[Gerard]
Wysnuł już
miliony planów, jak odkochać się we Franku. Jest ich naprawdę od groma,
starczyłoby mu ich na resztę życia, chyba powinien nawet gdzieś je zapisać, bo
nie zdoła spamiętać wszystkich. Każdy jednak po głębszym przemyśleniu wydaje mu
się zbyt wadliwy by właściwie wypalić, więc nie wciela żadnego w życie, jakby
oczekując cudu. Już trochę mdli go z tego zakochania, myśli o perfekcji Franka
i czuje się, jakby wypełniała go miękka wata, tłumiąca wszystkie inne myśli.
Chłonie każdy najmniejszy kontakt z ciałem chłopaka, ale to już dawno przestało
mu wystarczać i martwi się, że w końcu ściśnie twarz przyjaciela w dłoniach,
zignoruje zdziwiony jej wyraz i po prostu wpije się w jego usta – co oczywiście
zniszczyłoby wszystko, co tak misternie budowali od czterech miesięcy.
W dzień,
który ma wszystko zmienić, oczywiście nikt nie przeczuwa, że cokolwiek się
zmieni. Way siedzi na parapecie szkolnego korytarza, opierając potylicę o szybę
i wsłuchując się w paplanie Iero o drobnostkach, i wszystko jest tak jak
zawsze.
– Ja nie rozumiem, po co ludzie oglądają mecze. No kurde, nigdy tego nie
ogarnę! Co jest fajnego w lataniu za piłką, co w tym takiego emocjonującego, że
ojciec musi budzić mnie krzykiem „Goooool!” o drugiej w nocy? Co myślisz, Gee?
– pyta, i zaraz zaczyna kontynuować, nie czekając nawet na odpowiedź
czarnowłosego.
Lubi tę
stronę Franka. Znaczy, lubi każdą jego stronę, ale ta jest wyjątkowo urocza.
Entuzjastyczny Iero-buntownik, jeden mały punk przeciwko reszcie świata, gotowy
z miejsca wyskoczyć na ulicę i wszcząć protest przeciwko wszystkiemu, co go
irytuje, potykając się o własne sznurówki i ciągnąc Gerarda za sobą. W zabawny
sposób dopełnia małomówną, ociekającą sarkazmem i niechęcią do egzystencji
osobowość czarnowłosego.
Dzień mija leniwie,
przepełniony drobnymi wzlotami i upadkami. Trzecia klasa gimnazjum to dla
Gerarda istne piekło, zresztą tak jak dla większości jego rówieśników, zarówno
tych mniej, jak i bardziej rozgarniętych. Należy przecież jednocześnie
dopilnować jak najlepszych ocen w aktualnej klasie, powtarzać materiał z tych
poprzednich, no i rozglądać się za porządnym liceum. To ostatnie chyba boli i
martwi go najbardziej – dlaczego mają podejmować decyzje, które zaważą na całym
ich przyszłym życiu w okresie, gdy są, cholera, najgłupsi i najbardziej
lekkomyślni?
A on już sam
nie wie, co chciałby robić w przyszłości. Jeszcze niedawno chciał iść do
plastyka, a potem wyjechać do Francji i tam sprzedawać swoje komiksy – może
nawet udałoby mu się wydać The Breakfast Monkey…? Ale oczywiście nie udało mu
się nauczyć francuskiego tak dobrze, jak by tego chciał, a zwyczajnie boi się
lecieć i zamieszkać tak daleko, w obcym państwie, nie znając języka i
posługując się jego łamaną wersją.
Oczywiście
pojawia się też kwestia Franka – jakże mogłoby go zabraknąć i w tej sferze
życia czarnowłosego? Gerard jest bardzo zagubiony i może to jego wyobraźnia,
ale wydaje mu się, że Iero wysyła mu mnóstwo sprzecznych sygnałów.
Jak wtedy,
gdy nabijali się z dzisiejszego społeczeństwa i tak zwanych problemów
pierwszego świata, śmiejąc się do łez. Gdy się uspokoili, Iero zerknął na niego
migoczącymi ślepiami i wymruczał: „Och, Gee, ja to bym się mógł w tobie
zakochać”. A potem zaczął chichotać, obracając wszystko w żart, i Gerard też
musiał udać, że wcale nie miał ataku serca, i że też się śmieje.
A takich
sytuacji jest przecież od groma – Iero prawdopodobnie całkiem nieświadomie
miesza w i tak już wystarczająco pomieszanym umyśle przyjaciela. I Way nie wie
(Boże, jak on bardzo nic nie wie) czy powinien mu powiedzieć, że czuje się z
tym trochę niekomfortowo, czy może znosić wszystko w milczeniu i czekać na
dalszy rozwój wydarzeń. Ale przecież, cholera jasna, nie wie czy jakiś „dalszy
rozwój wydarzeń” ma w ogóle nastąpić, a on kocha Franka tak mocno, że bez
wahania oddałby za niego życie, gdyby sytuacja tego wymagała.
Więc nie wie.
Po prostu.
Nic nie wie.
Ø
[Frank]
Na początku
dnia, w którym wszystko ma się zmienić, Frank też nie wie, że to się stanie.
Czuje to gdzieś głęboko w plątaninie organów, limfy i krwi, słyszy to w
wibracjach kości z każdym kolejnym krokiem, widzi w swoim lustrzanym odbiciu,
ale nie jest tego świadomy.
W sali od
historii są pojedyncze ławki, a Gerard siedzi przed nim – Iero może więc
przypatrywać się niezauważenie jego plecom, liczyć kręgi kręgosłupa
prześwitujące przez materiał szarej koszulki i podziwiać światło przemykające
między kosmykami
czarnych-teraz-już-tracących-trochę-swoją-głębię-i-zamieniających-się-w-brązowe
włosów. Wtedy właśnie pojawia się idea, która początkuje wszystkie zmiany.
Zima nadeszła
szybko, przykrywając brudne ulice Newark białym puchem. Nieczęsto zdarzały się
tu śnieżne zimy, a Frank naprawdę kocha śnieg. Śnieg oczyszcza świat, okrywa go
miękką pierzyną niewinności, zakrywając psie kupy na trawnikach i ślady krwi w
bocznych uliczkach slumsowych dzielnic. Nie mówiąc już o tym, jak uroczo
wyglądają świąteczne dekoracje w centrum, kiedy dookoła nie panuje brudna
atmosfera błota i zanieczyszczeń. Iero nie jest co prawda wielkim fanem świąt –
nie dostał żadnego prezentu na Gwiazdkę od śmierci matki, a „świąteczna
atmosfera” to tylko zakurzone wspomnienie w jego głowie. Dlatego też myśli, że
mógłby spędzić 24 grudnia z Gerardem. A przecież to już za dwa dni.
Oczywiście,
nie chodzi mu o zajęcie mu wieczoru i odciągnięcie od rodzinnej kolacji. Ale
mogą przejść się po sklepach, ponabijać z kolesiów przebranych za Mikołajów,
biegających w tę i we w tę po galerii handlowej i posłuchać przyjemnego
skrzypienia śniegu pod butami, a może nawet iść na łyżwy.
– Na co się gapisz? – dobiega go syk czarnowłosego. Iero był na tyle
skupiony na przemyśleniach, że nawet nie zauważył kiedy ten zdążył się obrócić.
Teraz chcąc nie chcąc konfrontuje się z jego chłodnym spojrzeniem, nie
przerywając układania planu w głowie.
– Trzydzieści dwa – bąka bez namysłu.
– Co?
– Tyle masz kręgów w kręgosłupie.
Ø
[Gerard]
– Gdzie się wybierasz?
Mikey
podchodzi do brata, gdy ten wiąże właśnie buty w przedpokoju. Gerard oczywiście
nie miał pojęcia co mu powiedzieć, i jak ostatni idiota odkładał to na ostatnią
chwilę – tak że teraz, gdy jest już gotowy do wyjścia, jest zmuszony się
tłumaczyć.
Oczywiście,
że nie chciał zostawiać brata samego w wigilijne popołudnie, ale jak mógł
odmówić Frankowi? W dodatku proponującemu mu chodzenie po kameralnych
kawiarenkach i śmianie się z grubasów przebranych za Mikołajów? Jak mógł
odmówić wizji kroczenia z nim ramię w ramię, wsłuchując się w trzask śniegu pod
nogami i obserwując płatki śniegu osiadające wdzięcznie na rzęsach przyjaciela,
i końcówkę papierosa żarzącą się na pomarańczowo, gdy Iero mocniej się zaciąga?
Nie zrozumcie
mnie źle – Gerard kocha Mikey’ego nad życie. Przez długi czas byli dla siebie
nawzajem jedynymi przyjaciółmi, jedynym wsparciem. Spędzili całe dzieciństwo
sami, mając tylko siebie; rankiem budzili się gdy Donna już wychodziła, a
wieczorami siadali na kuchennym parapecie i wypatrywali jej powrotu. Wspólnie
wracali ze szkoły, siadając obok siebie w autobusie i wkładając po jednej
słuchawce MP3 w ucho, chodzili na obiady do babci Elen, razem odrabiali lekcje.
Gerard czuje
się więc naprawdę niezręcznie, gdy stawia spędzanie czasu z kimś innym ponad
spędzanie czasu z bratem. Przez chwilę, patrząc w pełne niezrozumienia oczy
chłopca ukryte za grubymi szkłami okularów, ma ochotę zadzwonić do przyjaciela
i przepraszającym tonem powiedzieć, że coś mu wypadło i jednak nie da rady
przyjść. Wie jednak, że nie byłby w stanie tego zrobić. Przecież to Frank.
– Wychodzę z Frankiem, Mikes. Nie gniewasz się?
Imię Franka jest
już wszechobecne w domu Wayów. Donna przy kolacji, na którą czasem udaje jej się
zdążyć, pyta jak tam u Franka i kiedy wreszcie będzie mogła go poznać, a gdy
Iero odprowadza przyjaciela po sam blok, Mikey macha mu radośnie przez okno.
Gerardowi to nie przeszkadza, ale uważa całą sytuację za komiczną, zresztą tak
samo jak jego przyjaciel.
W spojrzeniu
młodszego chłopca przez chwilę widoczna jest odrobina żalu – „Przecież zawsze spędzaliśmy ten dzień
razem”. Tę samą urazę można dostrzec w pozornie zupełnie radosnym uśmiechu,
jaki wpełza na jego usta chwilę potem, oraz dosłyszeć w jego głosie:
– Pewnie, że nie. Miłej zabawy, gołąbki.
Gerard
próbuje zmierzyć go morderczym spojrzeniem, ale zamiast tego mimowolnie się uśmiecha,
a potem zagryza wargę w ekscytacji.
– Czy może być coś fajniejszego niż siedzenie w uroczej kawiarence w
wigilijne popołudnie? No, oprócz oczywiście grania na konsoli z młodszym
bratem.
– Romantycznie – kwituje złośliwie Mikey, opierając się ramieniem o
ścianę przedpokoju, a czarnowłosy udaje, że brat wcale nie wyjął mu tego
stwierdzenia prosto z ust.
Patrzą sobie
w oczy w milczeniu i w jednej chwili Gerard orientuje się, że Mikey w i e. Jest to widoczne w jego rozczochranych
włosach w kolorze spalonego słońcem zboża; i w trochę ubrudzonych szkłach
okularów, które co chwila poprawia, bo zsuwają mu się na sam czubek nosa; i w
za dużej koszulce Anthraxu, z której starszy chłopak już wyrósł, a młodszy
jeszcze do niej nie dorósł, ale wydaje się niezbyt tym przejmować. I Gerard
zastanawia się, jak mógł nie zauważyć tego wcześniej. Nie jest aż tak zdziwiony
tym faktem, unosi tylko lekko brwi, nie spuszczając spojrzenia z brata. Owszem,
wie, że jego wzrok robi się trochę zbyt rozmarzony, gdy zaczyna mówić o Franku;
wie, że sposób, w jaki opiera głowę na jego ramieniu na pożegnanie jest trochę
zbyt poufny – ale, cholera, nie sądził, że Mikey się zorientuje. Że tak szybko
to zrobi.
– Kochasz go – odzywa się w końcu blondyn, spuszczając wzrok, a jego głos
brzmi o wiele dojrzalej, niż powinien brzmieć głos dwunastoletniego chłopca.
– Kocham go.
Słowa te
ledwie przechodzą przez gardło Gerarda i nie jest w stanie powstrzymać rumieńca
wpełzającego na twarz. Wie jednak, że to wystarczy.
Nic więcej
nie musi mówić.
Ø
[Frank]
Czarna
sylwetka w oddali kontrastuje z okalającym ją ze wszystkim stron śniegiem
tak mocno, że Frank musi zmrużyć powieki, bo barwy kłują go w oczy. Nie to żeby
nie był przyzwyczajony do Gerarda wyróżniającego się z otoczenia tak bardzo, że
jest to wręcz bolesne – przecież doświadcza tego na co dzień. Teraz natomiast
pierwszy raz jest to dostrzegalne gołym okiem.
Iero zaciąga
się ostatni raz papierosem, tak mocno, że jego końcówka żarzy się najpierw
pomarańczowym, a potem niebieskawym blaskiem. Nie wypuszczając dymu z płuc
rzuca niedopałek na ziemię, by z cichym sykiem dogasł w białym puchu, a potem
rzuca się w kierunku przyjaciela. Chyba tylko cudem omija go upadek i śmierć.
– Hej, Ier-
Nie pozwala
mu dokończyć. Z niewielkim poślizgiem hamuje w śniegu i oplata twarz
czarnowłosego dłońmi ukrytymi pod rękawiczkami-szkieletami. Na widok
przerażenia w jego oczach uśmiecha się triumfalnie, wspina na palce i…
wypuszcza z płuc obłok szarego dymu prosto w twarz Gerarda.
Way
natychmiast krzywi się i szamocze w
uścisku przyjaciela, by w końcu wyrwać mu się i zatoczyć na bok, jednocześnie
zanosząc się kaszlem i przeklinając. Frank obserwuje całą sytuację, prężąc
zwycięsko pierś. Wykorzystał dwie bardzo ważne cechy czarnowłosego – jego
nienawiść do zapachu tytoniu oraz ufność jaką darzy Iero.
– Nikomu nie ufaj! – kwituje niższy chłopak, gdy jego towarzysz wydaje z
siebie ostatnie gardłowe kaszlnięcie i mierzy go pełnym chęci mordu
spojrzeniem.
– Ty mała gnido…
– Tobie też wesołych świąt, Gee!
Ø
[Gerard]
Kawiarnia, do
której się udali, była taka jak przeczuwał. Przytulna, ciasna i wypełniona
zapachem życzliwości i czekoladowych babeczek. Decydują się usiąść przy jednym
z trzech małych stoliczków dla par, z których każdy ogrodzony był boksem.
Przemyka mu przez głowę, że naprawdę muszą wyglądać jak dwóch gejów na randce,
co wywołuje mimowolny uśmieszek na jego ustach.
Frank zamówił
czekoladę na gorąco („Z podwójną bitą śmietaną, to bardzo ważne!”). Sam Gerard
postawił na klasykę i poprosił o espresso bez cukru. Myśli, że napoje jakie
wybrali idealnie odzwierciedlają ich osobowości.
Rozmawiają o
świętach, a Way od razu proponuje przyjacielowi, by wpadł do niego na Wigilię.
Pomysł przyszedł mu do głowy dopiero tego poranka, czego bardzo żałuje, bo
spędzenie tego wieczoru z Frankiem, wśród natrętnych pytań Donny krążących w
powietrzu i bardzo, bardzo wymownych spojrzeń Mikey’ego byłoby niczym marzenie.
Odpowiedź na propozycję czarnowłosego to smutne „nie”. Iero wymawia się, że ma
już plany, chociaż obaj dobrze wiedzą, że wcale tak nie jest. Gerard nie
nalega. Uśmiecha się tylko smutno.
Kelnerka w
czapce Mikołaja przynosi im napoje, a Way widząc monumentalną koronę z bitej
śmietany na czekoladzie Franka zaczyna żałować, że sam nie zamówił sobie takiego
specjału.
– Tylko dzisiaj specjalna promocja dla świątecznych zakochańców. –
Kobieta stawia przed nimi piernik w kształcie serca, uśmiechając się ciepło.
Gerard prawie odwzajemnia grymas.
– Nie jesteśmy parą – odpowiada za to, unosząc ironicznie brwi i z
satysfakcją obserwując rumieniec wykwitający na zagięciach wydatnych kości
policzkowych kelnerki. Kobieta nerwowo odgarnia kosmyk włosów za ucho i otwiera
usta, by coś powiedzieć, ale uprzedza ją Frank:
– Ale ciastko może pani zostawić.
– Psujesz całą zabawę – burczy Way, gdy smukła sylwetka oddala się od
stolika, przedtem kiwając życzliwie i życząc smacznego.
– Cholerny sadysta – śmieje się Frank, a potem dużym kęsem zjada prawie
całą bitą śmietanę ze swojej czekolady. Czarnowłosy uśmiecha się w duchu z
czułością. Kiedy przyjaciel sięga zachłannie po piernik, Gerard powstrzymuje
go, przyciskając swoją dłonią tę należącą do Iero.
– Pewnie naddały im się ciastka walentynkowe.
– Walentynki były dziesięć miesięcy temu.
Gerard rzuca
mu spojrzenie mówiące: „No właśnie.” Ostatecznie żaden z nich nawet nie ośmiela
się tknąć piernika.
Ø
Rzecz jasna,
Gerard przygotował dla Franka prezent gwiazdkowy i przez cały dzień czeka na
dogodną okazję, by mu go wręczyć. Jest to ulubiona płyta Black Flag Iero, którą
obaj za jego sprawą znają już dosłownie na pamięć. A jako, że byli zmuszeni
słuchać jej na działającym od niechcenia internecie w domu Waya, postanowił, że
przyda im się wreszcie w wersji materialnej.
Pakunek
dzielnie spoczywał na dnie jego plecaka przez cały dzień i teraz, gdy siedzą w
frytkarni obok lodowiska (na które ostatecznie nie dostali się, bo w ten
świąteczny nie było tam jak palca wetknąć), myśli, że nadeszła odpowiednia
chwila, by wreszcie mu go wręczyć. Nie jest romantycznie ani nastrojowo, ale
jest przyjemnie i jakoś tak swojsko – z powietrzem przesiąkniętym zapachem
tłuszczu i kiepskim popem lecącym z głośników na zmianę z klasycznymi
piosenkami.
– Hej, Iero – zaczyna Gerard gdzieś w połowie All I Want For Christmas. – Da się zauważyć, że nadchodzą święta,
więc… no, w sumie mam coś dla ciebie.
Z satysfakcją
obserwuje zdziwienie i radość, jakie momentalnie wykwitają na twarzy Franka.
Chłopak szczerzy zęby w pełnym niedowierzenia uśmiechu i posyła mu pytające
spojrzenie. Way bardzo, bardzo wolno grzebie w plecaku, aż słyszy niecierpliwe
bębnienie palców towarzysza o stół. Natrafia palcami na niewielką paczuszkę i
jeszcze przez chwilę udaje, że nie może jej znaleźć, ot tak, żeby podrażnić się
z przyjacielem, a potem wyciąga ją w przesadzonym, czczym geście kładzie na
stoliku między nimi.
Napotyka
wyczekujące spojrzenie Franka.
– No co? – śmieje się. – Otwieraj.
A potem
obserwuje, jak matowo czarny papier, którym owinięty był pakunek, zostaje
brutalnie rozdarty przez odziane w trupie rękawiczki dłonie Iero.
Ø
[Frank]
Tego dnia Gerard
usłyszał pewnie słowo „dziękuję” więcej razy niż w całym życiu. Frank skakał
radośnie niczym szczeniak obdarzony nową zabawką, otwierał pudełko z płytą,
oglądał ją z namaszczaniem i wertował książeczkę, na zmianę z przyklejaniem się
do boku czarnowłosego, raz po raz mu dziękując. Parę razy poślizgnął się na
skutym lodem chodniku, raz nawet przewrócił (oczywiście przyciskając płytę do
piersi, by nic jej się nie stało). W końcu poprosił towarzysza, by ten schował
ją do plecaka i oddał mu pod koniec dnia, kiedy już będą się rozchodzić.
I chociaż
Iero wie, że przyjaciel nie należy do empatycznych osób, cieszących się
szczęściem innych – tym razem widzi, że uśmiech nie może mu zejść z ust.
„Pod koniec
dnia” nadchodzi o wiele szybciej, niż się spodziewali. Już o czwartej zaczyna
się ściemniać i ochładzać, tak że ostatecznie lądują skuleni na ławce w parku.
Tym samym, w którym przeprowadzili ze sobą pierwszą rozmowę. Tym, w którym
wszystko się zaczęło.
– Chcę iść do domu, bo zaraz zamarznę – cedzi Gerard przez zaciśnięte z
chłodu zęby. – Ale jednocześnie chcę tu zostać na zawsze.
Frank tylko
kiwa głową, chociaż tak naprawdę wcale się nie zgadza. Nie obchodzi go
temperatura, nie obchodzi go, że już nie czuje palców u stóp, a na policzki
pewnie już dawno wpełzł rumieniec mrozu. Ten dzień był wspaniały, pełen
szczęścia, śmiechu i – jakkolwiek kiczowato by to nie zabrzmiało – magiczny. I
tak, Iero chce tu zostać, ze swoimi odmarzniętymi palcami u nóg i zdrętwiałymi
ramionami. Z Gerardem. Z nim.
Spogląda na
twarz przyjaciela; na włosy przyprószone płatkami śniegu; na takie same płatki
osiadłe na gęstych rzęsach; i blade policzki, nawet teraz nieskażone rumieńcem,
pozostające w odcieniu kości słoniowej; szary szalik w paski i spierzchnięte
usta częściowo się pod nim kryjące. Dopiero po chwili odważa się utkwić
spojrzenie w jego oczach – to miejsce, z którego nie ma już powrotu. W tym świetle
tęczówki chłopaka są koloru najczystszego szmaragdu, a światło odbija się od
nich tajemniczym pobłyskiem, niczym resztki piwa kołyszące się leniwie na dnie
butelki.
Gerard
odwraca głowę i Frank już jest gotowy na kolejną sarkastyczną uwagę lub pełne
ironii uniesienie brwi. Tym razem nic takiego się nie dzieje.
Zatracają się
w sobie gdy ich spojrzenia krzyżują się ze sobą; toną, ta chwila staje się
kolejną z i c h chwil. Serce Iero wyrywa się z piersi, bijąc
tak mocno, że wydaje się być jedynym dźwiękiem otulającym ich w zimowej ciszy.
A może to serce czarnowłosego? Albo po prostu splecione ze sobą bicia serc ich
obu.
Way wygląda
jak anioł na tle iskrzącego śniegu. Anioł z pięknym, pękniętym sercem i
spojrzeniem-oceanem.
Kiedy Frank nachyla
się i muska delikatnie spękane usta Gerarda swoimi, rozumie wreszcie, że cały
Wszechświat sprowadzał się do tej chwili. Atomy łączyły się ze sobą, gwiazdy
umierały i się rodziły, słońca eksplodowały, a planety wchodziły w kolizje –
tylko po to, by doprowadzić ich do tego momentu.
Z sercem w
gardle i duszą na ramieniu pogłębia pocałunek i dotyka opuszkami palców
policzka Gerarda – lekko, niczym malutka ćma pocierająca o siebie skrzydełka.
Ma przed sobą najbardziej złamaną i najbardziej potrzebującą osobę na świecie,
ma przed sobą duszę najwrażliwszą ze wszystkich, boi się, że może ją uszkodzić.
Frank
przymyka oczy, Gerard odwzajemnia pocałunek. Jest coś pięknego w nieporadności,
z jaką to robi, coś eterycznego w sposobie, w jaki Iero musi go poprowadzić.
Jego myśli wypełniają każdy zakamarek kosmosu, ale jednocześnie niemal boleśnie
zdaje sobie sprawę, że jest tu – na tej odrapanej ławce, całując Gerarda Waya, swojego
najlepszego przyjaciela, doskonale wiedząc, że już od dawna chciał czegoś
więcej od tej relacji.
Czuje drżącą
rękę Gerarda przesuwającą się po szyi, a potem zaciskającą mocno na karku,
przyciągającą Franka jeszcze bliżej. Nos Iero wchodzi w kolizję z policzkiem
Waya, a jego druga ręka wędruje na klatkę piersiową chłopaka, bezszelestnie
przenikając między połami płaszcza. Nie ma w tym nic erotycznego – Frank opiera
dłoń o mostek czarnowłosego i czuje bicie jego serca, rozchodzące się
wibracjami po swoim własnym ciele.
Są tu i
teraz, coraz natarczywiej poruszając wargami. Nie ma ich wcale, są tylko
zlepkami atomów wchodzącymi w interakcje.
Są wszystkim,
sami w granatowej otchłani kosmosu. Są niczym, dwiema wątłymi duszami pełnymi
bólu i miłości.
Iero rozpoczął
pocałunek, Way go przerwał. Pustka, jaka
gwałtownie ogarnęła Franka, wyrywa z jego trzewi jęk. Nie pozwala czarnowłosemu
się odsunąć – przenosi obie dłonie na jego kark i opiera swoje czoło o to
należące do niego.
Długo trwają
w milczeniu, szargani dreszczami emocji i zimna. Frank rozkoszuje się uczuciem
posiadania Gerarda i bycia przez niego posiadanym. Powoli dociera do niego, jak
bardzo wszystko ma się zmienić. I pierwszy raz zmiany nie wywołują u niego
lęku.
– Co teraz będzie? – słyszy w końcu zachrypnięty głos. – N-nic?
– Wszystko – poprawia go.
Wszystko.
______________________
Z dedykacją dla Żuczka i @invisible_punk.
Jeżeli bylibyście zainteresowani propozycją wakacyjnego obozu dla Killjoysów (na którym będę ofc też ja), piszcie do mnie na fb - link jest gdzieś tam w tabelce po prawo bloga.
______________________
Z dedykacją dla Żuczka i @invisible_punk.
Jeżeli bylibyście zainteresowani propozycją wakacyjnego obozu dla Killjoysów (na którym będę ofc też ja), piszcie do mnie na fb - link jest gdzieś tam w tabelce po prawo bloga.
OMÓJBORZE JAKIE TO PIĘKNE. Po przeczytaniu tego rozdziału, jedynie to jestem w stanie napisać. Zniszczyłaś mnie tym, jak bardzo i d e a l n e to jest. Dziękuję, i twórz dalej, bo naprawdę Ci to wychodzi.
OdpowiedzUsuńJEZUSIE ŚWIĘTY! TAK TAK TAK TAK TAK!!! TAK DŁUGO CZEKAŁAM NA TEN IŚCIE CUDOWNY MOMENT! WRESZCIE SIĘ POCAŁOWALI!!!!! *-* <3
OdpowiedzUsuńBoże, sposób w jaki opisałaś ten pocałunek i w ogóle napisałaś cały ten rozdział... Niesamowity. Jestem pod wielkim wrażeniem, rozpłynęłam się jak to czytałam. :3
Mam łzy w oczach. To było... Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć.
OdpowiedzUsuńOmg... Kocham ♥ Juz nie mogę doczekać się kolejnej części :)
OdpowiedzUsuńjejeuujejujeju to było świetne, zajebiste wręcz. Dziękuje za ten rozdział i ogólnie za całe ff <3
OdpowiedzUsuńTen moment kiedy po bezsensownym, naprawdebardzochujowym dniu wchodzisz w internet widzisz nowy rozdział i serce zaczyna szybciej bić ♡ serio, tworzysz mój dzień lepszym. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńNANANNANANA to było piękne NANANAN
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam całego twojego bloga zarywając dwie noce, jakiś czas temu. I oto się ujawniam, ja, cichy ninja, który musi wysłać Ci internetowego huga za ten kiss w rozdziałku :") Pisz dalej, bo jest to boskie <3
OdpowiedzUsuńKurwa! Dziewczyno! Rozwalasz! Wchodzę sobie święcie przekonana że ZNOWU nic nie będzie a tu bum! I to nie byle jakie BUM!
OdpowiedzUsuńRobisz-mi-papkę-z-mózgu. Pisz dalej bo zajebię!
Ps.Ten komentarz a i owszem był z lekka wulgarny ale to jest tak zajebiste że normalne słowa nie przychodzą mi do głowy.
Frank <3 Gerard=KISS
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Kurwa! Dziewczyno! Rozwalasz! Wchodzę sobie święcie przekonana że ZNOWU nic nie będzie a tu bum! I to nie byle jakie BUM!
OdpowiedzUsuńRobisz-mi-papkę-z-mózgu. Pisz dalej bo zajebię!
Ps.Ten komentarz a i owszem był z lekka wulgarny ale to jest tak zajebiste że normalne słowa nie przychodzą mi do głowy.
Frank <3 Gerard=KISS
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tyle czasu na to czekałam, że zaraz się rozpłacze. Uwielbiam to jak opisujesz wszystkie, nawet te banalne sytuacje, a to było....niesamowite. Dziękuję
OdpowiedzUsuńO matkomatkomatko. Nie wytrzymam, w dwa dni ogarnęłam całość i teraz mam czekać nie-wiadomo-jak-długo na kolejny rozdział? Po takim zakończeniu?
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, pisz dalej (ino roz, już już! :D), czekam z utęsknieniem!
Świetne, po prostu świetne. Nie przestawaj pisać, robisz to niesamowicie. Rozdział podoba mi się tak bardzo jak cała twoja twórczość.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział ;u;
-Szop
Jesteś najlepsza. To opowiadanie po ,,Dove Keeperze'' jest moim ulubionym. Pisz dalej <3
OdpowiedzUsuńJesteś cudowna! Przeczytałam wszystkie chaptery *.* masz świetny charakter pisania *.* uwielbiam Cię i ubóstwiam! Proszę pisz dalej ❤
OdpowiedzUsuńJesteś cudowna! Przeczytałam wszystkie chaptery *.* masz świetny charakter pisania *.* uwielbiam Cię i ubóstwiam! Proszę pisz dalej ❤
OdpowiedzUsuń