Sprawa Franka nie daje Gerardowi spokoju.
Zdał
sobie sprawę z tego, że martwi się o Iero dokładnie dwa dni po incydencie z
szatni. Siedział na biologii, bębniąc chudym palcami w blat ławki i z martwym
spojrzeniem wysłuchiwał słów nauczycielki. Wysilał każdy pojedynczy trybik w
mózgu, by zapamiętać jak najwięcej informacji. Zawsze chciał należeć do tych
genialnych dzieci, którym wiadomości łatwo wchodzą do głowy i zagnieżdżają się
tam bezpiecznie na dłuższy czas, ale on nigdy nie dostawał tego czego pragnął.
Takie miał przynajmniej wrażenie.
Kiedy
Frank i Chester spóźnieni weszli do klasy, nikt nie był specjalnie zdziwiony,
włączając w to nauczycielkę. Gerard mógłby przysiąc, że jeszcze przez chwilę
widział dym papierosowy unoszący się wokół ich głów. Jako że na tej lekcji –
jak na wielu innych – siedzą w jednej ławce, więc naturalną koleją rzeczy obaj
ruszyli w jej kierunku. I wszystko było jak po staremu i Way już chciał
odwrócić wzrok, ale wtedy Frank odsunął krzesło i usiadł.
Kto
by pomyślał, że tak niepozorna i prozaiczna czynność okaże się jednocześnie
przełomowa dla toku myślenia czarnowłosego. Bo w tym krótkim ruchu, powolnym
opadnięciu szczupłego ciała na krzesło, kryło się tyle starannie ukrywanego
bólu i niewypowiedzianych przekleństw, że wrażliwa podświadomość Gerarda wysłała
bolesny impuls do jego serca. W jednej chwili tłumione przywiązanie, które od
jakiegoś czasu odczuwał w stosunku do Iero, zamieniło się w coś silniejszego i
kłującego. W rozpaczliwą troskę. Na wspomnienie tamtego dnia Gerard czuł
jedynie słabość i niepokój. Zaczęły nim kierować podstawowe ludzkie instynkty.
Nigdy już nie będzie taki sam.
Sprawa
Franka go umacnia.
W
ciągu czterech dni od incydentu z szatni Gerard przestał być sobą. Przestał być
gburowatym Gerardem zadręczającym się brakiem sensu swojej ciężkiej
egzystencji, a przynajmniej nie jest już nim w takim stopniu. Nadal siaduje na
kanapie w salonie i pustym wzrokiem obserwuje migający telewizor, obgryzając
kciuka, ale nie myśli już o sobie i swoich problemach.
Myśli
o Franku i o tym, co jego może trapić. I musi przyznać, że empatia jest do
dupy, bo zaczął mieć dwa razy więcej zmartwień na głowie. Nie mówiąc o
dręczącym go na każdym kroku poczuciu winy. Oczywiście, że przeciętny Chester
nie zauważy, że z Iero jest coś nie tak – tylko Gerard to zanotował i to na
jego barkach spoczęła odpowiedzialność pomocy. Pomocy, której nie potrafi
udzielić.
Wreszcie
sprawa Franka skłania go do podjęcia decyzji.
Bardzo
spontanicznej i bardzo głupiej, jego zdaniem, decyzji. Gerard bowiem, wiedziony
lekkomyślnością, decyduje się odwiedzić mieszkanie Iero. Ta myśl błąkała się po
jego głowie od samego początku, wślizgnęła się do niej bezszelestnie w chwili,
gdy jego oczom ukazał się rozległy siniak, a potem raz po raz dawała o sobie
znać.
W
piątek siedzi sam na matematyce, próbując w spokoju przetrwać ostatnie minuty
lekcji i przepisuje przykłady z tablicy. Pierwszy raz jego podwójna ławka, w
której od dwóch lat siadywał sam, wydaje mu się o wiele za duża bez wymieniającego
migowe wiadomości z Chesterem Franka.
Iero
nie pojawił się w szkole. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego – razem ze
swoją grupą kolegów wagarowali bardzo często – ale tym razem reszta jego paczki
była obecna na lekcji. Brunet musiał więc zostać sam w domu.
Albo
ktoś pobił go do nieprzytomności i zostawił samego na zimnej posadzce.
Albo
nie żyje.
Gerard
niemal się uśmiecha. Jest cholernym paranoikiem, szczególnie w stosunku do
czegoś, na czym mu zależy. A zależy mu na Franku i woli być przygotowanym na
wszystkie opcje.
–
Mam wam do rozdania dodatkowe zestawy trzydziestu zadań – odzywa się
niespodziewanie matematyczka. – Macie czas do poniedziałku na odrobienie ich,
akurat przez weekend zdążycie. Nie będę oceniać wykonanej pracy, ale za
nieprzyniesienie stawiam jedynki.
Kobieta
wstaje z krzesła i zaczyna rozdawać kartki z wspomnianymi zadaniami. Kiedy
przydział Gerarda ląduje na ławce przed nim, robi mu się niedobrze.
Nieprzytomnym spojrzeniem mierzy pierwszą stronę, a potem obraca na drugą i z
uniesionymi brwiami stwierdza, że obie są dla niego równie niezrozumiałe. Ale
może uda mu się coś wykombinować. „Będzie okej” – pociesza się w myślach,
chociaż oczywiście w to nie wierzy.
Gdy
jego uszom dobiega pełny niedowierzenia okrzyk ze strony Chestera, chłopak
podnosi głowę i rzuca szatynowi siedzącemu kilka ławek dalej spokojne
spojrzenie.
–
Prze pani, ale co to ma być?!
–
Zadania – odpowiada niewzruszenie nauczycielka.
–
I my to mamy zrobić?! Że niby jak, ej, co to jest za czarna magia?
–
To się nazywa matematyka, bęcwale! – odkrzykuje mu Kevin, a klasa reaguje na
ten komentarz gromkim śmiechem. „Typowe” – myśli z rezygnacją Gerard.
„Psychologia tłumu. Niewyrafinowane poczucie humoru. Są tacy szablonowi.”
–
Cisza! Gervais, za chwilę dostaniesz uwagę! – matematyczka próbuje opanować
sytuację.
–
Co ja robię?! – Chester bezradnie rozkłada ręce, a na jego twarz wpełza wyraz
zdumienia i niezrozumienia.
–
Nic, ty nigdy nic nie robisz, Gervais! Już, spokój! – Reszta klasy zostaje
uciszona dwukrotnym klaśnięciem w dłonie. Nauczycielka zdecydowanym krokiem
wraca na środek klasy, a Gerard zauważa, że trzyma w rękach jeszcze dwie kartki
papieru, na pewno dla Franka i drugiej nieobecnej osoby, ale ona go już nie
obchodzi.
–
Ktoś ma jakiś kontakt z Rachel?
Elisabeth
po chwili widocznego wahania podnosi rękę. Matematyczka pyta, czy jest w stanie
przekazać Rachel zestaw zadań, a niska dziewczyna w milczeniu kiwa głową i
przyjmuje kartkę, po czym chowa ją do torby razem ze swoją. Elisabeth i Rachel
trzymają się razem od zawsze, w stosunku do innych są milczące i nieśmiałe,
czasami można je dostrzec w kącie korytarza, chichoczące cicho. Mało kto
cokolwiek o nich wie i mało kto chce się z nimi zadawać, a i one nie wydają się
zbyt otwarte na resztę klasy.
Gerarda
to nie obchodzi, tym bardziej, że nauczycielka za chwilę zapyta o Iero i to
może być jego szansa. Nim zdąży porządnie się nad tym zastanowić czy w
jakikolwiek sposób przygotować na reakcję klasy, kobieta z nieskrywaną
niechęcią wypowiada słowa:
–
Dobrze, a Iero? Ktoś mógłby przekazać?
Way
już nie myśli. Jeśli chce odwiedzić Iero, sprawdzić, czy wszystko z nim w
porządku i w jakich warunkach żyje, to jest jego ostatnia szansa. Musi mieć jakąkolwiek wymówkę do tych działań. Kieruje się
krótkim impulsem, teraz albo nigdy, musi wyścignąć dwadzieścia innych osób,
które przytakną nauczycielowi.
–
Ja mam! – wyrywa się z niespotykaną u siebie gwałtownością, unosząc otwartą
dłoń w powietrze. Doskonale zdaje sobie sprawę, że w tej chwili wszystkie
spojrzenia kierują się w jego stronę. W kiepskich disneyowym serialu te gałki oczne wydałyby cichy świst wraz z przenoszeniem się na niego, a kamera zrobiłaby dramatyczne zbliżenie na jego twarz. Nawet nauczycielka wydaje się być
zdziwiona tym faktem, przez chwili widzi cień zdumienia przemykający przez jej
twarz, w którą uparcie się wpatruje. Kobieta uśmiecha się z dozą niepewności,
jakby nagle wydała się zakłopotana całą sytuacją. Gerard wciąż obserwuje ją
uważnie, gdy podchodzi do jego ławki i wręcza mu zadania dla Franka.
Po
klasie rozchodzą się szmery, ale chłopak nie słyszy żadnych głośniejszych
komentarzy. Nawet Chester zawzięcie milczy albo resztkami sił powstrzymuje się
od palnięcia czegoś w jego stylu. Way rzuca mu bardzo szybkie spojrzenie
podczas schylania się w celu schowania swojej i Franka kartki do torby. Na
niedźwiedziowatej twarzy chłopaka maluje się wyraz niezrozumienia, patrzy po
klasie z uniesionymi brwiami i rozłożonymi dłońmi.
Gerard
uśmiecha się pod nosem w chwili gdy dźwięk dzwonka wibrującą falą przeszywa
powietrze. Cholera, jest pieprzonym idiotą.
Ø
–
Ej, pedziu! Znaczy, Gerard!
Chłopak
rozpoznaje głos Chestera zaraz przed tym, jak ten łapie go za ramię i zmusza do
zatrzymania się. Z trzewi Waya wydobywa się ciężkie westchnienie. Znowu usłyszy
beznadziejnie złośliwą uwagę na temat swojego sposobu bycia albo wyglądu? Dowie
się jak kompletnym zerem jest i chociaż postara się nie brać sobie tego do
serca, ta opinia będzie go prześladowała jeszcze przez długi czas?
Odwraca
się do Chestera z kamienną twarzą.
–
No?
–
Od kiedy znajomisz się z Frankiem?
Och.
Oczywiście, mógł się tego spodziewać. Swoim zachowaniem wzbudził podejrzenia,
szczególnie u najlepszego przyjaciela Iero. Może sobie wyobrazić te myśli w
głowie chłopaka: „Frank zadaje się z tym pedałem? Przecież by mi powiedział,
nie?”
–
Nie znajomię się – odpowiada szybko Gerard, nie mogąc się powstrzymać od
sarkastycznego nacisku na drugie słowo. Chyba nawet wcale nie skłamał, przecież
oprócz tej jednej rozmowy po WF-ie nie zamienili ani słowa więcej. – Po prostu
muszę z nim porozmawiać.
–
A o czym?
–
Czemu cię to interesuje?
–
Bo chcę wiedzieć.
–
To się nie dowiesz.
W
tym momencie Gerard już ma zamiar ostentacyjnie odejść, ale duża dłoń Chestera
z powrotem zaciska się na jego ramieniu.
–
Poczekaj. A ty wiesz gdzie on mieszka, Gerard?
Way
przenosi na wyższego chłopaka pytające spojrzenie i wtedy dostrzega coś w jego
oczach. Jakiś głęboko skrywane żal i zdezorientowanie. Nagle robi mu się bardzo
przykro, niespodziewany napływ empatii niemal doprowadza go do zawrotów głowy.
Chester nie wie nic o Franku. Frank niczego mu nie mówi, a Chester widocznie
nie chce naciskać.
–
A ty nie wiesz? – pyta z premedytacją, pozbywając się jak najszybciej resztek
ludzkości. Jemu taka ludzkość nigdy nie została okazana.
–
N-no... ej, to właśnie trochę dziwne, nie? – chłopak ożywia się nieco. –
Znaczy, on nikomu tego nie mówi, ale teraz jak o tym myślę... no wiesz, mógłby
powiedzieć chociaż mi. Jesteśmy najlepszymi ziomkami i takie tam, a przecież nie
rozgadałbym.
Gerard
kiwa głową, przywołując wyraz znudzenia na twarz. Frank nie jest idiotą i jeśli
nie chce powiedzieć im, gdzie mieszka, ma swoje powody. Całe mnóstwo powodów,
mrocznych i owianych tajemnicą. Musi pilnować tego sekretu jak oka w głowie,
skoro faktycznie nikt nie ma pojęcia o jego miejscu zamieszkania.
Ale
co może być aż takie straszne?
–
To nic nie wiesz? I inni też nie wiedzą?
–
No mówię ci, ziomek, nie mamy pojęcia. Frank ogólnie mało gada, szczególnie
ostatnio...
–
Dobra, to mnie już nie interesuje. Dzięki.
Way
nie zaprząta sobie głowy rzuceniem chociaż krótkiego „cześć” na odchodne,
zarówno dla niego jak i dla rozmówcy zabieg okazałby się kompletnie bezcelowy. Poza
tym chociażby najskąpsze pożegnanie zawsze wydawało mu się oznaką przynajmniej
minimalnego szacunku, a co jak co, ale nie odczuwa niczego podobnego do
osobników pokroju Chestera Gervaisa, których egzystencja opiera się na szukaniu
powodów i okazji do wyśmiania mniejszości społeczeństwa. Tych, których oni uznają
za gorszych. Tych, którzy w rzeczywistości są wspaniałymi ludźmi.
Tym
razem nikt już go nie zatrzymuje i Gerard cieszy się w duchu – nie ma ochoty na
prowadzenie z nim konwersacji ani minuty dłużej. Zawsze gdy rozmawia z innymi
ludźmi czuje się nieswojo, nie potrafi znaleźć właściwych odpowiedzi, jak
również często jest głęboko zażenowany niskim poziomem ich inteligencji.
Brnie
pewnym krokiem przez korytarz pełen klonów, łypie na nich ponurymi spojrzeniami
i układa w głowie plan. Skoro wszyscy potencjalni znajomi Franka nie mają
pojęcia, gdzie chłopak mógłby mieszkać, jest zmuszony wykombinować coś innego.
Potrzeba mu dokumentu, w którym przechowywane są dane osobowe wszystkich
uczniów, a jego zasięgu znajduje się tylko jeden takowy.
„Sprawdzenie
adresu w dzienniku wcale nie jest trudne” – zdaje sobie nagle sprawę. To
drobnostka. Pół minuty roboty. Czemu żaden z kolegów Franka nigdy na to nie
wpadł? „No tak. Są idiotami.”
Gerard
niespodziewanie uśmiecha się szeroko. Nieraz mimo wszystko cieszy się z resztek
umiejętności trzeźwego myślenia, jakie mu pozostały.
Ø
Mimo
podjętej wcześnie decyzji Gerarda zżerają wątpliwości.
Przemierza
brudne i niegościnne ulice Belleville gryząc paznokcie, strzelając na boki
zaniepokojonymi spojrzeniami i rozmyślając nad słusznością swoich wyborów. Z
jednej strony jest pewien, że musi sprawdzić, jak żyje Frank i czy nie dzieje
mu się krzywda. Najzwyczajniej w świecie jest mu to winien, chociaż sam nie do
końca rozumie, czemu. Może po prostu mu się wydaje, może to przez tę empatię
kiełkującą gdzieś w głębinach jego zmąconej cierpieniem podświadomości. Albo to
czysta ciekawość. Lub toksyczna mieszanka wszystkich tych aspektów.
Zdobycie
dziennika i szybkie sprawdzenie adresu Franka rzeczywiście okazało się
dziecinnie proste, nawet dla niego. Dla pewności uważnie spisał każdą z literek
formującą „Dulness Street 83” na kartkę, spoczywającą teraz bezpiecznie na dnie
jego kieszeni.
–
Muszę spróbować – mruczy pod nosem, a jego głos idealnie stapia się z szumem
kropel wody uderzających o ziemię. Deszcz nie jest ulewny, ale wystarczająco
natrętny, by zmusić go do zmrużenia oczu i naciągnięcia kaptura na głowę. W
chwili gdy Gerard myśli, że nie jest aż tak źle i może uda mu się dotrzeć do
celu nieprzemokniętym do suchej nitki, jeden z niewielu przejeżdżających ulicą
samochodów ochlapuje go pokaźną ilością brudnej wody z kałuży.
Way
gwałtownie staje w miejscu, czując lodowaty chłód obejmujące gwałtownie całe
jego ciało. Szczękające zęby skutecznie uniemożliwiają mu wysyczenie
siarczystego przekleństwa, więc jedyne na co się zdobywa to próba wyciśnięcia
wody z rękawów dżinsowej kurtki. Skostniałymi palcami ściska materiał i
obserwuje strużkę wody rozbryzgującą się na chodniku. Wcale nie czuje się
lepiej. Nadal jest mu zimno, cholernie zimno. Na dodatek teraz doszło do tego
to irytujące uczucie mokrych ubrań przyklejających się do ciała, którego – tak
jak większość innych ludzi – nie znosi.
Pociesza
się w myślach, że już niedaleko. Niedługo będzie mógł skryć się w klatce bloku
czy kamienicy Franka Energicznym, jak na niego, krokiem rusza przed siebie,
starając się jak najlepiej wykorzystać chwilowe uczucie motywacji.
Zdaje
sobie sprawę, że w tej chwili przeziębienie ma jak w banku i trochę go to
martwi. Pozostaje mu tylko modlić się, aby nie przeobraziło się ono w coś
poważniejszego – chętnie zostałby w domu przez kilka dni, ale nie ma
najmniejszej ochoty męczyć się z nadrabianiem zaległości, które w konsekwencji
tego powstaną.
Gdy
Gerard powiedział Mikey’emu, że powinien wrócić za góra trzy godziny i opuścił
mieszkanie, pogoda nie była aż tak podła. Było pochmurnie i chłodno, ale do
tego mieszkańcy Jersey zdążyli się przyzwyczaić całe wieki temu. Dlatego też
nie zaprzątnął sobie głowy wydawaniem starannie oszczędzanych zaskórniaków na
autobus. Dulness Street nie znajdowała się daleko od jego domu, to było może
dwadzieścia minut drogi. Gerard przechodził tamtędy może dwa razy, ale nigdy nie
zatrzymał się na dłużej. Zresztą – nie miałby nawet gdzie się zatrzymać.
Dulness Street była jedną z najbardziej posępnych i obskurnych ulic Belleville.
Niedługa i wąska, z rzędami starych kamienic ciągnącymi się po obu jej stronach
i jednym małym spożywczakiem wepchniętym gdzieś między nie. Gerardowi od
początku nie spodobało się, że Frank zamieszkuje takie okolice i już to
sprawiło, że w jego głowie zaświeciła się ostrzegawcza czerwona lampka.
Coś
musi być nie tak. Normalny chłopiec z dobrej rodziny nie mieszkałby w takim
miejscu. Powszechnie wiadomo, że żyją tam najgorsi pijacy, ćpuny i inni życiowi
nieudacznicy. Ten siniak też coś znaczy, przecież nie powstał sam z siebie, a
nie wyglądał Gerardowi na pamiątkę po spadnięciu z roweru albo upadku podczas
gry w nogę. Boże, Frank przecież nawet nie grał w nogę. Wydarzyło się coś złego
i jeśli Way jest jedynym, który to zauważył, jego obowiązkiem jest próba
okazania pomocy.
Nieomal
minął zardzewiałą, chyboczącą się na wietrze tabliczkę „Dulness Street” zawieszoną
nad jego głową, nie zauważając jej. Cofnął się dwa kroki i zgodnie ze znakiem
skręcił w poszukiwaną ulicę, energicznym krokiem rozchlapując kałuże.
Otoczenie
niemal natychmiast zupełnie przeobraża się, zniekształca i mutuje. Potężne,
klocowate kamienice wystrzelają po obu stronach ulicy, spod której asfaltu
prześwituje jeszcze stary i odrapany bruk. Czas wydaje się tu stać w miejscu,
ale w miarę, jak chłopak brnie przed siebie, zauważa spłoszonym spojrzeniem
parę żywotnych aspektów okolicy.
Pijany
mężczyzna w za dużej kurtce chwiejnym krokiem próbuje przejść przez ulicę, ale
żałośnie upada w połowie i leży tak dopóki Gerard go nie minie, a może i
dłużej, ale tym chłopak nie zaprząta sobie głowy.
Potem
widzi jeszcze wypłowiałego kota o posklejanym futrze w nieokreślonym kolorze.
Zwierzę przemyka tuż obok niego, przez chwilę miękko sunie chodnikiem, by zaraz
zniknąć w wąskim przejściu między dwoma kamienicami. Gdy Way dochodzi do tego
miejsca, z ostrożną ciekawością zagląda w wąską uliczkę. Spodziewa się zobaczyć
tam kota, siedzącego i łypiącego na niego głodnym, proszącym spojrzeniem, ale
widzi tylko pękające w szwach kontenery na śmieci. Wzrusza ramionami – a raczej
ma taki zamiar, bo są one zbyt skostniałe na wykonanie głębszego ruchu – i bez
cienia dawnej zawziętości rusza w dalszą drogę.
Zaczyna
zwracać uwagę na tabliczki na ociekających deszczem i brudem kamienicach.
Oczywiście nie wszystkie takowe posiadają, ale ta, którą teraz mija, ma numer
78. To znaczy, że jest blisko celu.
Znajduje
kamienicę Franka bez trudu. Budynek nie różni się niczym od innych, wygląda
może na trochę nowszy i bardziej zadbany. Ale wciąż żałosny i nieodpowiedni dla
dorastającego chłopca.
Gerard
czuje, że nie ma czasu ani ochoty na wahanie. Zdecydował, co będzie to będzie.
Drżącą od chłodu dłonią popycha zniszczone drzwi kamienicy. W jednej chwili
jego oczom ukazuje się brudne wnętrze, a do jego nozdrzy dociera odór alkoholu
i uryny. W jednej chwili ma ochotę cofnąć się, wyjść z powrotem na deszcz i
złapać najbliższy autobus do domu, zupełnie sobie odpuszczając. Ale nie
zrobiłby tego, nie mógłby, nie chciałby, nie byłby w stanie. Chce dowiedzieć
się prawdy i trochę smrodu czy brudna okolica go nie powstrzyma. Czuje też
dogłębną troskę, ale tego przed sobą nie przyzna.
Z
zewnątrz mógł zobaczyć, że kamienica jest dwupiętrowa. Może nie będzie tak
trudno znaleźć w niej mieszkanie Franka, przecież ilu ludzi może tu mie...
–
Ej, synek! Chono tu, no podejdź! Chcesz coś może? Dobry towar, tani towar!
Zachrypnięty
kobiecy głos niesie się echem po klatce schodowej i przerywa jego przemyślenia.
Dopiero teraz zauważa przycupniętą przy ścianie postać ubraną w wyświechtane
ubrania, z tłustymi włosami i mętnym spojrzeniem. Na oko czterdziesto
paroletnia kobieta popala papierosa, a jej sylwetka jest tak bezkształtna, że
wcale nie dziwi się, czemu wcześniej nie zwrócił na nią uwagi.
–
No podejdź tu, nie bój się. Mam wszystko czego byś chciał, nie wierzę, że nie
chcesz spróbować, synek!
Gerard
przez chwilę przygląda się jej beznamiętnie z bezpiecznej odległości. „Pewnie
jest jakąś dilerką” – przechodzi mu przez myśl, ale tak naprawdę wcale się na
tym nie zna.
Nie
jest mu jej szkoda, nie jest ani trochę. Czuje jedynie dogłębne obrzydzenie i
resztki wiary w ludzkość uciekające z kolejnym wydechem. Ma ochotę wywrzeszczeć
jej w twarz, żeby zrobiła coś ze swoim życiem, spróbowała znaleźć prawdziwą
pracę i przede wszystkim porządnie się umyła. Oczywiście tego nie robi, jest
zbyt onieśmielony i zaskoczony zaistniałą sytuacją. Patrzy tylko w mętne oczy
kobiety i mruczy pod nosem, że raczej podziękuje.
–
Mogłaby mi pani za to powiedzieć, gdzie tu mieszka Frank Iero? – dodaje po
chwili wahania, nerwowo poprawiając torbę na ramieniu. Musiał spytać, przecież
nie może pukać do wszystkich drzwi, pytając o Franka.
–
Hoho, jesteś chyba pierwszym, który go tu odwiedza! Zaprosił cię?
–
Uhm... nie do końca. Mam podać mu lekcje. Zdobyłem adres, ale nie na tyle
dokładny.
–
Podać lekcje? Hoho, a od kiedy on się tak przejmuje szkołą?
–
Może mi pani powiedzieć, jaki ma numer mieszkania?
Kobieta
śmieje się chrapliwie, zaciąga papierosem i wypuszcza z ust duży obłok dymu,
który po chwili leniwie rozpływa się w powietrzu. Gerard marszczy nos – nie
jest przyzwyczajony do zapachu tytoniu, w jego domu nikt nigdy nie palił i
tylko od czasu do czasu spotykał się z tym w szkole, na przykład siedząc na
matematyce obok Franka.
–
18. To na górze – odpowiada w końcu rozmówczyni, wskazując papierosem drugie
piętro.
–
Dziękuję – mówi szybko Gerard i rusza na górę, chcąc jak najszybciej wyrwać się
z tej niezręcznej konwersacji. Nie czuł się dobrze rozmawiając z tamtą kobietą.
Nie czuł się dobrze, bo w zmarszczkach na jej twarzy, pożółkłych zębach i
zamglonym spojrzeniu widział wszystkie lata jej zdewastowanego życia. I bał
się. Nie o siebie, nie o nią. Bał się, że Frank też może tak skończyć.
„Kurwa
mać, czemu tak bardzo mi na nim zależy?”
Gdy
staje przed drzwiami oznaczonymi cyferkami 1 i 8, nadal nie potrafi znaleźć
odpowiedzi na pytanie.
Oddycha
głęboko. Okej, to nic trudnego. Musi tylko poprosić Franka i wręczyć mu te
zadania z matematyki. A przy okazji dyskretnie zajrzeć do jego mieszkania
sprawdzając, jak wygląda ono w środku i czy jest aż tak źle, jak się obawiał.
Jeśli dobrze pójdzie, to właśnie Frank mu otworzy. Jeśli pójdzie lepiej, może
nawet zaprosi go do środka. Chociaż Gerard na jego miejscu by tego nie zrobił.
Opiera
lekko kciuk na dzwonku do drzwi i gładzi go ostrożnie, zawierając w tym ruchu
cały swój namysł i wahanie. Teraz widzi, jak bardzo jego dłoń się trzęsie. Jest
zdenerwowany, oczywiście, że tak. W tym momencie musi przezwyciężyć wszystkie
swoje samotnicze instynkty, otworzyć się na świat, na innego człowieka, zrobić
coś dla osoby, na której mu zależy.
Zagryza
wargę. Przyciska dzwonek wbrew sobie, mocno i gwałtownie. Wie, że gdyby postał
przed tymi drzwiami jeszcze kilka minut dłużej, mógłby całkiem się rozmyślić
lub stchórzyć – on właśnie taki jest. Nawet teraz walczy z przemożną ochotą
wzięcia nóg za pas, przemknięcia obok palącej kobiety i wybiegnięcia z
kamienicy jak najszybciej, jak najdalej. Ale nie może tego zrobić F r a n k o w
i. Nie jemu. Nie teraz, gdy udało mu się zajść już tak daleko.
Spodziewa
się usłyszeć odgłosy poruszenia dochodzące zza drzwi, jakieś kroki, cokolwiek,
ale w mieszkaniu wydaje się panować martwa cisza. Way zaciska pięści, szczęki i
wszystko inne, co można zacisnąć w nerwowym oczekiwaniu i przestępuje niepewnie
z nogi na nogę. Co, jeśli nikogo nie ma w domu? Co, jeśli wszystko poszło na
marne? Nie zdobędzie się na ponowną wędrówkę tutaj, to jest pewne. Nie
potrafiłby znowu się do tego zmobilizować.
Trochę
bardziej ośmielony, ponownie naciska dzwonek, tym razem dwa razy, z czego drugi
jest dłuższy i – ma nadzieję – lepiej słyszalny w środku. Odczekuje chwilę i
zdobywa się jeszcze na zapukanie do drzwi, głośno i pewnie. Jeśli ktoś jest w
tej chwili w mieszkaniu, usłyszał.
I –
o Chryste – chyba właśnie tak się stało, bo wtedy do jego uszu docierają
dźwięki. Pierwszy brzmi jak ciężkie gramolenie się ze skrzypiącej kanapy, drugi
jest dudniącymi krokami, trzeci sapaniem. Gerard oddycha ciężko, adrenalina
napływająca do żył wyostrza jego zmysły. Za bardzo przeżywa, to oczywiste i
zdaje sobie z tego sprawę, ale nigdy nie był w podobnej sytuacji. Zaraz ma
zobaczyć miejsce, w którym żaden z kolegów Franka nigdy nie był. Miejsce, które
jest tajemnicą Iero, o którym boi się i nie chce mówić.
Ktoś
przekręca zamek po drugiej stronie drzwi i Gerard jest niemal pewien, że to nie
Frank. Ta osoba wydaje się być ospała i sroga, nie delikatna i lekka jak młody
Iero.
Wreszcie
ktoś ciągnie za klamkę od wewnątrz, a drzwi otwierają się. Gerard musi unieść
wzrok, żeby objąć spojrzeniem postawnego mężczyznę, który teraz przed nim stoi.
Nagle czuje się bardzo mały i bardzo bezbronny, ale w tej samej chwili odczuwa
też swojego rodzaju satysfakcję. Miał rację. Coś jest nie tak z rodziną Franka.
A teraz będzie musiał mu jakoś pomóc.
Mężczyzna,
prawdopodobnie ojciec Franka, z całą pewnością jest alkoholikiem. Way potrafi
to dostrzec w jego spuchniętej twarzy i niewyraźnych oczach, w tym, jak przez
chwilę nie może ulokować spojrzenia w jednym miejscu, tylko niepewnie błądzi
nim po całej sylwetce Gerarda. Chłopak przełyka ślinę i bierze głęboki oddech.
–
Pan Iero?
–
No to ja. Czego ty chciałeś? Ulotki... roznosisz? Nie chce...my tu ulotek,
chłopczyku – odzywa się niemrawo mężczyzna, marszcząc brwi. Wygląda surowo i
wręcz przerażająco, Way czuje dogłębny żal, że Frank musi mieszkać z kimś
takim. Już wie, skąd wziął się siniak – ojciec w pijackim amoku zlał swojego
syna na kwaśne jabłko.
–
Nie roznoszę ulotek. Przyszedłem do... – W tym momencie Gerard zauważa
poruszenie za plecami mężczyzny. Z pokoju po lewej stronie wychodzi Frank Iero –
...Franka.
Ich
spojrzenia krzyżują się i Way widzi, jak oczy chłopaka niemal wychodzą z orbit,
a na jego policzki wstępuje rumieniec. Jest więcej niż zdziwiony, on wydaje się
być przerażony. W tym momencie ktoś odkrył jego tajemnicę. Tę, której tak
pilnie strzegł, tę, o której nie mówił najbliższemu przyjacielowi.
Ojciec
Franka obraca głowę, zerka z niechęcią na syna, a potem znowu na Gerarda.
Mruczy coś pod nosem i bez słowa wchodzi w głąb mieszkania, prawdopodobnie
kierując się z powrotem na skrzypiącą kanapę. Iero szybkim krokiem podchodzi do
drzwi i Way przez chwilę myśli, że chłopak zamknie mu je przed nosem. Frank
jednak mierzy go zabójczym spojrzeniem i popycha do tyłu, a potem sam wychodzi
na korytarz, zamykając za sobą drzwi do mieszkania.
Przez
chwilę obaj mierzą się zdezorientowanymi i pełnymi niedowierzenia spojrzeniami.
Frank nie wierzy, że Gerard tu jest. Gerard nie wierzy, że Frank żyje w takim
miejscu.
–
Co ty tu, kurwa mać, robisz? – syczy w końcu Iero, wciąż trzymając jedną dłoń
na klamce, jakby w obawie, że Way zechce w nagłym impulsie wrócić do
mieszkania. Ale Gerard nie ma takiego zamiaru. Nawet nie czuje się źle z tym,
że Frank jest zdenerwowany. Jest szczęśliwy i odczuwa ulgę. Frank ma się
dobrze, przynajmniej na tyle, na ile można mieć się dobrze w takim miejscu.
Nikt go nie zamordował. Żyje. Ciężkim życiem, ale jednak.
–
Miałem przynieść ci lekcje. To znaczy, zadania. Z matematyki. Są pracą domową.
Nie było cię w szkole, więc pomyślałem...
–
To źle myślałeś! Ja pierdolę, skąd ty w ogóle wiesz, gdzie mieszkam?
–
Sprawdziłem w dzienniku – odpowiada zgodnie z prawdą Gerard, obserwując reakcję
Franka. Niedowierzenie i wściekłość, tylko to widzi na jego twarzy i zdaje
sobie sprawę, że w tej chwili powinien jak najszybciej stąd zniknąć. Zobaczył
to, co chciał, a teraz Frank jest na niego zły, więc spokojna rozmowa nie
wchodzi w grę.
–
Nie wierzę, że to zrobiłeś. Kurwa, nie wierzę! Jasna cholera, myślisz, że
będziesz sobie tak po prostu przychodził do mojego domu, żeby podać mi lekcje?!
Nie jesteś tu mile widziany, Gerard, nikt nie jest. Nie chcę cię tu więcej
widzieć. Nigdy. Więcej. I możesz to przekazać każdemu, komu się, kurwa, zachce
tu przychodzić.
–
Jasne. Trzymaj. Trochę zagięły się rogi. – Gerard wyciąga przed siebie kartkę,
którą podczas monologu Franka zdążył wyjąć z torby. Iero gniewnie chwyta ją w
dłoń i mierzy gniewnym spojrzeniem, marszcząc brwi i zaciskając usta w wąską
kreskę.
–
Nie potrzebowałem tego gówna – syczy, naciska klamkę i miękko wsuwa się z
powrotem do mieszkania, nie zaszczycając rozmówcy ani jednym spojrzeniem
więcej.
Gerard
jeszcze jakiś czas wpatruje się obojętnie w zatrzaśnięte przez jego nosem
drzwi, a potem oddycha ciężko i wychodzi prosto w spływające błotem ulice
Belleville.
____________________________________
Posikałem się. Większość tego rozdziału była pisana dzisiaj, w jeden dzień, bo dostałem ataku weny. Jest chujowo, wiem, ale przynajmniej zaczęło się coś dziać. :(
Komentujcie, pliska, komentarze są fajne.
Pierwszy raz nie wiem co tu napisać. No, ogólnie mam ładny scenariusz do następnego rozdziału, więc może pojawi się szybciej niż za miesiąc. <ta jasne> Dzięki, że czytacie. DZIĘKUJĘ ZA 14 OBSERWATORÓW. Kocham was kurczaczki.
Przypadkowo trafiłam na tego bloga w poszukiwaniu opowiadań o Frerard.Muszę powiedzieć, że zakochałam się <3 Historia nietypowa i bardzo ciekawa.Powodzenia w dalszym pisaniu.Wyczekuje następnych rozdziałów <3
OdpowiedzUsuńNie sikaj! XDDD Śliczny rozdział, Gerard jest taki uroczy, nie mogę ;_; Mam na myśli jego zachowanie - to strasznie słodkie, że w ogóle chciało mu się w taką pogodę wyjść z domu, iść do jakiejś zapchlonej dzielnicy, poprosić jakąś niepokojącą kobietę o pomoc w znalezieniu mieszkania, stawić czoła ojcu Franka i wreszcie porozmawiać z samym Iero, mimo iż był tak niezadowolony na jego widok. Pokochałam Gerdka tutaj, jejciu, to takie askldjaskljaudsfdsytjasd, że się martwi ;___; Mam ochotę go uściskać. I wysuszyć, o tak. Przyda mu się porządne suszenie, bo jak nie to on się rozchoruje i to Frank będzie musiał jemu przynosić zadania z matematyki. Hej, to byłoby słodkie.
OdpowiedzUsuńW ogóle Twój styl pisania jest taki śliczny, jejciu. Z zainteresowaniem czytałam nawet o tym, jak Gerard pokonywał drogę do miejsca zamieszkania Franka. To niesamowite, naprawdę.
I nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, tym bardziej, że napisałaś, iż już masz pomysł. Czuję, że to będzie bardzo ciekawe. Życzę duuużo weny <3
O matko moja, nie da się opisać tego, jak ją to kocham. To opowiadanie jest idealne, potrafisz opisać wszystko we wspaniały sposób. Opisy nie są nudne jak w większości opowiadan, ale ogromnie ciekawe. Jak czytam, to czuję jakbym uczestniczyła w tej akcji... Cholera, piszesz idealnie. :) Lubię takie depresyjne opowiadania, są w moim stylu. Weź pisz szybko, bo zdechnę. Nie ma dnia żebym nie myślała o tej twojej twórczości. W wolnej chwili wpadnij do mnie, pojawił się nowy rozdział ;) im-going-to-hell.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOjejku, Bulletproof Smile, jesteś moją boginią. Znalazłam Twojego bloga jakiś czas temu tak czytałam i czytałam aż w końcu doszłam do momentu w którym nie mogłam się powstrzymać by nie skomentować rozdziału. Ekhem, ekhem, no więc, BOŻE TO BYŁO GENIALNE DZIEWCZYNO CZY TY CZASAMI CZYTASZ TO CO PISZESZ?! BOŻE CHYBA BYŁABYM NAJSZCZĘŚLIWSZĄ OSOBĄ NA ŚWIECIE GDYBYM TAK UMIAŁA PISAĆ! (2 z polaka na półrocze mam) ALE TO NIE JEST TERAZ WAŻNE. Ok, spokojnie, wdech i wydech. Pewnie nie napiszę nic mądrego, ale spróbuję napisać coś z sensem (powodzenia xD) Postaci. Są genialne, bardzo dopracowane. Podobają mi się ich charaktery, zachowanie i ten Gerard, który się tak przejął Frankiem no awww. Zdania. Są ładnie ułożone i widać, że styl masz wypracowany. Opisy, w przeciwieństwie do niektórych w innych opowiadaniach czy książkach nie są nudne i długie za co z góry dziękuję, bo mnie to denerwuje. Widać, że to wszystko jest takie wiesz, przemyślane i bardzo mi się podoba. Po prostu się zakochałam w tym Frerardzie, w twojej twórczości. To było takie piękne jak Gerard tak brnął przez ten deszcz, tymi ulicami tylko po to, by sprawdzić co z Frankiem, a on był taki wredny i to było smutne, ale bardzo mnie to wszystko poruszyło ;_; Dobra, koniec mojego nieskładnego gadania xD Wybacz, ale nie mam takich zdolności do pisani jak Ty, BS. Mam nadzieję, że będzie tego więcej i więcej, bo to jest genialne i po prostu nie mogę wyjść z podziwu i jak widać się porządnie wysłowić.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu i dużo tej no, weny, o :)
To jest bez przesady najlepszy Frerard jakiegokolwiek - kiedykolwiek czytałam.
OdpowiedzUsuńGerard, którego ubrałaś w sarkastyczny płaszcz ponurego pesymisty jest po prostu perfekcyjnym odzwierciedleniem mikroskopijnej liczby nastolatków, która pojmuje świat jako jedno wielkie kolorowe gówno szczęścia, jednorożców i serduszek.
Jeżeli chodzi natomiast o osobę Franka, to lubię taką ciapowatość ukrytą pod powłoką brzytwojęzycznego buntownika.
Opowiadanie na prawdę wciągające, fabuła także powala na kolana.
Jedyne co mogę dodać to że jestem pod wielkim wrażeniem twojego geniuszu.
Życzę weny i z niecierpliwością czekam na kontynuację.
xo, J.
Zizi (pwenie już wiesz, kto pisze), kochanie, oh. Nie wiem jak to możliwe, ale widzę cząstkę siebie w zbuntowanym i samotnym Gerardzie, jedocześnie utożsamiając się częściowo z otoczonym wianuszkiem pustych 'przyjaciół' Frankiem. Koniec tego rozdziału pomógł mi zrozumieć coś ważnego. Dziękuję za to. Jestem Ci też cholernie wdzęczna za całe opowiadanie. Jest genialne. Pisałaś gdzieś, że powstało podczas opisywania przez Ciebie własnych uczuć. Podziwiam Cię. Tobie życzę dużo weny, a wszystkim czytelnikom, w tym również sobie, kolejnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuń.xoSassy
Hej, masz ochotę wpaść do mnie? ;)
OdpowiedzUsuńPojawił się nowy rozdział i dodatek, nie wiem, czy czytałaś :P
im-going-to-hell.blogspot.com
Kochana, nominowałam Cię do Liebster blog Award! :D
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy będziesz chciała się w to bawić, ale u mnie na blogu zdobędziesz więcej informacji :P
im-going-to-hell.blogspot.com
Nominowałam Cię do Liebster Blog Award ^^ http://see-you-in-better-life.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń