorąco („Z podwójną bitą śmietaną, to bardzo ważne!”). Sam Gerard postawił na klasykę i poprosił o espresso bez cukru. Myśli, że napoje jakie wybrali idealnie odzwierciedlają ich osobowości.

Rozmawiają o świętach, a Way od razu proponuje przyjacielowi, by wpadł do niego na Wigilię. Pomysł przyszedł mu do głowy dopiero tego poranka, czego bardzo żałuje, bo spędzenie tego wieczoru z Frankiem, wśród natrętnych pytań Donny krążących w powietrzu i bardzo, bardzo wymownych spojrzeń Mikey’ego byłoby niczym marzenie. Odpowiedź na propozycję czarnowłosego to smutne „nie”. Iero wymawia się, że ma już plany, chociaż obaj dobrze wiedzą, że wcale tak nie jest. Gerard nie nalega. Uśmiecha się tylko smutno.

Kelnerka w czapce Mikołaja przynosi im napoje, a Way widząc monumentalną koronę z bitej śmietany na czekoladzie Franka zaczyna żałować, że sam nie zamówił sobie takiego specjału.

– Tylko dzisiaj specjalna promocja dla świątecznych zakochańców. – Kobieta stawia przed nimi piernik w kształcie serca, uśmiechając się ciepło. Gerard prawie odwzajemnia grymas.

– Nie jesteśmy parą – odpowiada za to, unosząc ironicznie brwi i z satysfakcją obserwując rumieniec wykwitający na zagięciach wydatnych kości policzkowych kelnerki. Kobieta nerwowo odgarnia kosmyk włosów za ucho i otwiera usta, by coś powiedzieć, ale uprzedza ją Frank:

– Ale ciastko może pani zostawić.

– Psujesz całą zabawę – burczy Way, gdy smukła sylwetka oddala się od stolika, przedtem kiwając życzliwie i życząc smacznego.

– Cholerny sadysta – śmieje się Frank, a potem dużym kęsem zjada prawie całą bitą śmietanę ze swojej czekolady. Czarnowłosy uśmiecha się w duchu z czułością. Kiedy przyjaciel sięga zachłannie po piernik, Gerard powstrzymuje go, przyciskając swoją dłonią tę należącą do Iero.

– Pewnie naddały im się ciastka walentynkowe.

– Walentynki były dziesięć miesięcy temu.

Gerard rzuca mu spojrzenie mówiące: „No właśnie.” Ostatecznie żaden z nich nawet nie ośmiela się tknąć piernika.

Ø

Rzecz jasna, Gerard przygotował dla Franka prezent gwiazdkowy i przez cały dzień czeka na dogodną okazję, by mu go wręczyć. Jest to ulubiona płyta Black Flag Iero, którą obaj za jego sprawą znają już dosłownie na pamięć. A jako, że byli zmuszeni słuchać jej na działającym od niechcenia internecie w domu Waya, postanowił, że przyda im się wreszcie w wersji materialnej.

Pakunek dzielnie spoczywał na dnie jego plecaka przez cały dzień i teraz, gdy siedzą w frytkarni obok lodowiska (na które ostatecznie nie dostali się, bo w ten świąteczny nie było tam jak palca wetknąć), myśli, że nadeszła odpowiednia chwila, by wreszcie mu go wręczyć. Nie jest romantycznie ani nastrojowo, ale jest przyjemnie i jakoś tak swojsko – z powietrzem przesiąkniętym zapachem tłuszczu i kiepskim popem lecącym z głośników na zmianę z klasycznymi piosenkami.

– Hej, Iero – zaczyna Gerard gdzieś w połowie All I Want For Christmas. – Da się zauważyć, że nadchodzą święta, więc… no, w sumie mam coś dla ciebie.

Z satysfakcją obserwuje zdziwienie i radość, jakie momentalnie wykwitają na twarzy Franka. Chłopak szczerzy zęby w pełnym niedowierzenia uśmiechu i posyła mu pytające spojrzenie. Way bardzo, bardzo wolno grzebie w plecaku, aż słyszy niecierpliwe bębnienie palców towarzysza o stół. Natrafia palcami na niewielką paczuszkę i jeszcze przez chwilę udaje, że nie może jej znaleźć, ot tak, żeby podrażnić się z przyjacielem, a potem wyciąga ją w przesadzonym, czczym geście kładzie na stoliku między nimi.

Napotyka wyczekujące spojrzenie Franka.

– No co? – śmieje się. – Otwieraj.

A potem obserwuje, jak matowo czarny papier, którym owinięty był pakunek, zostaje brutalnie rozdarty przez odziane w trupie rękawiczki dłonie Iero.

Ø
[Frank]
Tego dnia Gerard usłyszał pewnie słowo „dziękuję” więcej razy niż w całym życiu. Frank skakał radośnie niczym szczeniak obdarzony nową zabawką, otwierał pudełko z płytą, oglądał ją z namaszczaniem i wertował książeczkę, na zmianę z przyklejaniem się do boku czarnowłosego, raz po raz mu dziękując. Parę razy poślizgnął się na skutym lodem chodniku, raz nawet przewrócił (oczywiście przyciskając płytę do piersi, by nic jej się nie stało). W końcu poprosił towarzysza, by ten schował ją do plecaka i oddał mu pod koniec dnia, kiedy już będą się rozchodzić.

I chociaż Iero wie, że przyjaciel nie należy do empatycznych osób, cieszących się szczęściem innych – tym razem widzi, że uśmiech nie może mu zejść z ust.

„Pod koniec dnia” nadchodzi o wiele szybciej, niż się spodziewali. Już o czwartej zaczyna się ściemniać i ochładzać, tak że ostatecznie lądują skuleni na ławce w parku. Tym samym, w którym przeprowadzili ze sobą pierwszą rozmowę. Tym, w którym wszystko się zaczęło.

– Chcę iść do domu, bo zaraz zamarznę – cedzi Gerard przez zaciśnięte z chłodu zęby. – Ale jednocześnie chcę tu zostać na zawsze.

Frank tylko kiwa głową, chociaż tak naprawdę wcale się nie zgadza. Nie obchodzi go temperatura, nie obchodzi go, że już nie czuje palców u stóp, a na policzki pewnie już dawno wpełzł rumieniec mrozu. Ten dzień był wspaniały, pełen szczęścia, śmiechu i – jakkolwiek kiczowato by to nie zabrzmiało – magiczny. I tak, Iero chce tu zostać, ze swoimi odmarzniętymi palcami u nóg i zdrętwiałymi ramionami. Z Gerardem. Z nim.

Spogląda na twarz przyjaciela; na włosy przyprószone płatkami śniegu; na takie same płatki osiadłe na gęstych rzęsach; i blade policzki, nawet teraz nieskażone rumieńcem, pozostające w odcieniu kości słoniowej; szary szalik w paski i spierzchnięte usta częściowo się pod nim kryjące. Dopiero po chwili odważa się utkwić spojrzenie w jego oczach – to miejsce, z którego nie ma już powrotu. W tym świetle tęczówki chłopaka są koloru najczystszego szmaragdu, a światło odbija się od nich tajemniczym pobłyskiem, niczym resztki piwa kołyszące się leniwie na dnie butelki.

Gerard odwraca głowę i Frank już jest gotowy na kolejną sarkastyczną uwagę lub pełne ironii uniesienie brwi. Tym razem nic takiego się  nie dzieje.

Zatracają się w sobie gdy ich spojrzenia krzyżują się ze sobą; toną, ta chwila staje się kolejną z  i c h  chwil. Serce Iero wyrywa się z piersi, bijąc tak mocno, że wydaje się być jedynym dźwiękiem otulającym ich w zimowej ciszy. A może to serce czarnowłosego? Albo po prostu splecione ze sobą bicia serc ich obu.

Way wygląda jak anioł na tle iskrzącego śniegu. Anioł z pięknym, pękniętym sercem i spojrzeniem-oceanem.

Kiedy Frank nachyla się i muska delikatnie spękane usta Gerarda swoimi, rozumie wreszcie, że cały Wszechświat sprowadzał się do tej chwili. Atomy łączyły się ze sobą, gwiazdy umierały i się rodziły, słońca eksplodowały, a planety wchodziły w kolizje – tylko po to, by doprowadzić ich do tego momentu.

Z sercem w gardle i duszą na ramieniu pogłębia pocałunek i dotyka opuszkami palców policzka Gerarda – lekko, niczym malutka ćma pocierająca o siebie skrzydełka. Ma przed sobą najbardziej złamaną i najbardziej potrzebującą osobę na świecie, ma przed sobą duszę najwrażliwszą ze wszystkich, boi się, że może ją uszkodzić.

Frank przymyka oczy, Gerard odwzajemnia pocałunek. Jest coś pięknego w nieporadności, z jaką to robi, coś eterycznego w sposobie, w jaki Iero musi go poprowadzić. Jego myśli wypełniają każdy zakamarek kosmosu, ale jednocześnie niemal boleśnie zdaje sobie sprawę, że jest tu – na tej odrapanej ławce, całując Gerarda Waya, swojego najlepszego przyjaciela, doskonale wiedząc, że już od dawna chciał czegoś więcej od tej relacji.

Czuje drżącą rękę Gerarda przesuwającą się po szyi, a potem zaciskającą mocno na karku, przyciągającą Franka jeszcze bliżej. Nos Iero wchodzi w kolizję z policzkiem Waya, a jego druga ręka wędruje na klatkę piersiową chłopaka, bezszelestnie przenikając między połami płaszcza. Nie ma w tym nic erotycznego – Frank opiera dłoń o mostek czarnowłosego i czuje bicie jego serca, rozchodzące się wibracjami po swoim własnym ciele.

Są tu i teraz, coraz natarczywiej poruszając wargami. Nie ma ich wcale, są tylko zlepkami atomów wchodzącymi w interakcje.

Są wszystkim, sami w granatowej otchłani kosmosu. Są niczym, dwiema wątłymi duszami pełnymi bólu i miłości.

Iero rozpoczął pocałunek, Way go przerwał. Pustka, jaka gwałtownie ogarnęła Franka, wyrywa z jego trzewi jęk. Nie pozwala czarnowłosemu się odsunąć – przenosi obie dłonie na jego kark i opiera swoje czoło o to należące do niego.

Długo trwają w milczeniu, szargani dreszczami emocji i zimna. Frank rozkoszuje się uczuciem posiadania Gerarda i bycia przez niego posiadanym. Powoli dociera do niego, jak bardzo wszystko ma się zmienić. I pierwszy raz zmiany nie wywołują u niego lęku.

– Co teraz będzie? – słyszy w końcu zachrypnięty głos. – N-nic?

– Wszystko – poprawia go.

Wszystko.

______________________
Z dedykacją dla Żuczka i @invisible_punk.

Jeżeli bylibyście zainteresowani propozycją wakacyjnego obozu dla Killjoysów (na którym będę ofc też ja), piszcie do mnie na fb - link jest gdzieś tam w tabelce po prawo bloga.

16 komentarzy:

  1. OMÓJBORZE JAKIE TO PIĘKNE. Po przeczytaniu tego rozdziału, jedynie to jestem w stanie napisać. Zniszczyłaś mnie tym, jak bardzo i d e a l n e to jest. Dziękuję, i twórz dalej, bo naprawdę Ci to wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. JEZUSIE ŚWIĘTY! TAK TAK TAK TAK TAK!!! TAK DŁUGO CZEKAŁAM NA TEN IŚCIE CUDOWNY MOMENT! WRESZCIE SIĘ POCAŁOWALI!!!!! *-* <3
    Boże, sposób w jaki opisałaś ten pocałunek i w ogóle napisałaś cały ten rozdział... Niesamowity. Jestem pod wielkim wrażeniem, rozpłynęłam się jak to czytałam. :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam łzy w oczach. To było... Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg... Kocham ♥ Juz nie mogę doczekać się kolejnej części :)

    OdpowiedzUsuń
  5. jejeuujejujeju to było świetne, zajebiste wręcz. Dziękuje za ten rozdział i ogólnie za całe ff <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten moment kiedy po bezsensownym, naprawdebardzochujowym dniu wchodzisz w internet widzisz nowy rozdział i serce zaczyna szybciej bić ♡ serio, tworzysz mój dzień lepszym. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. NANANNANANA to było piękne NANANAN

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam całego twojego bloga zarywając dwie noce, jakiś czas temu. I oto się ujawniam, ja, cichy ninja, który musi wysłać Ci internetowego huga za ten kiss w rozdziałku :") Pisz dalej, bo jest to boskie <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurwa! Dziewczyno! Rozwalasz! Wchodzę sobie święcie przekonana że ZNOWU nic nie będzie a tu bum! I to nie byle jakie BUM!
    Robisz-mi-papkę-z-mózgu. Pisz dalej bo zajebię!
    Ps.Ten komentarz a i owszem był z lekka wulgarny ale to jest tak zajebiste że normalne słowa nie przychodzą mi do głowy.
    Frank <3 Gerard=KISS
    AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurwa! Dziewczyno! Rozwalasz! Wchodzę sobie święcie przekonana że ZNOWU nic nie będzie a tu bum! I to nie byle jakie BUM!
    Robisz-mi-papkę-z-mózgu. Pisz dalej bo zajebię!
    Ps.Ten komentarz a i owszem był z lekka wulgarny ale to jest tak zajebiste że normalne słowa nie przychodzą mi do głowy.
    Frank <3 Gerard=KISS
    AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Tyle czasu na to czekałam, że zaraz się rozpłacze. Uwielbiam to jak opisujesz wszystkie, nawet te banalne sytuacje, a to było....niesamowite. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  12. O matkomatkomatko. Nie wytrzymam, w dwa dni ogarnęłam całość i teraz mam czekać nie-wiadomo-jak-długo na kolejny rozdział? Po takim zakończeniu?
    Cudowny rozdział, pisz dalej (ino roz, już już! :D), czekam z utęsknieniem!

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetne, po prostu świetne. Nie przestawaj pisać, robisz to niesamowicie. Rozdział podoba mi się tak bardzo jak cała twoja twórczość.
    Czekam na następny rozdział ;u;
    -Szop

    OdpowiedzUsuń
  14. Jesteś najlepsza. To opowiadanie po ,,Dove Keeperze'' jest moim ulubionym. Pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  15. Jesteś cudowna! Przeczytałam wszystkie chaptery *.* masz świetny charakter pisania *.* uwielbiam Cię i ubóstwiam! Proszę pisz dalej ❤

    OdpowiedzUsuń
  16. Jesteś cudowna! Przeczytałam wszystkie chaptery *.* masz świetny charakter pisania *.* uwielbiam Cię i ubóstwiam! Proszę pisz dalej ❤

    OdpowiedzUsuń