Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

niedziela, 8 listopada 2015

chapter XVI

[Gerard]
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie pamięta nic z Sylwestrowej nocy.

Nieprawdą byłoby też jednak mówienie, że wspomnienia pozostały w jego umyśle czyste i nienaruszone, że rozróżnia dokładnie, co wydarzyło się w rzeczywistości, a co sobie dopowiedział. Świadomość najpierw powoli sączy się do jego obolałego ciała, a potem w połowie tego procesu w ułamku sekundy elektryzuje wszystkie jego komórki, bodźce uderzają w jednej chwili, wyrwane z kontekstu sceny atakują go ze wszystkich stron.

Lodowate powietrze omiatające jego półnagie ciało.

Głowa Franka spoczywająca na jego klatce piersiowej.

Ich ciała splątane skomplikowaną pajęczyną cuchnącego alkoholem koca.

I potworny, potworny kac.

Nie ma odwagi się poruszyć, znowu dopada go ten obezwładniający chaos myśli i uczuć. Jednocześnie ma ochotę obudzić Iero nagłym szturchnięciem i wszystko z nim wyjaśnić, jak i wygrzebać się z barłogu, w jakim leżą i uciec do Meksyku, ogolić głowę i zmienić imię na Popito.

Wspomnienia przychodzą do niego parami. Bieg w mroźnym powietrzu i ciepłe oddechy. Wódka wypalająca mu przełyk i usta Franka wszystko rekompensujące. Długie rozmowy i huczne fajerwerki.

Iero go kocha.

Jest tego pewien na tyle, na ile może ze swoją samooceną na dnie Rowu Mariackiego. Zdaje sobie sprawę, że wcale nie mylił się w swoich podejrzeniach, że to nie były dziwne urojenia hipokryty, że nie naciągał i nie wyolbrzymiał wszystkich aspektów ich relacji. Nie mógł. „Ludzie po alkoholu mówią tylko prawdę” – powiedział Frank jeszcze zanim zaczęli pić. A parę godzin potem stał na środku ulicy i krzyczał, że kocha Gerarda.

Wie też, jak będzie wyglądać atmosfera między nimi po przebudzeniu. Dziwne półprzezroczyste napięcie, krępujące struny głosowe i zakłócające trzeźwość oceny sytuacji. Tak jak po tym pocałunku w parku. Tym razem doświadcza jednak mglistej świadomości, że to nie będzie to samo. Że nie przemilczą tego, nie puszczą w niepamięć, nie pozostawią niedokończonego.

„To za daleko zabrnęło” – myśli. „Kurwa, Iero, weźmy się w garść i nie zachowujmy jak jebane cioty.”

Ø

Na śniadanie pochłaniają ogromne kanapki z Subwaya i kolosalną ilość środków przeciwbólowych. Nie mówią za dużo, są bardzo wyprani. Między nimi wyczuwalne jest oczekiwanie, ale Gerard wie, że tak naprawdę tylko on czeka. Na reakcję Franka, na to co powie, co zrobi, jak to wszystko wyjaśni. Bo on sam nie podejmie się tego kroku, za nic w świecie.

Kroczą w chłodzie poranka, zimne powietrze wlewa się w nich przez usta, a potem osiada na samym dnie serca. Czarnowłosy ukrywa dłonie w kieszeniach, zaplątanych gdzieś w poły płaszcza, i wtula nos w czarno-szary szalik. To jest kolejny z ich wspólnych spacerów, stały się one już tradycją – łażenie po mieście tymi najmniej uczęszczanymi uliczkami, snucie się jak widma. Czasem zdarzało im się przy tym zażarcie dyskutować, ale zazwyczaj trwali w ciszy, napawając się ciszą i swoją wzajemną obecnością.

Pierwszy raz milczenie z tą osobą jest dla niego ciężarem. Nigdy bowiem wcześniej nie wisiało nad nimi tyle niewypowiedzianych słów, niczym ciemne chmury, z których nie wiadomo czy spadnie biały puch, czy uderzą pioruny. Gerard robi więc to, co opanował do perfekcji podczas swojej nieszczęśliwej egzystencji – oddaje się sztuce, zaszywa w swojej głowie i znika z realnego świata.

Ludzie patrzą na świat. Patrzą na zarysy krajobrazów, na budynki, na rośliny, na innych ludzi, na zwierzęta. Patrzą na istnienie przesypujące im się między palcami i jest to dla nich sprawą normalną, mało tego – najnormalniejszą. Naturalną koleją rzeczy jest kot potrącony przez samochód, czołgający się wzdłuż krawężnika z przetrąconym kręgosłupem; i naturalna jest staruszka żebrająca pod kościołem; i naturalna jest policja zmierzająca gdzieś na sygnale; i naturalny jest klucz gęsi na niebie, lecący prosto w nicość; naturalna jest zmiana pór roku, i miłość, nienawiść, cierpienie, i radość. Gerarda to tak przeraża, widzi szare i obojętne twarze dzieci, rówieśników, dorosłych; widzi jak bardzo  p a t r z ą, a jak bardzo nie  d o s t r z e g a j ą. Czuje się jedyny na świecie ze swoim spojrzeniem, czuje się jedyny na świecie z romantyzowaniem cudu istnienia.

Frank też nie jest czasem w stanie pojąć jego punktu widzenia. Chociaż Gerard z całych sił próbuje mu to wytłumaczyć, umysł chłopaka był tyle lat zaćmiony wyłącznie podstawowymi instynktami stadno-społecznymi, że Way zadaje sobie wiele trudu, by otworzyć go na sztukę.

Obserwuje w milczeniu zmieniające się otoczenie. Szerokie ulice pełne są ludzi spieszących się nie-wiadomo-po-co, nie-wiadomo-dokąd. Kanciaste bloki mają szyby porysowane pazurami gołębi, które wpadały w nie bezwładnie i kończyły ze skręconymi karkami na brudnych chodnikach. Potem budynki maleją, kurczą się, robią się coraz niższe i bardziej przysadziste. Way spuszcza wzrok na płyty chodnikowe z mackami zgniłozielonego mchu, próbującego niezdarnie przedrzeć się między nimi, a gdy go podnosi, okolica jest odmieniona. Idą teraz wąską ulicą trawników i ciągu bliźniaczych domków. Gdy dochodzą do końca alei jednakowości, rozpościerają się przed nimi błonia na samych obrzeżach Belleville.

Gerard zdaje sobie sprawę, że tu dopiero umysł Franka zaczyna naprawdę chłonąć otaczającą go przyrodę; suche, wygięte drzewa; łagodny stok w dół jeziora, porośnięty rzadką, szarą trawą, teraz pokrytą cienką  pierzyną śniegu; nieregularny i chyba zupełnie już zdziczały zbiornik wodny, pokryty srebrną warstwą lodu; zniszczony pomost, dosłownie i w przenośni rozpadający się pod nogami, na który i tak zawsze wchodzą. Widzi, jak wszystko wlewa się do umysłu przyjaciela. On potrzebuje wszystkiego podanego na tacy, jeszcze nie nauczył się dostrzegać drobnych szczegółów, jeszcze nie nauczył się doszukiwać.

Teraz zaczyna się ulubiona część wyprawy Waya.

Robi to zawsze, gdy tu przychodzą; zawsze, gdy w ogóle ma okazję. Ktoś mógłby uznać, że to niecodzienne, dziwne, a nawet straszne czy niestosowne, ale Gerard uwielbia sztukę. Dlatego od tego momentu nie odrywa wzroku od twarzy Franka.

Cienie tańczą po niej, raz po raz wyróżniając kolejne jej fragmenty. Usta Iero są spękane i lekko uchylone, wąskie i zaróżowione, powoli wyginające się w coraz to większym uśmiechu. Dokładnie widzi dziurkę, w której powinien tkwić kolczyk, odznacza się zagłębieniem na skórze. Duże oczy wydają się być mieniącymi się oceanami bursztynowego piwa. Brwi unoszą się lekko, gdy patrzy na gałęzie drzew ponad swoją głową, rzęsy trzepoczą z zachwytem.

„Po co komu galerie sztuki, gdy istnieje Frank Iero?”

Gerard pozwala przyjacielowi prowadzić, brną przez ostre niczym brzytwy źdźbła suchej trawy, roztapiając śnieg w miejscach, gdzie ich stopy dotykają ziemi. Frank bez wahania wchodzi na trzeszczący pomost i balansuje między jego dziurami z rękami rozciągniętymi na boki.

Rozciera ramiona, gdy siedzą już na jego końcu:

– Zimno.

Ø

[Frank]

Nie więcej niż kwadrans później okazuje się, że nie tylko oni wiedzą o tym miejscu i ba – nie tylko oni postanowili wybrać się tam właśnie teraz. Frank przyłapuje się na myśleniu, że może to i lepiej, bo jego relacja z Gerardem jest w tej chwili wyjątkowo dziwna i nietypowa, pierwszy raz naprawdę niezręczna. Żaden z nich nie wie co powiedzieć i do tej pory siedzieli tylko na tym głupim, skrzypiącym pomoście i rzucali kamienie na taflę lodu, nasłuchując echa. (Nawiasem mówiąc, to echo brzmiało jak nadlatujący statek kosmiczny i było jedną z najdziwniejszych rzeczy, jaką dane było mu usłyszeć. Zdaje sobie sprawę, że w ogóle nie przejąłby się tym, gdyby nie wartości, jakie przyjaciel nauczył go dostrzegać.)

– Ej, czy to nie Frank?! – rozlega się nagle zza nich. Obaj gwałtownie się obracają, serce Iero podchodzi do gardła w irracjonalnym napadzie lęku.

– To Iero! – pokrzykuje druga osoba. – Hej Frank! Z kim ty tam-

Głosy Ethana i Chestera zamierają, gdy schodzą z wzniesienia, odgarniając suche gałęzie krzewów sprzed twarzy, i widzą, z kim rzeczywiście przebywa tu ich kolega. Iero nagle wcale już nie cieszy się, że ktoś przyszedł. Nie spodziewał się ich.

Nastaje cisza próżni, cisza czarnej dziury; jeszcze cięższa niż ta między nim a Wayem chwilę temu; zdziwienie i niezidentyfikowany wstyd skurczają ramiona Iero i każą mu poderwać się z pomostu. Resztkami świadomości zauważa, że Gerard również wstaje.

Mogli tak trwać nawet przez pół minuty, w kolizji światów, przypatrując się sobie w milzceniu. Iero nie odezwałby się pierwszy, chciał uciekać jak najdalej stąd, pragnął ukryć się pod grubą warstwą lodu i opaść na samo dno, i połknąć całe jezioro lodowatej wody, żeby już nigdy nie mógł mówić ani istnieć.

– Co ty tu robisz z nim?

Głos Chestera jest poważny i ocieka pogardą. Frank jest czerwony, bardzo podenerwowany, upycha ręce w kieszenie, chce upchnąć się cały w te cholerne kieszenie, tak się wstydzi, czego się wstydzisz, Frank?

– Pisałem do ciebie, czemu nie przyszedłeś na Sylwestra do Sue? Było zajebiście. Brakowało nam cieb- brakowało nam tylko więcej alkoholu, mogłeś nas wesprzeć.

Iero otwiera usta, chce coś powiedzieć, chce obronić siebie albo obronić sam nie wie co. Wszystko wydaje się być wyrwane z niepokojącego snu, wszystko od chwili, gdy obudził się rano skacowany, wszystko od chwili tamtego drugiego pocałunku. Teraz jeszcze to, jeszcze ten wstyd i strach, ale przed czym? Jego myśli są chaotyczne i niezrozumiałe, co się właściwie dzieje?

Słyszy Gerarda przełykającego ślinę i jest to dźwięk głośniejszy od trzasku pioruna, jego ręce zaciskające się nerwowo w pięści są niczym dwa kamienne olbrzymy walczące w ciemną noc.

Wstydzi się tego, że widzą go z Gerardem?

– No co, kurwa, mowę ci odebrało? Frank?!

Chester rusza w ich stronę z trawą gnącą się pod jego adidasami, Ethan podąża za nim z kamienną twarzą. Oddech chłopaka-niedźwiedzia omiata biała chmurką twarz Iero, boże, czy on zawsze był taki wysoki? Frank spina wszystkie mięśnie i ośmiela się spojrzeć napastnikowi w oczy. Nigdy nie widział go takiego wściekłego.

Nie, wstydzi się tego, że spotkał tu ich, będąc z Gerardem. Wstydzi się, że ich zna.

– Co, wolisz siedzieć tutaj z… z… z TYM?

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Po wypowiedzeniu tych słów Ethan łapie Waya za fraki i prawie podnosi jego wątłe ciało nad ziemię. Gerarda wypuszcza z siebie powietrze ze zdziwieniem, wszystko dzieje się tak nagle, że on sam nie zdąża nawet zrozumieć, dlaczego ta sytuacja ma miejsce.

Ethan potrząsający ciemnym, zwiotczałym cieniem raz po raz.

Niezdecydowanie wpełzające na twarz Chestera.

Słowo „pedał”.

Chester cofający się o dwa centymetry.

Ręka Ethana ciągnąca Gerarda za włosy.

Pięść Franka wchodząca w kolizję z policzkiem Ethana.

Masywne cielsko zataczające się w zdezorientowaniu.

Gerard upadający lekko na ziemię, łapiący równowagę w niezrozumieniu.

Frank łapiący go kurczowo za rękę.

Bieg, bieg, bieg.

Ø

Biegną przez długi czas, aż ich płuca zdają się być wypełnione wrzącą krwią. Mroźne powietrze włazi im w nozdrza i usta gwałtownymi haustami, płatki śniegu osiadają na włosach.

Nikt ich nie goni, a może goni ich cały świat. Po prostu biegną, aż biegną. I wciąż ściskają się mocno za ręce.

– Frank, ja… – sapie Gerard. Zwalnia.

I cały amok nagle opuszcza Iero, wyłącznie za sprawą jego imienia wydyszanego przez zmęczonego wampira u jego boku. Świat przestaje być mieszaniną barw i emocji, zaczyna znów być rzeczywistością, którą chłopak zna i rozumie. Zwalniają, nie puszczają się. Iero nadal narzuca szybkie tempo. Przechodzą przez ulicę na migającym w ostatnich podrygach zielonym świetle, idą małym parkiem ze zlodowaciałą ścieżką.

– Frank.

Gerard zatrzymuje się gwałtownie, przejeżdża pół metra z siłą rozpędu, chybocze się, a potem prostuje. Iero mimowolnie zatrzymuje się razem z nim. Kręci mu się w głowie, jest mu wstyd za swoich byłych znajomych, za całą tę sytuację, za nienawiść, jaką obarczony jest Gerard od trzech lat, za to, że nigdy nic nie zrobił, by to przerwać. Chaos jego myśli osiąga apogeum. Chce go przeprosić, paść mu do stóp, tulić go na zawsze, kupić mu wszystkie płyty Pixies i Bowie’ego, i Parliament, i czegokolwiek sobie zażyczy! Boże, Frank tak bardzo go kocha, patrzy na niego i nie może uwierzyć, że nic z tym wcześniej nie zrobił, że dopiero teraz znajduje w sobie całą tę siłę, właśnie tutaj, w tym mroźnym parku, z pięścią bolącą po kolizji z twarzą gościa, z którym kiedyś pijał piwo.

– Kocham cię, Gerard. – Nie jest dobry w słowach. Obaj to wiedzą. Nie musi wcale udawać krasomówcy, nieuleczalnego grafomana. – Ja jestem kurewsko zakochany, co ty ze mną zrobiłeś?

Wyobrażał to sobie inaczej. Wyobrażał sobie cos hucznego albo poetyckiego. Wyobrażał sobie zrobić coś, na co Gerard by zasługiwał. A zasługiwał na galaktyki więcej, niż parę słów z ust jakiegoś niskiego punka z kolczykiem w ustach. To jest jednak najwięcej, na co Franka stać, ma nadzieję, że czarnowłosy wie, że tymi słowami niższy chłopak otwiera przed nim serce i duszę, i otwiera przed nim całego siebie.

Mimo wszystko, co wydarzyło się między nimi w ostatnim tygodniu, Gerard wydaje się być zdziwiony. „Ja? Czy na pewno mówisz do mnie?”. Unosi sceptycznie brwi, a potem marszczy czoło, później zaczyna skubać usta. Wreszcie podnosi wzrok i Frank napotyka znów szmaragdowe morze jego tęczówek, i mógłby przysiąc, że nigdy w życiu tak mocno nie czuł, że podjął właściwą decyzję.

– Czy to żart?

– A wyglądam ci, jakbym żartował?

– Frank, ty zawsze tak wyglą-

– Kurwa, zamknij się. Ty jebany sceptyku, ty introwertyku, ty samolubie, myślisz, że… że co? Że możesz to wszystko zrobić, zrobić to ze mną, owinąć mnie sobie wokół palca tak zupełnie nieświadomie i… i nie wiem, myślisz, że co, że bym ci tego nie powiedział, tak myślałeś? Myślałeś, że stchórzę? No to się, kurwa, myliłeś, Gerard, ja-

– Frank, co ty pierdolisz?

Zamiera. Co on pierdoli? Czuje tylko dogłębne szczęście, czuje się najlżej na świecie, że w końcu to wszystko z siebie wyrzucił, a krótki monolog chwilę potem był jedynie sposobem, by wyrzucić z siebie nadmiar emocji. Mruga z niezrozumieniem. Gerard przed nim wygląda jak lodowy książę. Tylko ciepło jego palców, zaciśniętych na tych nalężących do Iero, jest realne w całej tej sytuacji.

– Nie wiem, szczerze mówiąc. Gerard, nie wiem. Kocham cię. Proszę, nie zmieniajmy tematu, doprowadźmy to do końca tym razem, bo ja już nie dam rady tak dłużej.

Uniesienie brwi, szybkie spuszczenie wzroku, nieśmiałe podniesienie go.

– Myślałem, że to oczywiste? Ja też cię kocham.

Stoją w ciszy niczym nietypowy posąg, zamrożony w czasie. W tle powinna zacząć grać teraz poruszająca muzyka, bo Way uśmiecha się lekko i opiera głowę o ramię Iero, a potem oplatają się ramionami najszczelniej na świecie. Znowu zastygają i jeżeli tamten pocałunek trwał miliony lat, to ten uścisk jest wieczny.

Frank przełyka ślinę:

– To co… dasz się zaprosić na kawę?

______________
Chciałem napisać dziś przeprosiny, ale pomyślałem, że w ramach przeprosin napiszę rozdział. Wybaczcie mi. Kocham Was wszystkich najmocniej. Bardzo Wam dziękuję, że mnie wspieracie. Może w ogóle bym już nie tworzył, gdyby nie Wy. Dziękuję za cierpliwość po raz setny. Postaram się już szybciutko ogarnąć to opowiadanie i ruszyć z następnym, o niebo lepszym. Take care!!!
PS Wiem, że jest to krótki i chaotyczny rozdział, niezadowalający. Wybaczcie. Pochłania mnie życie. Haruję jak wół. Jestem w miłości, jestem w przyjaźni, jestem w zgodzie z samym sobą, nareszcie! Dojrzewam sobie, przejrzewam, rozumiem. Obiecuję się pośpieszyć, obiecuję pisać stronę dziennie.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję.

16 komentarzy:

  1. Ciemuś ja cię kocham, to jest przepiękne
    nie wiem co powiedzieć, tylko tyle że ściska mi serduszko
    kocham twój realizm
    i właściwie, Frank, co ty pierdolisz?
    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. W tej chwili jestem jak 'o mój boże co się właśnie wydarzyło'.
    Cieszę się, że do nas wróciłeś. Rozdział świetny, zresztą jak zawsze. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i następny będzie jeszcze lepszy.
    Pamiętaj, że jesteśmy tu dla Ciebie.
    No nic, trzymaj się kochanie. Powodzenia i miłego życia xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Nienawidzę Cię i Cię uwielbiam jednocześnie. Już kiedys napisałam do Ciebie o tym jak niesamowicie fantastyczny jesteś, a do tego przez cały ten rozdział co chwilę rozbrzmiewało u mnie w pokoju moje'Jeeju;-;'. Jeny, mogę Ci nawet ratować życie jakbyś sobie tego zażyczył, za każdym razem. Rozwaliłes mnie kompletnie, dziękuję za udowodnienie że nie mam jednak w środku pustki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadal czytam i podziwiam.
    Powoli zaczyna mi już brakować słów, żeby wyrazić jak bardzo kocham to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham Cię, wielbię Cię, doczekałam się! Dziękuję Ci za to. Gdybys widział tego banana na mojej twarzy, po zorientowaniu się, że cos dodałes. A to jeszcze nie byle jakie co - To piękny, cudny, zajebisty, super, piękny, wrażliwy (Brak słów ^^) rozdział ^^ 3maj się, weny, wspieramy :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziekuje. Tak bardzo Ci dziekuje! Moj zly chumor prysł, gdy tylko zobaczyłam nowy rozdział. Uśmiecham się, dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy zaczynałem czytać ten rozdział, ugryzłem kanapkę (taki ze mnie żarłok). Kiedy skończyłem, zadałem sobie sprawę, że mam w buzi cały czas ten jeden kęs. Sam sobie dopowiedz, co robisz ze mną tym opowiadaniem. To chyba mój ulubiony frerard ever, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek na rozdział jakiegoś innego czekał tak niecierpliwie.
    Weny, Zachuś, weny, weny, weny <3

    OdpowiedzUsuń
  8. w końcu. Dziękuuuuuuuuję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Po co komu galerie sztuki, gdy istnieje Frank Iero?
    uosabiam się z tym zdaniem,oj i to jak.
    jednak cały czas liczyłam że Frank się zbierze i odezwie, powie "nie było mnie na waszym sylwestrze, bo wolałem go spędzić z kimś innym".
    A gdy zaczęli biec udeżyłam głową parokrotnie w materac, bo na nim się właśnie znajdowałam. Po chwili zapytałam siebie "Co ja robię?" i wróciłam do czytania... czekam na więcej! I dlaczego zostawiłeś to opowiadanie w klimacie Danger Days? Było cudowne ty śledziu, jak ci nie wstyd ❤ no nie wważne,w każdym razie Kocham :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham Cię, jesteś najlepszy, każdy Twój post sprawia, że życie jest piękne.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten rozdział jest tak cudny, że nie wiem co powiedzieć. Uwielbiam twój styl pisania, jest w nim coś magicznego, coś co rozumiem i pasuje mi jak nic innego, dzięki za to. Dodawaj szybko następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  12. TAK SIĘ CIESZE ŻE DODAŁAŚ NOWY ROZDZIAŁ ZARAZ SIĘ BIORĘ ZA CZYTANIE <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiesz co? To mój ulubiony rozdział! Bardzo mi się spodobało jak opisałeś pogląd Gerarda na świat jako sztukę. To że ludzie widzą, ale nie dostrzegają. Niesamowite! To mój ulubiony Frerard. Cieszę się, że nadal tu piszesz i życzę pomysłów <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej Ćmo, chyba mam prośbę. Nie wiem jak to napisać, żeby w jakimś, nawet najmniejszym stopniu nie zrobić ci przykrości. Chciałam zapytać, tak w skrócie, jak to jest kiedy, ciało "nie pasuje" do umysłu, bo chcę to wyjaśnić moim znajomym z klasy. Mam nadzieję, że jakoś cię nie uraziłam i mi pomożesz.
    + kocham. Tego. Fica. Z. Całego. Serca.

    OdpowiedzUsuń