z dedykacją dla Sebastiana, bo załatwił mi plakat.
[Frank]
Frank zdaje sobie sprawę jak zimna i nieprzyjemna atmosfera panuje na dworze dopiero gdy razem z Gerardem opuszczają mury szkoły. Powinien pomyśleć o tym wcześniej – jeśli nie ze względu na siebie, to chociażby z troski o towarzysza, który ma na sobie jedynie wyświechtaną bluzę. Racjonalnym wyjściem byłoby w tej chwili zawrócenie do szkoły, by zabrać z szatni jakieś grubsze odzienie, ale to mogłoby skończyć się przyłapaniem przez woźną albo nauczyciela. Frank nie potrafiłby ich usprawiedliwić i prawdopodobnie oznaczałoby to też kłopoty nie tylko dla nich, ale też dla pani Stine.
Frank zdaje sobie sprawę jak zimna i nieprzyjemna atmosfera panuje na dworze dopiero gdy razem z Gerardem opuszczają mury szkoły. Powinien pomyśleć o tym wcześniej – jeśli nie ze względu na siebie, to chociażby z troski o towarzysza, który ma na sobie jedynie wyświechtaną bluzę. Racjonalnym wyjściem byłoby w tej chwili zawrócenie do szkoły, by zabrać z szatni jakieś grubsze odzienie, ale to mogłoby skończyć się przyłapaniem przez woźną albo nauczyciela. Frank nie potrafiłby ich usprawiedliwić i prawdopodobnie oznaczałoby to też kłopoty nie tylko dla nich, ale też dla pani Stine.
Panująca
między nimi atmosfera jest bardzo specyficzna, a przynajmniej Frank tak to
odczuwa. Wciąż bowiem czuje delikatne niczym ulotna mgiełka widmo dotyku Gerard
na skórze, ich ciała pokonujące barierę, której nie dane było przekroczyć zwykłym
słowom. Coś się zmieniło; Iero zdaje sobie sprawę, że już nigdy nie spojrzy na
Waya w ten sam sposób, już nigdy nie będzie myślał o nim tak samo. Chłopak w
jednej chwili przestał być dla niego osobą, o której wie jedynie, że jest
homoseksualna i że reszta klasy nie darzy jej zbytnią sympatią. Ten fizyczny
dotyk, uścisk trwający kilkanaście sekund, przybliżył ich do siebie o miliardy
lat świetlnych. Frank nie potrafi nawet jednoznacznie sklasyfikować tego
uczucia. Ma przesiąkającą całą jego duszę świadomość, że może powiedzieć
Gerardowi wszystko, ten odwzajemniony uścisk był niemym pozwoleniem. „Jestem tu
dla ciebie, powiedz mi, a ja będę starał się zrozumieć.” Iero wie, że nie może
się co do tego mylić, bo to niepozorne przytulenie się było ucieleśnieniem
wszystkich ich myśli i trosk; dusza Waya przez ułamek sekundy stanęła przed nim
otworem i chłopak zobaczył w niej wszystko.
Frank
ma zamiar zwierzyć się towarzyszowi, gdy tylko opuszczą teren szkoły. Nawet nie
jest pewien, czemu chce to zrobić. Chyba po prostu emocje władające jego ciałem
zdążyły osiągnąć apogeum, maksymalne stężenie, niebezpiecznie zahaczające o
górną granicę jego wytrzymałości i muszą znaleźć jakieś ujście. Gdyby to
dopadło go w domu, na pewno po prostu upiłby się w samotności, ewentualnie z
kolegami, a potem opadł bezwładnie na materac i spał przez długie, ciężkie
godziny, następnego dnia nie pojawiając się w szkole. Tym razem jednak ma
możliwość podzielenia się czarnymi myślami z drugim człowiekiem, z żywą osobą
gotową go wysłuchać, może nawet spróbować pocieszyć. Takiego kogoś przez cały
ten czas potrzebował każdym włókienkiem duszy; takiego kogoś nigdy nie miał
okazji poznać; takiego kogoś ma teraz tuż obok. Musi upewnić się, że nie jest
jeszcze całkiem sam.
Resztki
stresu ulatują swobodnie z jego ciała, gdy wraz z Gerard przechodzą przez
szkolną furtkę. Teraz już nikt nie może ich zatrzymać czy zauważyć, ani zadawać
niewygodne pytania. Iero zastanawia się jedynie, czy Way wyniesie z całej
zaistniałej sytuacji jakieś konsekwencje. Bądź co bądź, opuścił połowę religii
i byłoby fatalnie, gdyby miał ucierpieć przez głupotę chłopaka, którego ledwo
zna.
–
Idziemy do parku – informuje beztrosko Frank. Jego słowa nie wywierają
widocznego wrażenia na czarnowłosym, chłopak wzrusza więc tylko ramionami i
chowa ręce do kieszeni. Po chwili Gerard powtarza jego gest, przedtem
naciągając kaptur bluzy na głowę. Iero wie, że jego towarzysz w tej chwili
marznie i czuje się fatalnie z tą świadomością. A co gdyby...
–
Chcesz moją bluzę? – pyta, zanim zdąży lepiej przemyśleć to posunięcie. Czuje
ciepło uderzające do głowy i mimowolnie zaciska dłonie w pięści. Kolejny krok w
przód, bardzo istotny. Gerard musi wiedzieć, że Frank jest gotowy pomóc mu w
każdym aspekcie tego słowa, nawet jeśli sam miałby na tym ucierpieć.
Iero
czuje na sobie zdziwione spojrzenie towarzysza. Lekko unosi kąciki ust; cieszy
się, że wywołało to u niego taką reakcję. Cieszy się, że wywołało jakąkolwiek
reakcję – to znaczy, iż chłopakowi w choćby najmniejszym stopniu zależy na
Franku, w jakiś sposób liczy się z jego słowami. A jeśli Gerard się z nim liczy
to znaczy, że Frank ma szansę mu pomóc.
Jego
strategia jest prosta i opracował ją podczas wychodzenia z męskiej ubikacji
kilka chwil wcześniej. Ma zamiar pierwszy zwierzyć się Gerardowi; dlatego, że
jest jedynym, który może go wysłuchać; dlatego, żeby poczuć się lepiej. Ale
przede wszystkim ma nadzieję, że jego wyznania skłonią Waya do obdarzenia go
większą dozą ufności, tak, żeby on też się przed nim otworzył. A gdy już pozna
wszystkie problemy, z którymi boryka się czarnowłosy, postara się mu pomóc
najlepiej jak tylko potrafi.
Zdaje
sobie sprawę, że rozpoczął mozolne pakowanie się w coś poważnego. Zawieranie
nowych znajomości nigdy nie sprawiało mu większych trudności – już w
dzieciństwie był pogodnym, entuzjastycznym i otwartym na świat dzieckiem. Teraz
przywdziewanie maski równie beztroskiego nastolatka przychodzi mu nieco ciężej,
ale nadal potrafi to robić. To dlatego dysponuje całą flotą bliższych i
dalszych znajomych, to dlatego jest obiektem westchnień wielu dziewczyn (tak,
zdaje sobie z tego doskonale sprawę). Ale ma wrażenie, że to nie wystarczy w
relacji z czarnowłosym. To dlatego Gerard nie należy do klasowej paczki, to
dlatego tak stroni od innych – on szuka czegoś więcej, niż pogodnej osobowości
i prostego poczucia humoru. I widocznie zauważył „coś więcej” we Franku, skoro
jego osoba przestała być mu obojętna.
Gdy
wchodzą do parku, Iero zaczyna zastanawiać się, jak powinien rozpocząć swoją
opowieść i jak wiele tak naprawdę ma zamiar powiedzieć. Nie wie, czy
przezwycięży ochotę opisania czarnowłosemu rozemocjonowanym głosem każdego
pojedynczego uczucia i każdej najbłahszej chwili swojego życia. Musiał dusić w
sobie to wszystko przez wiele lat, nie mając komu się zwierzyć, więc teraz, gdy
podano mu palec, on prawdopodobnie chwyci całą rękę.
Ten
park ściśle przypomina Frankowi jego dzieciństwo i matkę. Zawsze przychodził tu
z nią karmić łabędzie, majestatycznie sunące po niezmąconej tafli małej sadzawki.
Pamięta dokładnie, to jedno z jego najlepszych wspomnień, każdego dnia
starannie je pielęgnuje, żeby nie utonęło we wzburzonym morzu jego myśli.
Gdy
był siedmioletnim brzdącem, siadał zawsze na trawie tuż przy sadzawce. Za
każdym razem czuł na sobie czujne matczyne spojrzenie – kobieta bała się, że
chłopiec ze swoją niezdarnością wyląduje w wodzie, a wściekłe ptaki rzucą się
na niego za zakłócanie ich spokoju. Frank jednak nie przypomina sobie niczego
takiego. Pamięta za to orzeźwiający zapach trawy i miękkość jej źdźbeł, kiedy
wyrywał je z ziemi, wąchał i obracał w palcach z ciekawością. Pamięta podmuchy
wiatru, które niosły ze sobą woń kwitnących jabłoni i żywicy odżywających
drzew. Pamięta słońce tańczące z gracją na powierzchni wody, prześlizgujące się
delikatnie między białymi piórami łabędzi. I ciemne oczy ptaków – uwielbiał się
w nie wpatrywać. Zawierały w sobie jakieś niewysłowione mądrość i srogość,
łypały na niego rozważnie, jakby przestrzegały go przed całym złem, które
później miało go spotkać. To były wspaniałe chwile, najlepsze w całym jego
życiu. Czuł się otoczony doznaniami, zapachami – to on był centrum tego
wszystkiego, na nim wtedy wszystko się skupiało, tylko on się liczył. Nigdy
później nie dane było mu doświadczyć podobnego uczucia i uważa, że w
przyszłości ten stan się nie zmieni. Tylko dzieci – nieskalane, idylliczne,
żyjące chwilą dzieci – są w stanie przeżyć uczucie tak wszechogarniającej
błogości.
Teraz
park jest szary i opuszczony, jakby adekwatnie do stanu jego życia. Frank wie,
że to z powodu późnej, zimnej jesieni, jaka panuje teraz w Jersey. Lubi jednak
odnajdywać ukrytą symbolikę i tłumaczyć sobie, że park usechł i poszarzał wraz
z jego dzieciństwem, zgodnie z nękającymi go problemami.
Rozgląda
się dookoła ostatni raz, zahaczając dyskretnie spojrzeniem o profil twarzy
Gerarda, w większości osłoniętej kapturem i ciemnymi kosmykami włosów. Chłopak
patrzy pod nogi, ale wydaje się być w miarę rozluźniony. Iero jest zadowolony
tym faktem – nie chce męczyć czarnowłosego czy wprawiać go w zniecierpliwienie.
Frank
odchrząka cicho, lokując spojrzenie gdzieś w przestrzeni. To jest ten moment.
Ta chwila, kiedy wypowie słowa, które nigdy wcześniej nie przeszły mu przez
gardło. Powie wszystko, tak jak obiecał.
Bierze
oddech, już ma zamiar zacząć mówić, ale pierwsze zdanie utyka mu w trzewiach,
nie potrafi wydobyć z siebie dźwięku.
Zdaje
sobie sprawę, że czuje ogromną, przemożną ochotę zapalenia papierosa. Tak,
wszystko stanie się prostsze, kiedy poczuje łaskoczący dym w płucach; jego
umysł natychmiast zmieni się w przejrzystą taflę wody, jak ta z sadzawki,
zdania zaczną układać się w zgodną całość. Musi zapalić, dla własnego dobra.
–
Będzie ci to przeszkadzać? – Wyciąga z kieszeni do połowy już pustą paczkę i
potrząsa nią tak, żeby Gerard wiedział, o co mu chodzi.
–
Mnie nie. Za to na pewno przeszkadza to twoim płucom.
Way
wypowiada słowa tak beznamiętnie, że Iero nie potrafi określić jakichkolwiek
emocji władających nim w tej chwili. Czuje za to przyjemne uczucie ciepła rozlewające
się w jego własnej klatce piersiowej. Gerard znowu to robi. Gerard znowu się
przejmuje.
„O
Boże, czy ja jestem w jakiś sposób dla niego ważny? Muszę być. Nie zachowuje
się tak w stosunku do nikogo innego. O Boże.”
Iero
unosi kąciki ust i wydaje z siebie krótką imitację śmiechu w postaci wesołego
prychnięcia. Czuje się lepiej, chociaż nie wyciągnął jeszcze papierosa ani nie
odezwał się ani słowem. Czuje się lepiej dzięki samej obecności Waya, dzięki
paru słowom, które padły z jego ust. To niesamowite.
Zapala
papierosa i natychmiast zaciąga się głęboko. Wypuszcza obłok dymu z płuc,
starając się nadać mu kształt kółka – zawsze tego próbuje, chce być jak Gandalf
z Władcy Pierścieni, ale nie opanował jeszcze tej sztuki.
–
Nigdy nikomu o tym nie mówiłem – zaczyna w końcu, wolno ale zdecydowanie. Sam
nie wierzy, że to robi. Że to mówi. Że się otwiera. Że wreszcie się zdecydował.
– Nie miałem komu powiedzieć. Wiesz o co chodzi. Moi znajomi są okej, kiedy
wychodzimy napić się do mleczarni albo zapalić za szkołą. Ale nie zrozumieliby,
ich największym problemem jest fakt, że nie mogą jeszcze kupić legalnie piwa w
spożywczaku. Bardzo nie chciałbym, żebyś mnie z nimi utożsamiał, zadaję się z
ni...
–
Nie utożsamiam cię z nimi. – Gerard odwraca głowę i w jednej chwili ich
spojrzenia się spotykają. Oczy czarnowłosego błyszczą z pasją za zbłąkanymi
kosmykami jego włosów, opadającymi na czoło i twarz. Frank nie potrafi oderwać
wzroku od tych lśniących, oliwkowozielonych tęczówek. Zasycha mu w gardle,
serce zdaje się bić dwa razy mocniej. Boże, oczy Gerarda są piękne. Te oczy są
odzwierciedleniem jego duszy, gdy spojrzy się w nie w odpowiedniej chwili,
pokazują wszystko, całe gwiazdozbiory skrajnych emocji. – Widzę dużo rzeczy,
Frank. I wiem, że nie jesteś tacy jak oni.
Iero
kiwa głową i uśmiecha się z wdzięcznością, by po chwili na powrót utkwić wzrok
gdzieś w nieokreślonym punkcie w przestrzeni. Podświadomie wyczuwał, że Way nie
może myśleć o nim aż tak źle – nie zadawałby się przecież z kimś zwyczajnym.
Teraz jednak jego przypuszczenia potwierdziły się i owocuje to nagłym
przypływem pewności siebie i irracjonalnego szczęścia.
Ponownie
zaciąga się papierosem i odchrząka cicho.
–
Może powinienem cię przeprosić za tę sytuację, wtedy u mnie. Pewnie uznałeś
mnie za ostatniego dupka i... no wiesz, przepraszam. Zaskoczyłeś mnie, bo...
ach, zacznę od początku. Chodź, usiądźmy. – Iero kiwa głową w stronę ławki,
którą właśnie mijają. Gerard wykonuje ledwo dostrzegalne skinienie i obaj
siadają na mokrym od mżawki drewnie. Frank przez dłuższą chwilę wstrzymuje się
z dalszym podjęciem tematu, bo wie, jaką kwestię będzie musiał poruszyć.
Dopiero kolejny obłok dymu w płucach dodaje mu krztynę odwagi. – Więc, wszystko
zaczęło się, kiedy moja mama umarła. Zginęła w wypadku samochodowym, po prostu
wracając z pracy, pięć lat temu. Nie wiem, czy potrafisz to sobie wyobrazić,
Gerd. – Chłopak zupełnie nieświadomie używa skrótu imienia towarzysza. – Byliśmy...
dobrą rodziną. Zwyczajną, całkiem szablonową. Rodzice się kłócili, czasami tata
nie wracał do domu na noc. Wiesz, już wtedy zaczynał mieć problemy z alkoholem.
Ale wszyscy bardzo się kochaliśmy, czasami w niedziele jeździliśmy na fajne
wycieczki albo przychodziliśmy tu, do parku.
Frank
uśmiecha się melancholijnie do swoich wspomnień, czując znajome ukłucie bólu w
sercu. Och, oddałby wszystko, żeby tamte czasy wróciły. Tęsknota za nimi
każdego dnia wyżera go od środka, stała się nieodłącznym elementem jego
egzystencji, zespawanym nostalgią i cierpieniem z jego duszą. Zdaje sobie
sprawę, że ludzie przeżywają swoje żałoby przez parę miesięcy, rok. Jego trwa
nieprzerwanie od bitych pięciu lat.
–
Mama zginęła, gdy miałem dziesięć lat. Byłem dzieckiem; wtedy zaczynały się
kształtować moje ideały, priorytety. Mój umysł był bardzo podatny na wpływ
środowiska, więc możesz sobie wyobrazić, co działo się w mojej głowie, gdy się
dowiedziałem. Starannie zbudowany dziesięcioletni wszechświat pękł, rozsypał
się w jednej chwili. Nie pamiętam tego już tak dokładnie. Zanim tata całkiem
się stoczył, opowiadał mi, że przestałem się odzywać, nie mówiłem nic przez
dobre dwa miesiące. Myślałem. – Iero milknie na chwilę, czując, że wspomnienia
w niego uderzają. Zamglone, ciężkie do uchwycenia. Bardzo negatywne. – Pewnie
gdyby nie to... wydarzenie, byłbym teraz dokładnie taki jak reszta. Bo przez
całe moje dalsze życie spierały się we mnie dwie osobowości; ta beztroska,
ulepiona z miłości i zaufania oraz ta ponura, ukształtowana śmiercią mamy. To
dlatego tak bardzo... nie mogłem się zdecydować, po której stronie stoję,
wiesz. Bardzo mnie do ciebie ciągnęło, Gerard.
Wypowiada
ostatnie słowa, zanim zdąży ugryźć się w język i natychmiast płonie rumieńcem. Boże,
co do cholery strzeliło mu do głowy? Nie skłamał, ale to wyznanie było już
czymś o wiele poważniejszym, niż wszystkie ich poprzednie słowa. Przyznał
właśnie, że już wcześniej zwracał na Waya uwagę. Co za tym idzie, obserwował
go, myślał o nim, zastanawiał się nad niektórymi aspektami jego życia,
porównywał siebie do niego. Już wcześniej
bardzo go ciągnęło.
Zerka
speszony na reakcję Gerarda i za kurtyną granatowoczarnych kosmyków napotyka
zdziwione spojrzenie szeroko otwartych zielonych oczu. Ciężko przełyka ślinę i
raz jeszcze pozwala sobie w nich zatonąć, uczucie spadania ogarnia jego ciało,
ma wrażenie, że zanurza się w złocisto-szmaragdowym oceanie tęczówek Waya, ich
dusze ponownie scalają się w jedność. Frank widzi we wnętrzu Gerarda całe jego
artystyczne piękno i samego siebie odbijającego się tam jak w zwierciadle,
czuje to intuicyjne szczęście, znajome poczucie właściwości. Wie, że mógłby
tonąć w tych oczach jeszcze przez miliony lat, ale jednocześnie zdaje sobie
sprawę, że nie może. Po prostu.
Iero
natychmiast wbija wzrok w ziemię i jeszcze raz zaciąga się papierosem. „Co ty,
kurwa, wyprawiasz, Frank? Zagalopowujesz się. To tylko chłopak. Gerard jest
chłopakiem. Chłopakiem.”
Faktem
jest jednak, że Frank nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnymi emocjami
odczuwalnymi względem drugiej osoby, z czymś tak trudnym do określenia. Nie
potrafi tego nazwać, a może po prostu nie
chce tego nazywać, bo podświadomie zdaje sobie sprawę, do jakich wniosków
mógłby dość. Nastolatki określają to terminem „motylki w brzuchu”. Inni
nazywają to po prostu zakochaniem. Ale on nie może do siebie dopuścić żadnego z
tych zwrotów. Cholera, nie jest gejem. Nie on.
–
Miałem na myśli to – decyduje się kontynuować w chwili, gdy cisza zaczyna być
niezręczna – że... zwracałem na ciebie uwagę. Nie jesteś jak inni, Gerard, obaj
dobrze to wiemy. Jesteś ponad nimi, ponad nami. Jak... wolny, pełen
niewysłowionego artyzmu motyl, któremu społeczeństwo bezustannie próbuje
podciąć skrzydła. – Parska nerwowym śmiechem, bojąc się ponownie spojrzeć na
towarzysza, w obawie przed tym elektryzującym, pożerającym wzrokiem. – Haha,
Boże, co mi strzeliło do głowy? Ale tak mniej więcej wygląda mój obraz twojej
osoby w moim umyśle. Dochodzi do tego fakt, że przecież słuchamy bardzo
podobnej muzyki, a to jest coś, co potrafi mocno spoić dwoje ludzi,
przynajmniej dla mnie.
Iero
znowu na chwilę się zatrzymuje. Omiata uważnym spojrzeniem okolicę – odruchowo
sprawdza, czy nie kręci się tu żaden z jego znajomych. Gdyby któryś z nich
usłyszał słowa Franka, chłopak byłby skończony. Wszyscy odwróciliby się od
niego, zaczęłoby się obgadywanie go po kątach, a później publiczne upokarzanie.
Stałby się jakimś pokroju Gerarda. Nie przeszkadzałoby to jemu samemu, ale
obawia się, że jego psychika nie zniosłaby prześladowania zarówno w domu, jak i
w szkole.
–
Może wrócę do właściwej historii, jeśli w ogóle jest tu jeszcze coś do
opowiedzenia. Parę miesięcy po śmierci mamy jeszcze udawało nam się z tatą
trzymać razem, ale potem jego nałóg powrócił do niego ze zdwojoną siłą i po
prostu mu się poddał. Nie potrafiłem mu pomóc, byłem dziesięcioletnim,
zagubionym szkrabem. Nie wiedziałem nawet, co się wyprawia dookoła mnie. Od
tamtej pory ojciec chodzi pijany przez większość czasu... Wiesz, mógłbym
powiedzieć, że zawsze, ale to nie byłaby prawda. Nikt nie może być wiecznie
pijany. Czasami uda mi się złapać ten moment, na samym początku jego cyklu,
kiedy kac już prawie przeszedł, ale tata nie zdecydował się jeszcze sięgnąć po
kolejną butelkę. Da się wtedy z nim zamienić kilka słów, nieraz nawet zgadza
się iść na zebranie do szkoły... No wiesz. On nie jest taki zły. To przecież
mój tata.
–
Bije cię.
Głos
Gerarda wcina się w ostatnie słowa Franka, tnie je niczym brzytwa, lodowaty i
jednoznaczny. Niższy chłopak przenosi spłoszone spojrzenie na towarzysza, ale
jego zielone oczy wpatrują się gdzieś w przestrzeń. Way jest blady i zaciska
szczękę, jakby nagle poczuł przypływ złości. Tak jakby... był zły na ojca
Franka? Jakby przejmował się tym, że Iero przez niego cierpi?
–
Czasem mną szarpnie – wykrztusza Iero przez ściśnięte gardło, wciąż usilnie
próbując uchwycić wzrok towarzysza. – To nic takiego.
Gerard
kiwa głową. Bez jakiegokolwiek wyrazu, gest wydaje się być pusty, pozbawiony
przekazu. A potem, zanim Iero zdąży cokolwiek dodać, Way podnosi się sztywno i
nieśpiesznym krokiem zaczyna iść w stronę wyjścia z parku, poprawiając torbę na
ramieniu. Wszystkie jego ruchy są wyprane z emocji, jednocześnie bardzo
spokojne i aroganckie. Frank nie rozumie, co się dzieje.
–
Hej... Gdzie idziesz?
–
Skoro to „nic takiego” to chyba nie potrzebujesz mojej pomocy? – Czarnowłosy
ogląda się przez ramię z uniesionymi brwiami i sceptycznym, przeszywającym na
wskroś wzrokiem. Frank uśmiecha się pod nosem z podziwem, gdy ich spojrzenia krzyżują
się. Och, co za sprytny dupek; wykorzysta każdą okazję, by ukazać swoją
niezależność w pełnej krasie.
Iero
podrywa się z ławki i przyspiesza kroku, by móc zrównać się z czarnowłosym.
Podoba mu się to. On mu się podoba, szczególnie w tej chwili. Zwyczajnie kręci
sposób bycia Gerarda, jego oschłość i poczucie wyższości malujące się na
twarzy. Aż nie może uwierzyć, że ten sam chłopak zarywa noce, szlochając w
poduszkę i zostawiając krwawe ślady po żyletce na swoich przegubach.
–
Och, przestań – zaczyna, przewracając oczami. – Wiesz, że gdyby wszystko było w
porządku, nie powiedziałbym ci o tym.
Gerard
kiwa głową, a pojedyncze kropelki deszczu z jego włosów opadają lekko na bladą
twarz, by po chwili ześlizgnąć się po filigranowej skórze i wsiąknąć gdzieś w
zwilgotniałą bluzę. Dalej kroczą już w milczeniu, pozwalając, by mżawka
zwilżała ich ubrania i skórę. Frank czuje się trochę niepewnie, ma to niejasne
przeczucie, że powinien się odezwać, przerwać jakoś ciszę, ale nie ma pomysłu,
o czym jeszcze mógłby powiedzieć.
Tak
jak zaplanował, powiedział wszystko.
Pierwszy
raz streścił historię swojego życia komuś poza samym sobą, pierwszy raz tak się
otworzył. Jest tym faktem jednocześnie zażenowany i dziwnie podekscytowany, jak
również nieco rozczarowany, że nie otrzymał widoczniejszej reakcji Gerarda. Sam
nie wie, czego spodziewał się po towarzyszu – na pewno czegoś więcej, niż
trywialnego skinięcia głową. Ale czy powinien mu się dziwić? Co innego można
zrobić, gdy jakiś durny nastolatek opowiada ci o swoim życiu jakby cię to miało
interesować? Z drugiej strony – czy Way przyszedłby tu z nim, gdyby miał to aż
tak w dupie?
Frank
nie potrafi w tej chwili znaleźć odpowiedzi na te pytania. Musi położyć się na
swoim śmierdzącym materacu, zamknąć oczy i nabrać do płuc woń stęchlizny, i
myśleć, myśleć, myśleć. Chociaż ostatecznie i tak nie dojdzie do jednoznacznych
wniosków.
Iero
myśli, że Way już się nie odezwie. Wychodzą z parku w milczeniu, idą ulicą w
milczeniu, docierają do bram szkoły w milczeniu. Chłopak pośpiesznie sprawdza
godzinę – następna lekcja zdążyła już się zacząć. Czuje ukłucie wyrzutów
sumienia; wie, że Gerard będzie miał przez niego kłopoty. Obaj będą mieć, ale
Frank już dawno zdążył do tego przywyknąć. To trochę smutne. Czasami zastanawia
się, jak to jest być zwykłym uczniem, bez parędziesięciu nieusprawiedliwionych
opuszczonych godzin w dzienniku i z dobrą opinią u nauczycieli. Prawdopodobnie
nigdy nie będzie dane mu wyrwać się z obecnego trybu życia, aż w końcu
zwyczajnie skończy na ulicy bez grosza przy duszy.
–
Pomogę ci.
Gerard
widocznie ma tendencję do gwałtownego
przerywania ciszy – tym razem Frank niemal podskakuje dźwięk jego
ostrego głosu. Chłopak boi się spojrzeć na towarzysza, na jego smukłą, ponurą
postać, a gdy rzuca krótkie spojrzenie w bok, wychwytuje tylko krótki błysk
oliwkowych oczu.
–
Nie możesz zostać z tym sam. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Czarnowłosy
wydobywa z siebie te słowa bardzo szybko, jakby coś lada chwila miało się
wydarzyć i przerwać jego wypowiedź. Frank rozgląda się niepewnie, myśląc, o co
może chodzić, jednocześnie czując przyjemne mrowienie w brzuchu. Gerard chce mu
pomóc. Gerard mu pomoże.
Iero
wie, że teraz jego kolej, to on powinien coś powiedzieć. Wie, że gdyby podwinął
rękaw bluzy towarzysza, zobaczyłby tam jeszcze całkiem świeże sznyty – ogniście
rozpalone, nakładające się na siebie. I ma ochotę zapytać, ma obowiązek zapytać.
Wie przecież, że musi, taki cel sobie narzucił. Ale... może jeszcze nie teraz.
Nadarzy się lepsza okazja.
–
Frank!
Iero
rozgląda się, by chwilę później wygiąć usta w niezadowolonym grymasie, zobaczywszy
barczystą postać Chestera opuszczającego właśnie budynek szkoły. Chłopak patrzy
na sylwetki Franka i Gerarda z wyrazem zaskoczenia i podejrzliwości na twarzy. Iero
zdaje sobie bolesną sprawę, że to kolejna sytuacja, gdy musi wyraźnie
opowiedzieć się po czyjejś stronie, tak samo jak wie, że znów wybierze
niewłaściwą z nich. Muska delikatnie dłoń towarzysza na pożegnanie – to jedyny
gest jaki może wykonać bez wzbudzania większych podejrzeń Chestera, bo z tej
odległości chłopak nie jest w stanie go dostrzec. I odchodząc nie ogląda się
nawet na Gerarda, nie może tego zrobić. Czuje się żałośnie i jest bardzo zły,
że musi go tak zostawić, ma szczerą nadzieję, że kiedyś uda mu się
przezwyciężyć beznadziejną potrzebę imponowania swoim idiotycznym znajomym i
pozostawania po ich stronie.
–
Co robiłeś z tym pedałem? Odwaliło ci? – pyta Gervais, gdy tylko Frank znajduje
się w zasięgu jego głosu. Zerka podejrzliwie na Gerarda, a niższy chłopak mija
go bez słowa, wiedząc, że przyjaciel i tak podrepcze za nim. Wzbiera w nim
złość, bezsilna złość na Chestera i złość na samego siebie, że dopuszcza do
takich sytuacji.
–
Rozmawialiśmy – odpowiada wymijająco, gdy znów przekraczają próg szkoły.
–
Rozmawialiście? O tym, który odcień różu lepiej podkreśla głębię jego spojrzenia?
Udzielał ci porad modowych czy co? A może chciał cię przelecieć?
–
Jesteś idiotą.
–
To ty nim jesteś! Od kiedy wolisz rozmawiać z pedałami niż trzymać się z nami?
–
Mam prawo rozmawiać, kurwa, z kim chcę! – unosi się Frank, w tej samej chwili
zdając sobie sprawę, że srogo się zapędził. Nie powinien był dawać po sobie
znać, że w rzeczywistości czuję tę dziwną więź z Gerardem i naprawdę mocno go
lubi. Czując na sobie zdziwione spojrzenie Chestera, stara się nieporadnie
odkręcić jakoś swoje słowa. – To on mi się przypałętał. Wyszedłem z lekcji, bo
wkurwiła mnie ta Stine, no nie? Pieprzyła głupoty. I dogonił mnie Way, więc
zamieniliśmy parę słów.
–
I wybraliście się na romantyczną schadzkę.
–
Idziesz jeszcze na lekcje? – pyta Iero, ignorując poprzednią uwagę przyjaciela.
Nieważne, że był jedynie na połowie pierwszej godziny lekcyjnej; nie
wytrzymałby w tej szkole ani minuty dłużej. Chciałby wrócić do domu i pogrążyć
się w przemyśleniach, a potem oddać w błogie objęcia Morfeusza, odsypiając
zarwaną noc. Zatrzymują się na środku korytarza, w oczekiwaniu na werdykt
chłopaka.
–
A co my jeszcze mamy?
–
No wszystko. Angielski, matmę, biologię, fizykę... w sumie nie pamiętam.
Zatrzymują
się przy ścianie korytarza, w oczekiwaniu na werdykt Chestera. Zamyślenie na
jego twarzy to tylko formalność, obaj wiedzą, że opuszczą resztę godzin
lekcyjnych tego dnia.
–
To nie idę. Idziemy na mleczarnię się napić? Ethan ma dzisiaj jakąś wódkę...
podobno cholernie mocna, nie wiem, skąd w ogóle udało mu się to wytrzasnąć.
Frank
patrzy na niego z wahaniem i zastanawia się. Nie na niby, tak jak Gervais przed
chwilą – on naprawdę jest rozdarty. Z jednej strony chciałby już wrócić do
domu, w spokoju przemyśleć cały dzisiejszy poranek; to, jak nagle i
niespodziewanie jego relacja z Gerardem ewoluowała w coś bardzo intymnego. Ale
wizja procentów krążących we krwi i przyjemnego rozluźnienia, jakie się z nimi
wiązało, jest wystarczająco przekonująca. Może powinien na chwilę zapomnieć o
Wayu, żeby potem móc pomyśleć o nim ze zdwojoną intensywnością?
–
Okej – decyduje w końcu Frank. – To idź po Ethana, ja poczekam gdzieś przed
szkołą.
_______________________________
Rozdział miał zawierać jeszcze część z punktu widzenia Gerda, ale ostatnio jestem tak zabiegany, że nie miałem czasu jej napisać. Doszedłem do wniosku, że nie będę już przedłużać i dodaję to co mam. Nie jestem zadowolony ani z treści, ani z częstotliwości dodawania kolejnych rozdziałów... ech, staram się.
Super rozdział. Z nie cierpliwością czekam na kolejny. :D
OdpowiedzUsuńJestem tu cały czas! *podnosi łapkę* Wiedz, że czytam i czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńOkej, zacznę od tego, że kocham cię za przebieg tej rozmowy - za to, że Gerard najpierw właściwe chciał odejść, i że nie zrobiłaś z niego Troskliwego i Kochającego Misia, który będzie całował ziemię, po której Frank stąpa. Naprawdę, chwała ci za to. Rozdział cud, miód i orzeszki - bardzo fajna retrospekcja. Jak zwykle, czekam na dalsze! Jedyne, do czego mogę się przyczepić (ale to tylko moje osobiste skrzywienie, nie przejmuj się) to określanie osób poprzez kolor włosów (czarnowłosy etc.), niektórzy popierają, innym średnio się podoba, ja należę do tej drugiej grupy. Anyway, masz piękny styl, świetnie prowadzisz tę historię i wciąż jest jedną z moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuńCzekam, czekam, czekam!
Trzymaj się,
Sab
Co by tu napisać...
OdpowiedzUsuńCzytam, oczywiście :) Z opóźnieniem, bo z opóźnieniem, ale czytam.
I jestem zachwycona. Jak zwykle zresztą.
Specjalnie dla Ciebie próbuję ogarnąć ten komentarz, żeby nie wyjść na idiotkę. :')
To wyjście Franka i Gerarda do parku... Ta rozmowa... Te przemyślenia...
Perfekcja.
Chcę wiedzieć co dalej, chcę wiedzieć, czy oni w końcu się zaprzyjaźnią.
Dodawaj szybko następny. :)
Weny życzę ;)
Ja także czytam! Z opóźnieniem, wiem, wiem. Ale jednak! I czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńMyślę, że wiesz jak bardzo kocham Twoje opowiadania, więc powiem tylko jedno: jeśli to też zostawisz, rozszarpię Cię.
OdpowiedzUsuńTwoja
Sassy
Zuś, przepraszam, że czytam dopiero teraz :c Obiecuję, że od tej pory postaram się motywować cię tak jak tylko potrafię. Piszesz naprawdę bardzo dobrze technicznie i nie tylko. I choć wkurza mnie niemiłosiernie fakt, że Frank jest pijącym pieprzonym piętnastolatkiem, to fabuła opowiadania mi się podoba :) Trzymam kciuki za pokałdy weny.
OdpowiedzUsuńAlbo nie, ja ci będę tę wenę przynosić.
Kocham cię miśku.
Czytam, czytam. Świetnie piszesz. Czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńJa też się melduję! Świetnie piszesz, i to jeszcze Frerarda, no cudo. Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. Jestem strasznie ciekaw co wymyślisz. Dużo weny i fajnych wakacji życzę c:
OdpowiedzUsuń