Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

czwartek, 5 czerwca 2014

chapter VII

z dedykacją dla Sebastiana, bo załatwił mi plakat.


[Frank]
Frank zdaje sobie sprawę jak zimna i nieprzyjemna atmosfera panuje na dworze dopiero gdy razem z Gerardem opuszczają mury szkoły. Powinien pomyśleć o tym wcześniej – jeśli nie ze względu na siebie, to chociażby z troski o towarzysza, który ma na sobie jedynie wyświechtaną bluzę. Racjonalnym wyjściem byłoby w tej chwili zawrócenie do szkoły, by zabrać z szatni jakieś grubsze odzienie, ale to mogłoby skończyć się przyłapaniem przez woźną albo nauczyciela. Frank nie potrafiłby ich usprawiedliwić i prawdopodobnie oznaczałoby to też kłopoty nie tylko dla nich, ale też dla pani Stine.

Panująca między nimi atmosfera jest bardzo specyficzna, a przynajmniej Frank tak to odczuwa. Wciąż bowiem czuje delikatne niczym ulotna mgiełka widmo dotyku Gerard na skórze, ich ciała pokonujące barierę, której nie dane było przekroczyć zwykłym słowom. Coś się zmieniło; Iero zdaje sobie sprawę, że już nigdy nie spojrzy na Waya w ten sam sposób, już nigdy nie będzie myślał o nim tak samo. Chłopak w jednej chwili przestał być dla niego osobą, o której wie jedynie, że jest homoseksualna i że reszta klasy nie darzy jej zbytnią sympatią. Ten fizyczny dotyk, uścisk trwający kilkanaście sekund, przybliżył ich do siebie o miliardy lat świetlnych. Frank nie potrafi nawet jednoznacznie sklasyfikować tego uczucia. Ma przesiąkającą całą jego duszę świadomość, że może powiedzieć Gerardowi wszystko, ten odwzajemniony uścisk był niemym pozwoleniem. „Jestem tu dla ciebie, powiedz mi, a ja będę starał się zrozumieć.” Iero wie, że nie może się co do tego mylić, bo to niepozorne przytulenie się było ucieleśnieniem wszystkich ich myśli i trosk; dusza Waya przez ułamek sekundy stanęła przed nim otworem i chłopak zobaczył w niej wszystko.

Frank ma zamiar zwierzyć się towarzyszowi, gdy tylko opuszczą teren szkoły. Nawet nie jest pewien, czemu chce to zrobić. Chyba po prostu emocje władające jego ciałem zdążyły osiągnąć apogeum, maksymalne stężenie, niebezpiecznie zahaczające o górną granicę jego wytrzymałości i muszą znaleźć jakieś ujście. Gdyby to dopadło go w domu, na pewno po prostu upiłby się w samotności, ewentualnie z kolegami, a potem opadł bezwładnie na materac i spał przez długie, ciężkie godziny, następnego dnia nie pojawiając się w szkole. Tym razem jednak ma możliwość podzielenia się czarnymi myślami z drugim człowiekiem, z żywą osobą gotową go wysłuchać, może nawet spróbować pocieszyć. Takiego kogoś przez cały ten czas potrzebował każdym włókienkiem duszy; takiego kogoś nigdy nie miał okazji poznać; takiego kogoś ma teraz tuż obok. Musi upewnić się, że nie jest jeszcze całkiem sam.

Resztki stresu ulatują swobodnie z jego ciała, gdy wraz z Gerard przechodzą przez szkolną furtkę. Teraz już nikt nie może ich zatrzymać czy zauważyć, ani zadawać niewygodne pytania. Iero zastanawia się jedynie, czy Way wyniesie z całej zaistniałej sytuacji jakieś konsekwencje. Bądź co bądź, opuścił połowę religii i byłoby fatalnie, gdyby miał ucierpieć przez głupotę chłopaka, którego ledwo zna.

– Idziemy do parku – informuje beztrosko Frank. Jego słowa nie wywierają widocznego wrażenia na czarnowłosym, chłopak wzrusza więc tylko ramionami i chowa ręce do kieszeni. Po chwili Gerard powtarza jego gest, przedtem naciągając kaptur bluzy na głowę. Iero wie, że jego towarzysz w tej chwili marznie i czuje się fatalnie z tą świadomością. A co gdyby...

– Chcesz moją bluzę? – pyta, zanim zdąży lepiej przemyśleć to posunięcie. Czuje ciepło uderzające do głowy i mimowolnie zaciska dłonie w pięści. Kolejny krok w przód, bardzo istotny. Gerard musi wiedzieć, że Frank jest gotowy pomóc mu w każdym aspekcie tego słowa, nawet jeśli sam miałby na tym ucierpieć.

Iero czuje na sobie zdziwione spojrzenie towarzysza. Lekko unosi kąciki ust; cieszy się, że wywołało to u niego taką reakcję. Cieszy się, że wywołało jakąkolwiek reakcję – to znaczy, iż chłopakowi w choćby najmniejszym stopniu zależy na Franku, w jakiś sposób liczy się z jego słowami. A jeśli Gerard się z nim liczy to znaczy, że Frank ma szansę mu pomóc.

Jego strategia jest prosta i opracował ją podczas wychodzenia z męskiej ubikacji kilka chwil wcześniej. Ma zamiar pierwszy zwierzyć się Gerardowi; dlatego, że jest jedynym, który może go wysłuchać; dlatego, żeby poczuć się lepiej. Ale przede wszystkim ma nadzieję, że jego wyznania skłonią Waya do obdarzenia go większą dozą ufności, tak, żeby on też się przed nim otworzył. A gdy już pozna wszystkie problemy, z którymi boryka się czarnowłosy, postara się mu pomóc najlepiej jak tylko potrafi.

Zdaje sobie sprawę, że rozpoczął mozolne pakowanie się w coś poważnego. Zawieranie nowych znajomości nigdy nie sprawiało mu większych trudności – już w dzieciństwie był pogodnym, entuzjastycznym i otwartym na świat dzieckiem. Teraz przywdziewanie maski równie beztroskiego nastolatka przychodzi mu nieco ciężej, ale nadal potrafi to robić. To dlatego dysponuje całą flotą bliższych i dalszych znajomych, to dlatego jest obiektem westchnień wielu dziewczyn (tak, zdaje sobie z tego doskonale sprawę). Ale ma wrażenie, że to nie wystarczy w relacji z czarnowłosym. To dlatego Gerard nie należy do klasowej paczki, to dlatego tak stroni od innych – on szuka czegoś więcej, niż pogodnej osobowości i prostego poczucia humoru. I widocznie zauważył „coś więcej” we Franku, skoro jego osoba przestała być mu obojętna.

Gdy wchodzą do parku, Iero zaczyna zastanawiać się, jak powinien rozpocząć swoją opowieść i jak wiele tak naprawdę ma zamiar powiedzieć. Nie wie, czy przezwycięży ochotę opisania czarnowłosemu rozemocjonowanym głosem każdego pojedynczego uczucia i każdej najbłahszej chwili swojego życia. Musiał dusić w sobie to wszystko przez wiele lat, nie mając komu się zwierzyć, więc teraz, gdy podano mu palec, on prawdopodobnie chwyci całą rękę.

Ten park ściśle przypomina Frankowi jego dzieciństwo i matkę. Zawsze przychodził tu z nią karmić łabędzie, majestatycznie sunące po niezmąconej tafli małej sadzawki. Pamięta dokładnie, to jedno z jego najlepszych wspomnień, każdego dnia starannie je pielęgnuje, żeby nie utonęło we wzburzonym morzu jego myśli.

Gdy był siedmioletnim brzdącem, siadał zawsze na trawie tuż przy sadzawce. Za każdym razem czuł na sobie czujne matczyne spojrzenie – kobieta bała się, że chłopiec ze swoją niezdarnością wyląduje w wodzie, a wściekłe ptaki rzucą się na niego za zakłócanie ich spokoju. Frank jednak nie przypomina sobie niczego takiego. Pamięta za to orzeźwiający zapach trawy i miękkość jej źdźbeł, kiedy wyrywał je z ziemi, wąchał i obracał w palcach z ciekawością. Pamięta podmuchy wiatru, które niosły ze sobą woń kwitnących jabłoni i żywicy odżywających drzew. Pamięta słońce tańczące z gracją na powierzchni wody, prześlizgujące się delikatnie między białymi piórami łabędzi. I ciemne oczy ptaków – uwielbiał się w nie wpatrywać. Zawierały w sobie jakieś niewysłowione mądrość i srogość, łypały na niego rozważnie, jakby przestrzegały go przed całym złem, które później miało go spotkać. To były wspaniałe chwile, najlepsze w całym jego życiu. Czuł się otoczony doznaniami, zapachami – to on był centrum tego wszystkiego, na nim wtedy wszystko się skupiało, tylko on się liczył. Nigdy później nie dane było mu doświadczyć podobnego uczucia i uważa, że w przyszłości ten stan się nie zmieni. Tylko dzieci – nieskalane, idylliczne, żyjące chwilą dzieci – są w stanie przeżyć uczucie tak wszechogarniającej błogości.

Teraz park jest szary i opuszczony, jakby adekwatnie do stanu jego życia. Frank wie, że to z powodu późnej, zimnej jesieni, jaka panuje teraz w Jersey. Lubi jednak odnajdywać ukrytą symbolikę i tłumaczyć sobie, że park usechł i poszarzał wraz z jego dzieciństwem, zgodnie z nękającymi go problemami.

Rozgląda się dookoła ostatni raz, zahaczając dyskretnie spojrzeniem o profil twarzy Gerarda, w większości osłoniętej kapturem i ciemnymi kosmykami włosów. Chłopak patrzy pod nogi, ale wydaje się być w miarę rozluźniony. Iero jest zadowolony tym faktem – nie chce męczyć czarnowłosego czy wprawiać go w zniecierpliwienie.

Frank odchrząka cicho, lokując spojrzenie gdzieś w przestrzeni. To jest ten moment. Ta chwila, kiedy wypowie słowa, które nigdy wcześniej nie przeszły mu przez gardło. Powie wszystko, tak jak obiecał.

Bierze oddech, już ma zamiar zacząć mówić, ale pierwsze zdanie utyka mu w trzewiach, nie potrafi wydobyć z siebie dźwięku.

Zdaje sobie sprawę, że czuje ogromną, przemożną ochotę zapalenia papierosa. Tak, wszystko stanie się prostsze, kiedy poczuje łaskoczący dym w płucach; jego umysł natychmiast zmieni się w przejrzystą taflę wody, jak ta z sadzawki, zdania zaczną układać się w zgodną całość. Musi zapalić, dla własnego dobra.

– Będzie ci to przeszkadzać? – Wyciąga z kieszeni do połowy już pustą paczkę i potrząsa nią tak, żeby Gerard wiedział, o co mu chodzi.

– Mnie nie. Za to na pewno przeszkadza to twoim płucom.

Way wypowiada słowa tak beznamiętnie, że Iero nie potrafi określić jakichkolwiek emocji władających nim w tej chwili. Czuje za to przyjemne uczucie ciepła rozlewające się w jego własnej klatce piersiowej. Gerard znowu to robi. Gerard znowu się przejmuje.

„O Boże, czy ja jestem w jakiś sposób dla niego ważny? Muszę być. Nie zachowuje się tak w stosunku do nikogo innego. O Boże.”

Iero unosi kąciki ust i wydaje z siebie krótką imitację śmiechu w postaci wesołego prychnięcia. Czuje się lepiej, chociaż nie wyciągnął jeszcze papierosa ani nie odezwał się ani słowem. Czuje się lepiej dzięki samej obecności Waya, dzięki paru słowom, które padły z jego ust. To niesamowite.

Zapala papierosa i natychmiast zaciąga się głęboko. Wypuszcza obłok dymu z płuc, starając się nadać mu kształt kółka – zawsze tego próbuje, chce być jak Gandalf z Władcy Pierścieni, ale nie opanował jeszcze tej sztuki.

– Nigdy nikomu o tym nie mówiłem – zaczyna w końcu, wolno ale zdecydowanie. Sam nie wierzy, że to robi. Że to mówi. Że się otwiera. Że wreszcie się zdecydował. – Nie miałem komu powiedzieć. Wiesz o co chodzi. Moi znajomi są okej, kiedy wychodzimy napić się do mleczarni albo zapalić za szkołą. Ale nie zrozumieliby, ich największym problemem jest fakt, że nie mogą jeszcze kupić legalnie piwa w spożywczaku. Bardzo nie chciałbym, żebyś mnie z nimi utożsamiał, zadaję się z ni...

– Nie utożsamiam cię z nimi. – Gerard odwraca głowę i w jednej chwili ich spojrzenia się spotykają. Oczy czarnowłosego błyszczą z pasją za zbłąkanymi kosmykami jego włosów, opadającymi na czoło i twarz. Frank nie potrafi oderwać wzroku od tych lśniących, oliwkowozielonych tęczówek. Zasycha mu w gardle, serce zdaje się bić dwa razy mocniej. Boże, oczy Gerarda są piękne. Te oczy są odzwierciedleniem jego duszy, gdy spojrzy się w nie w odpowiedniej chwili, pokazują wszystko, całe gwiazdozbiory skrajnych emocji. – Widzę dużo rzeczy, Frank. I wiem, że nie jesteś tacy jak oni.

Iero kiwa głową i uśmiecha się z wdzięcznością, by po chwili na powrót utkwić wzrok gdzieś w nieokreślonym punkcie w przestrzeni. Podświadomie wyczuwał, że Way nie może myśleć o nim aż tak źle – nie zadawałby się przecież z kimś zwyczajnym. Teraz jednak jego przypuszczenia potwierdziły się i owocuje to nagłym przypływem pewności siebie i irracjonalnego szczęścia.

Ponownie zaciąga się papierosem i odchrząka cicho.

– Może powinienem cię przeprosić za tę sytuację, wtedy u mnie. Pewnie uznałeś mnie za ostatniego dupka i... no wiesz, przepraszam. Zaskoczyłeś mnie, bo... ach, zacznę od początku. Chodź, usiądźmy. – Iero kiwa głową w stronę ławki, którą właśnie mijają. Gerard wykonuje ledwo dostrzegalne skinienie i obaj siadają na mokrym od mżawki drewnie. Frank przez dłuższą chwilę wstrzymuje się z dalszym podjęciem tematu, bo wie, jaką kwestię będzie musiał poruszyć. Dopiero kolejny obłok dymu w płucach dodaje mu krztynę odwagi. – Więc, wszystko zaczęło się, kiedy moja mama umarła. Zginęła w wypadku samochodowym, po prostu wracając z pracy, pięć lat temu. Nie wiem, czy potrafisz to sobie wyobrazić, Gerd. – Chłopak zupełnie nieświadomie używa skrótu imienia towarzysza. – Byliśmy... dobrą rodziną. Zwyczajną, całkiem szablonową. Rodzice się kłócili, czasami tata nie wracał do domu na noc. Wiesz, już wtedy zaczynał mieć problemy z alkoholem. Ale wszyscy bardzo się kochaliśmy, czasami w niedziele jeździliśmy na fajne wycieczki albo przychodziliśmy tu, do parku.

Frank uśmiecha się melancholijnie do swoich wspomnień, czując znajome ukłucie bólu w sercu. Och, oddałby wszystko, żeby tamte czasy wróciły. Tęsknota za nimi każdego dnia wyżera go od środka, stała się nieodłącznym elementem jego egzystencji, zespawanym nostalgią i cierpieniem z jego duszą. Zdaje sobie sprawę, że ludzie przeżywają swoje żałoby przez parę miesięcy, rok. Jego trwa nieprzerwanie od bitych pięciu lat.

– Mama zginęła, gdy miałem dziesięć lat. Byłem dzieckiem; wtedy zaczynały się kształtować moje ideały, priorytety. Mój umysł był bardzo podatny na wpływ środowiska, więc możesz sobie wyobrazić, co działo się w mojej głowie, gdy się dowiedziałem. Starannie zbudowany dziesięcioletni wszechświat pękł, rozsypał się w jednej chwili. Nie pamiętam tego już tak dokładnie. Zanim tata całkiem się stoczył, opowiadał mi, że przestałem się odzywać, nie mówiłem nic przez dobre dwa miesiące. Myślałem. – Iero milknie na chwilę, czując, że wspomnienia w niego uderzają. Zamglone, ciężkie do uchwycenia. Bardzo negatywne. – Pewnie gdyby nie to... wydarzenie, byłbym teraz dokładnie taki jak reszta. Bo przez całe moje dalsze życie spierały się we mnie dwie osobowości; ta beztroska, ulepiona z miłości i zaufania oraz ta ponura, ukształtowana śmiercią mamy. To dlatego tak bardzo... nie mogłem się zdecydować, po której stronie stoję, wiesz. Bardzo mnie do ciebie ciągnęło, Gerard.

Wypowiada ostatnie słowa, zanim zdąży ugryźć się w język i natychmiast płonie rumieńcem. Boże, co do cholery strzeliło mu do głowy? Nie skłamał, ale to wyznanie było już czymś o wiele poważniejszym, niż wszystkie ich poprzednie słowa. Przyznał właśnie, że już wcześniej zwracał na Waya uwagę. Co za tym idzie, obserwował go, myślał o nim, zastanawiał się nad niektórymi aspektami jego życia, porównywał siebie do niego. Już wcześniej bardzo go ciągnęło.

Zerka speszony na reakcję Gerarda i za kurtyną granatowoczarnych kosmyków napotyka zdziwione spojrzenie szeroko otwartych zielonych oczu. Ciężko przełyka ślinę i raz jeszcze pozwala sobie w nich zatonąć, uczucie spadania ogarnia jego ciało, ma wrażenie, że zanurza się w złocisto-szmaragdowym oceanie tęczówek Waya, ich dusze ponownie scalają się w jedność. Frank widzi we wnętrzu Gerarda całe jego artystyczne piękno i samego siebie odbijającego się tam jak w zwierciadle, czuje to intuicyjne szczęście, znajome poczucie właściwości. Wie, że mógłby tonąć w tych oczach jeszcze przez miliony lat, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nie może. Po prostu.

Iero natychmiast wbija wzrok w ziemię i jeszcze raz zaciąga się papierosem. „Co ty, kurwa, wyprawiasz, Frank? Zagalopowujesz się. To tylko chłopak. Gerard jest chłopakiem. Chłopakiem.

Faktem jest jednak, że Frank nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnymi emocjami odczuwalnymi względem drugiej osoby, z czymś tak trudnym do określenia. Nie potrafi tego nazwać, a może po prostu nie chce tego nazywać, bo podświadomie zdaje sobie sprawę, do jakich wniosków mógłby dość. Nastolatki określają to terminem „motylki w brzuchu”. Inni nazywają to po prostu zakochaniem. Ale on nie może do siebie dopuścić żadnego z tych zwrotów. Cholera, nie jest gejem. Nie on.

– Miałem na myśli to – decyduje się kontynuować w chwili, gdy cisza zaczyna być niezręczna – że... zwracałem na ciebie uwagę. Nie jesteś jak inni, Gerard, obaj dobrze to wiemy. Jesteś ponad nimi, ponad nami. Jak... wolny, pełen niewysłowionego artyzmu motyl, któremu społeczeństwo bezustannie próbuje podciąć skrzydła. – Parska nerwowym śmiechem, bojąc się ponownie spojrzeć na towarzysza, w obawie przed tym elektryzującym, pożerającym wzrokiem. – Haha, Boże, co mi strzeliło do głowy? Ale tak mniej więcej wygląda mój obraz twojej osoby w moim umyśle. Dochodzi do tego fakt, że przecież słuchamy bardzo podobnej muzyki, a to jest coś, co potrafi mocno spoić dwoje ludzi, przynajmniej dla mnie.

Iero znowu na chwilę się zatrzymuje. Omiata uważnym spojrzeniem okolicę – odruchowo sprawdza, czy nie kręci się tu żaden z jego znajomych. Gdyby któryś z nich usłyszał słowa Franka, chłopak byłby skończony. Wszyscy odwróciliby się od niego, zaczęłoby się obgadywanie go po kątach, a później publiczne upokarzanie. Stałby się jakimś pokroju Gerarda. Nie przeszkadzałoby to jemu samemu, ale obawia się, że jego psychika nie zniosłaby prześladowania zarówno w domu, jak i w szkole.

– Może wrócę do właściwej historii, jeśli w ogóle jest tu jeszcze coś do opowiedzenia. Parę miesięcy po śmierci mamy jeszcze udawało nam się z tatą trzymać razem, ale potem jego nałóg powrócił do niego ze zdwojoną siłą i po prostu mu się poddał. Nie potrafiłem mu pomóc, byłem dziesięcioletnim, zagubionym szkrabem. Nie wiedziałem nawet, co się wyprawia dookoła mnie. Od tamtej pory ojciec chodzi pijany przez większość czasu... Wiesz, mógłbym powiedzieć, że zawsze, ale to nie byłaby prawda. Nikt nie może być wiecznie pijany. Czasami uda mi się złapać ten moment, na samym początku jego cyklu, kiedy kac już prawie przeszedł, ale tata nie zdecydował się jeszcze sięgnąć po kolejną butelkę. Da się wtedy z nim zamienić kilka słów, nieraz nawet zgadza się iść na zebranie do szkoły... No wiesz. On nie jest taki zły. To przecież mój tata.

– Bije cię.

Głos Gerarda wcina się w ostatnie słowa Franka, tnie je niczym brzytwa, lodowaty i jednoznaczny. Niższy chłopak przenosi spłoszone spojrzenie na towarzysza, ale jego zielone oczy wpatrują się gdzieś w przestrzeń. Way jest blady i zaciska szczękę, jakby nagle poczuł przypływ złości. Tak jakby... był zły na ojca Franka? Jakby przejmował się tym, że Iero przez niego cierpi?

– Czasem mną szarpnie – wykrztusza Iero przez ściśnięte gardło, wciąż usilnie próbując uchwycić wzrok towarzysza. – To nic takiego.

Gerard kiwa głową. Bez jakiegokolwiek wyrazu, gest wydaje się być pusty, pozbawiony przekazu. A potem, zanim Iero zdąży cokolwiek dodać, Way podnosi się sztywno i nieśpiesznym krokiem zaczyna iść w stronę wyjścia z parku, poprawiając torbę na ramieniu. Wszystkie jego ruchy są wyprane z emocji, jednocześnie bardzo spokojne i aroganckie. Frank nie rozumie, co się dzieje.

– Hej... Gdzie idziesz?

– Skoro to „nic takiego” to chyba nie potrzebujesz mojej pomocy? – Czarnowłosy ogląda się przez ramię z uniesionymi brwiami i sceptycznym, przeszywającym na wskroś wzrokiem. Frank uśmiecha się pod nosem z podziwem, gdy ich spojrzenia krzyżują się. Och, co za sprytny dupek; wykorzysta każdą okazję, by ukazać swoją niezależność w pełnej krasie.

Iero podrywa się z ławki i przyspiesza kroku, by móc zrównać się z czarnowłosym. Podoba mu się to. On mu się podoba, szczególnie w tej chwili. Zwyczajnie kręci sposób bycia Gerarda, jego oschłość i poczucie wyższości malujące się na twarzy. Aż nie może uwierzyć, że ten sam chłopak zarywa noce, szlochając w poduszkę i zostawiając krwawe ślady po żyletce na swoich przegubach.

– Och, przestań – zaczyna, przewracając oczami. – Wiesz, że gdyby wszystko było w porządku, nie powiedziałbym ci o tym.

Gerard kiwa głową, a pojedyncze kropelki deszczu z jego włosów opadają lekko na bladą twarz, by po chwili ześlizgnąć się po filigranowej skórze i wsiąknąć gdzieś w zwilgotniałą bluzę. Dalej kroczą już w milczeniu, pozwalając, by mżawka zwilżała ich ubrania i skórę. Frank czuje się trochę niepewnie, ma to niejasne przeczucie, że powinien się odezwać, przerwać jakoś ciszę, ale nie ma pomysłu, o czym jeszcze mógłby powiedzieć.

Tak jak zaplanował, powiedział wszystko.

Pierwszy raz streścił historię swojego życia komuś poza samym sobą, pierwszy raz tak się otworzył. Jest tym faktem jednocześnie zażenowany i dziwnie podekscytowany, jak również nieco rozczarowany, że nie otrzymał widoczniejszej reakcji Gerarda. Sam nie wie, czego spodziewał się po towarzyszu – na pewno czegoś więcej, niż trywialnego skinięcia głową. Ale czy powinien mu się dziwić? Co innego można zrobić, gdy jakiś durny nastolatek opowiada ci o swoim życiu jakby cię to miało interesować? Z drugiej strony – czy Way przyszedłby tu z nim, gdyby miał to aż tak w dupie?

Frank nie potrafi w tej chwili znaleźć odpowiedzi na te pytania. Musi położyć się na swoim śmierdzącym materacu, zamknąć oczy i nabrać do płuc woń stęchlizny, i myśleć, myśleć, myśleć. Chociaż ostatecznie i tak nie dojdzie do jednoznacznych wniosków.

Iero myśli, że Way już się nie odezwie. Wychodzą z parku w milczeniu, idą ulicą w milczeniu, docierają do bram szkoły w milczeniu. Chłopak pośpiesznie sprawdza godzinę – następna lekcja zdążyła już się zacząć. Czuje ukłucie wyrzutów sumienia; wie, że Gerard będzie miał przez niego kłopoty. Obaj będą mieć, ale Frank już dawno zdążył do tego przywyknąć. To trochę smutne. Czasami zastanawia się, jak to jest być zwykłym uczniem, bez parędziesięciu nieusprawiedliwionych opuszczonych godzin w dzienniku i z dobrą opinią u nauczycieli. Prawdopodobnie nigdy nie będzie dane mu wyrwać się z obecnego trybu życia, aż w końcu zwyczajnie skończy na ulicy bez grosza przy duszy.

– Pomogę ci.

Gerard widocznie ma tendencję do gwałtownego  przerywania ciszy – tym razem Frank niemal podskakuje dźwięk jego ostrego głosu. Chłopak boi się spojrzeć na towarzysza, na jego smukłą, ponurą postać, a gdy rzuca krótkie spojrzenie w bok, wychwytuje tylko krótki błysk oliwkowych oczu.

– Nie możesz zostać z tym sam. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Czarnowłosy wydobywa z siebie te słowa bardzo szybko, jakby coś lada chwila miało się wydarzyć i przerwać jego wypowiedź. Frank rozgląda się niepewnie, myśląc, o co może chodzić, jednocześnie czując przyjemne mrowienie w brzuchu. Gerard chce mu pomóc. Gerard mu pomoże.

Iero wie, że teraz jego kolej, to on powinien coś powiedzieć. Wie, że gdyby podwinął rękaw bluzy towarzysza, zobaczyłby tam jeszcze całkiem świeże sznyty – ogniście rozpalone, nakładające się na siebie. I ma ochotę zapytać, ma obowiązek zapytać. Wie przecież, że musi, taki cel sobie narzucił. Ale... może jeszcze nie teraz. Nadarzy się lepsza okazja.

– Frank!

Iero rozgląda się, by chwilę później wygiąć usta w niezadowolonym grymasie, zobaczywszy barczystą postać Chestera opuszczającego właśnie budynek szkoły. Chłopak patrzy na sylwetki Franka i Gerarda z wyrazem zaskoczenia i podejrzliwości na twarzy. Iero zdaje sobie bolesną sprawę, że to kolejna sytuacja, gdy musi wyraźnie opowiedzieć się po czyjejś stronie, tak samo jak wie, że znów wybierze niewłaściwą z nich. Muska delikatnie dłoń towarzysza na pożegnanie – to jedyny gest jaki może wykonać bez wzbudzania większych podejrzeń Chestera, bo z tej odległości chłopak nie jest w stanie go dostrzec. I odchodząc nie ogląda się nawet na Gerarda, nie może tego zrobić. Czuje się żałośnie i jest bardzo zły, że musi go tak zostawić, ma szczerą nadzieję, że kiedyś uda mu się przezwyciężyć beznadziejną potrzebę imponowania swoim idiotycznym znajomym i pozostawania po ich stronie.

– Co robiłeś z tym pedałem? Odwaliło ci? – pyta Gervais, gdy tylko Frank znajduje się w zasięgu jego głosu. Zerka podejrzliwie na Gerarda, a niższy chłopak mija go bez słowa, wiedząc, że przyjaciel i tak podrepcze za nim. Wzbiera w nim złość, bezsilna złość na Chestera i złość na samego siebie, że dopuszcza do takich sytuacji.

– Rozmawialiśmy – odpowiada wymijająco, gdy znów przekraczają próg szkoły.

– Rozmawialiście? O tym, który odcień różu lepiej podkreśla głębię jego spojrzenia? Udzielał ci porad modowych czy co? A może chciał cię przelecieć?

– Jesteś idiotą.

– To ty nim jesteś! Od kiedy wolisz rozmawiać z pedałami niż trzymać się z nami?

– Mam prawo rozmawiać, kurwa, z kim chcę! – unosi się Frank, w tej samej chwili zdając sobie sprawę, że srogo się zapędził. Nie powinien był dawać po sobie znać, że w rzeczywistości czuję tę dziwną więź z Gerardem i naprawdę mocno go lubi. Czując na sobie zdziwione spojrzenie Chestera, stara się nieporadnie odkręcić jakoś swoje słowa. – To on mi się przypałętał. Wyszedłem z lekcji, bo wkurwiła mnie ta Stine, no nie? Pieprzyła głupoty. I dogonił mnie Way, więc zamieniliśmy parę słów.

– I wybraliście się na romantyczną schadzkę.

– Idziesz jeszcze na lekcje? – pyta Iero, ignorując poprzednią uwagę przyjaciela. Nieważne, że był jedynie na połowie pierwszej godziny lekcyjnej; nie wytrzymałby w tej szkole ani minuty dłużej. Chciałby wrócić do domu i pogrążyć się w przemyśleniach, a potem oddać w błogie objęcia Morfeusza, odsypiając zarwaną noc. Zatrzymują się na środku korytarza, w oczekiwaniu na werdykt chłopaka.

– A co my jeszcze mamy?

– No wszystko. Angielski, matmę, biologię, fizykę... w sumie nie pamiętam.

Zatrzymują się przy ścianie korytarza, w oczekiwaniu na werdykt Chestera. Zamyślenie na jego twarzy to tylko formalność, obaj wiedzą, że opuszczą resztę godzin lekcyjnych tego dnia.

– To nie idę. Idziemy na mleczarnię się napić? Ethan ma dzisiaj jakąś wódkę... podobno cholernie mocna, nie wiem, skąd w ogóle udało mu się to wytrzasnąć.

Frank patrzy na niego z wahaniem i zastanawia się. Nie na niby, tak jak Gervais przed chwilą – on naprawdę jest rozdarty. Z jednej strony chciałby już wrócić do domu, w spokoju przemyśleć cały dzisiejszy poranek; to, jak nagle i niespodziewanie jego relacja z Gerardem ewoluowała w coś bardzo intymnego. Ale wizja procentów krążących we krwi i przyjemnego rozluźnienia, jakie się z nimi wiązało, jest wystarczająco przekonująca. Może powinien na chwilę zapomnieć o Wayu, żeby potem móc pomyśleć o nim ze zdwojoną intensywnością?


– Okej – decyduje w końcu Frank. – To idź po Ethana, ja poczekam gdzieś przed szkołą.


_______________________________

Rozdział  miał zawierać jeszcze część z punktu widzenia Gerda, ale ostatnio jestem tak zabiegany, że nie miałem czasu jej napisać. Doszedłem do wniosku, że nie będę już przedłużać i dodaję to co mam. Nie jestem zadowolony ani z treści, ani z częstotliwości dodawania kolejnych rozdziałów... ech, staram się.

9 komentarzy:

  1. Super rozdział. Z nie cierpliwością czekam na kolejny. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tu cały czas! *podnosi łapkę* Wiedz, że czytam i czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, zacznę od tego, że kocham cię za przebieg tej rozmowy - za to, że Gerard najpierw właściwe chciał odejść, i że nie zrobiłaś z niego Troskliwego i Kochającego Misia, który będzie całował ziemię, po której Frank stąpa. Naprawdę, chwała ci za to. Rozdział cud, miód i orzeszki - bardzo fajna retrospekcja. Jak zwykle, czekam na dalsze! Jedyne, do czego mogę się przyczepić (ale to tylko moje osobiste skrzywienie, nie przejmuj się) to określanie osób poprzez kolor włosów (czarnowłosy etc.), niektórzy popierają, innym średnio się podoba, ja należę do tej drugiej grupy. Anyway, masz piękny styl, świetnie prowadzisz tę historię i wciąż jest jedną z moich ulubionych :)
    Czekam, czekam, czekam!
    Trzymaj się,
    Sab

    OdpowiedzUsuń
  4. Co by tu napisać...
    Czytam, oczywiście :) Z opóźnieniem, bo z opóźnieniem, ale czytam.
    I jestem zachwycona. Jak zwykle zresztą.
    Specjalnie dla Ciebie próbuję ogarnąć ten komentarz, żeby nie wyjść na idiotkę. :')
    To wyjście Franka i Gerarda do parku... Ta rozmowa... Te przemyślenia...
    Perfekcja.
    Chcę wiedzieć co dalej, chcę wiedzieć, czy oni w końcu się zaprzyjaźnią.
    Dodawaj szybko następny. :)
    Weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja także czytam! Z opóźnieniem, wiem, wiem. Ale jednak! I czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że wiesz jak bardzo kocham Twoje opowiadania, więc powiem tylko jedno: jeśli to też zostawisz, rozszarpię Cię.
    Twoja
    Sassy

    OdpowiedzUsuń
  7. Zuś, przepraszam, że czytam dopiero teraz :c Obiecuję, że od tej pory postaram się motywować cię tak jak tylko potrafię. Piszesz naprawdę bardzo dobrze technicznie i nie tylko. I choć wkurza mnie niemiłosiernie fakt, że Frank jest pijącym pieprzonym piętnastolatkiem, to fabuła opowiadania mi się podoba :) Trzymam kciuki za pokałdy weny.
    Albo nie, ja ci będę tę wenę przynosić.
    Kocham cię miśku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytam, czytam. Świetnie piszesz. Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też się melduję! Świetnie piszesz, i to jeszcze Frerarda, no cudo. Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. Jestem strasznie ciekaw co wymyślisz. Dużo weny i fajnych wakacji życzę c:

    OdpowiedzUsuń