Kłamstwem
byłoby stwierdzenie, że nie pamięta nic z Sylwestrowej nocy.
Nieprawdą
byłoby też jednak mówienie, że wspomnienia pozostały w jego umyśle czyste i
nienaruszone, że rozróżnia dokładnie, co wydarzyło się w rzeczywistości, a co
sobie dopowiedział. Świadomość najpierw powoli sączy się do jego obolałego
ciała, a potem w połowie tego procesu w ułamku sekundy elektryzuje wszystkie
jego komórki, bodźce uderzają w jednej chwili, wyrwane z kontekstu sceny
atakują go ze wszystkich stron.
Lodowate
powietrze omiatające jego półnagie ciało.
Głowa
Franka spoczywająca na jego klatce piersiowej.
Ich
ciała splątane skomplikowaną pajęczyną cuchnącego alkoholem koca.
I
potworny, potworny kac.
Nie
ma odwagi się poruszyć, znowu dopada go ten obezwładniający chaos myśli i
uczuć. Jednocześnie ma ochotę obudzić Iero nagłym szturchnięciem i wszystko z
nim wyjaśnić, jak i wygrzebać się z barłogu, w jakim leżą i uciec do Meksyku,
ogolić głowę i zmienić imię na Popito.
Wspomnienia
przychodzą do niego parami. Bieg w mroźnym powietrzu i ciepłe oddechy. Wódka
wypalająca mu przełyk i usta Franka wszystko rekompensujące. Długie rozmowy i
huczne fajerwerki.
Iero
go kocha.
Jest
tego pewien na tyle, na ile może ze swoją samooceną na dnie Rowu Mariackiego. Zdaje
sobie sprawę, że wcale nie mylił się w swoich podejrzeniach, że to nie były
dziwne urojenia hipokryty, że nie naciągał i nie wyolbrzymiał wszystkich
aspektów ich relacji. Nie mógł. „Ludzie po alkoholu mówią tylko prawdę” – powiedział
Frank jeszcze zanim zaczęli pić. A parę godzin potem stał na środku ulicy i
krzyczał, że kocha Gerarda.
Wie
też, jak będzie wyglądać atmosfera między nimi po przebudzeniu. Dziwne
półprzezroczyste napięcie, krępujące struny głosowe i zakłócające trzeźwość
oceny sytuacji. Tak jak po tym pocałunku w parku. Tym razem doświadcza jednak
mglistej świadomości, że to nie będzie to samo. Że nie przemilczą tego, nie
puszczą w niepamięć, nie pozostawią niedokończonego.
„To
za daleko zabrnęło” – myśli. „Kurwa, Iero, weźmy się w garść i nie zachowujmy
jak jebane cioty.”
Ø
Na
śniadanie pochłaniają ogromne kanapki z Subwaya i kolosalną ilość środków
przeciwbólowych. Nie mówią za dużo, są bardzo wyprani. Między nimi wyczuwalne
jest oczekiwanie, ale Gerard wie, że tak naprawdę tylko on czeka. Na reakcję
Franka, na to co powie, co zrobi, jak to wszystko wyjaśni. Bo on sam nie
podejmie się tego kroku, za nic w świecie.
Kroczą
w chłodzie poranka, zimne powietrze wlewa się w nich przez usta, a potem osiada
na samym dnie serca. Czarnowłosy ukrywa dłonie w kieszeniach, zaplątanych
gdzieś w poły płaszcza, i wtula nos w czarno-szary szalik. To jest kolejny z
ich wspólnych spacerów, stały się one już tradycją – łażenie po mieście tymi
najmniej uczęszczanymi uliczkami, snucie się jak widma. Czasem zdarzało im się przy tym zażarcie
dyskutować, ale zazwyczaj trwali w ciszy, napawając się ciszą i swoją wzajemną
obecnością.
Pierwszy
raz milczenie z tą osobą jest dla niego ciężarem. Nigdy bowiem wcześniej nie
wisiało nad nimi tyle niewypowiedzianych słów, niczym ciemne chmury, z których
nie wiadomo czy spadnie biały puch, czy uderzą pioruny. Gerard robi więc to, co
opanował do perfekcji podczas swojej nieszczęśliwej egzystencji – oddaje się
sztuce, zaszywa w swojej głowie i znika z realnego świata.
Ludzie
patrzą na świat. Patrzą na zarysy krajobrazów, na budynki, na rośliny, na innych
ludzi, na zwierzęta. Patrzą na istnienie przesypujące im się między palcami i
jest to dla nich sprawą normalną, mało tego – najnormalniejszą. Naturalną
koleją rzeczy jest kot potrącony przez samochód, czołgający się wzdłuż
krawężnika z przetrąconym kręgosłupem; i naturalna jest staruszka żebrająca pod
kościołem; i naturalna jest policja zmierzająca gdzieś na sygnale; i naturalny
jest klucz gęsi na niebie, lecący prosto w nicość; naturalna jest zmiana pór
roku, i miłość, nienawiść, cierpienie, i radość. Gerarda to tak przeraża, widzi
szare i obojętne twarze dzieci, rówieśników, dorosłych; widzi jak bardzo p a t r z ą, a jak bardzo nie d o s t r z e g a j ą. Czuje się jedyny na
świecie ze swoim spojrzeniem, czuje się jedyny na świecie z romantyzowaniem
cudu istnienia.
Frank
też nie jest czasem w stanie pojąć jego punktu widzenia. Chociaż Gerard z całych sił
próbuje mu to wytłumaczyć, umysł chłopaka był tyle lat zaćmiony wyłącznie podstawowymi
instynktami stadno-społecznymi, że Way zadaje sobie wiele trudu, by otworzyć go
na sztukę.
Obserwuje
w milczeniu zmieniające się otoczenie. Szerokie ulice pełne są ludzi
spieszących się nie-wiadomo-po-co, nie-wiadomo-dokąd. Kanciaste bloki mają
szyby porysowane pazurami gołębi, które wpadały w nie bezwładnie i kończyły ze
skręconymi karkami na brudnych chodnikach. Potem budynki maleją, kurczą się,
robią się coraz niższe i bardziej przysadziste. Way spuszcza wzrok na płyty
chodnikowe z mackami zgniłozielonego mchu, próbującego niezdarnie przedrzeć się
między nimi, a gdy go podnosi, okolica jest odmieniona. Idą teraz wąską ulicą
trawników i ciągu bliźniaczych domków. Gdy dochodzą do końca alei jednakowości,
rozpościerają się przed nimi błonia na samych obrzeżach Belleville.
Gerard
zdaje sobie sprawę, że tu dopiero umysł Franka zaczyna naprawdę chłonąć
otaczającą go przyrodę; suche, wygięte drzewa; łagodny stok w dół jeziora,
porośnięty rzadką, szarą trawą, teraz pokrytą cienką pierzyną śniegu; nieregularny i chyba zupełnie
już zdziczały zbiornik wodny, pokryty srebrną warstwą lodu; zniszczony pomost,
dosłownie i w przenośni rozpadający się pod nogami, na który i tak zawsze
wchodzą. Widzi, jak wszystko wlewa się do umysłu przyjaciela. On potrzebuje
wszystkiego podanego na tacy, jeszcze nie nauczył się dostrzegać drobnych
szczegółów, jeszcze nie nauczył się doszukiwać.
Teraz
zaczyna się ulubiona część wyprawy Waya.
Robi
to zawsze, gdy tu przychodzą; zawsze, gdy w ogóle ma okazję. Ktoś mógłby uznać,
że to niecodzienne, dziwne, a nawet straszne czy niestosowne, ale Gerard
uwielbia sztukę. Dlatego od tego momentu nie odrywa wzroku od twarzy Franka.
Cienie
tańczą po niej, raz po raz wyróżniając kolejne jej fragmenty. Usta Iero są
spękane i lekko uchylone, wąskie i zaróżowione, powoli wyginające się w coraz
to większym uśmiechu. Dokładnie widzi dziurkę, w której powinien tkwić kolczyk,
odznacza się zagłębieniem na skórze. Duże oczy wydają się być mieniącymi się
oceanami bursztynowego piwa. Brwi unoszą się lekko, gdy patrzy na gałęzie drzew
ponad swoją głową, rzęsy trzepoczą z zachwytem.
„Po
co komu galerie sztuki, gdy istnieje Frank Iero?”
Gerard
pozwala przyjacielowi prowadzić, brną przez ostre niczym brzytwy źdźbła suchej
trawy, roztapiając śnieg w miejscach, gdzie ich stopy dotykają ziemi. Frank bez
wahania wchodzi na trzeszczący pomost i balansuje między jego dziurami z rękami
rozciągniętymi na boki.
Rozciera
ramiona, gdy siedzą już na jego końcu:
–
Zimno.
Ø
[Frank]
Nie
więcej niż kwadrans później okazuje się, że nie tylko oni wiedzą o tym miejscu
i ba – nie tylko oni postanowili wybrać się tam właśnie teraz. Frank przyłapuje
się na myśleniu, że może to i lepiej, bo jego relacja z Gerardem jest w tej
chwili wyjątkowo dziwna i nietypowa, pierwszy raz naprawdę niezręczna. Żaden z
nich nie wie co powiedzieć i do tej pory siedzieli tylko na tym głupim, skrzypiącym
pomoście i rzucali kamienie na taflę lodu, nasłuchując echa. (Nawiasem mówiąc,
to echo brzmiało jak nadlatujący statek kosmiczny i było jedną z najdziwniejszych
rzeczy, jaką dane było mu usłyszeć. Zdaje sobie sprawę, że w ogóle nie
przejąłby się tym, gdyby nie wartości, jakie przyjaciel nauczył go dostrzegać.)
–
Ej, czy to nie Frank?! – rozlega się nagle zza nich. Obaj gwałtownie się
obracają, serce Iero podchodzi do gardła w irracjonalnym napadzie lęku.
–
To Iero! – pokrzykuje druga osoba. – Hej Frank! Z kim ty tam-
Głosy
Ethana i Chestera zamierają, gdy schodzą z wzniesienia, odgarniając suche
gałęzie krzewów sprzed twarzy, i widzą, z kim rzeczywiście przebywa tu ich
kolega. Iero nagle wcale już nie cieszy się, że ktoś przyszedł. Nie spodziewał
się ich.
Nastaje
cisza próżni, cisza czarnej dziury; jeszcze cięższa niż ta między nim a Wayem
chwilę temu; zdziwienie i niezidentyfikowany wstyd skurczają ramiona Iero i
każą mu poderwać się z pomostu. Resztkami świadomości zauważa, że Gerard
również wstaje.
Mogli
tak trwać nawet przez pół minuty, w kolizji światów, przypatrując się sobie w milzceniu. Iero nie odezwałby się
pierwszy, chciał uciekać jak najdalej stąd, pragnął ukryć się pod grubą warstwą
lodu i opaść na samo dno, i połknąć całe jezioro lodowatej wody, żeby już nigdy
nie mógł mówić ani istnieć.
–
Co ty tu robisz z nim?
Głos
Chestera jest poważny i ocieka pogardą. Frank jest czerwony, bardzo podenerwowany, upycha ręce w
kieszenie, chce upchnąć się cały w te cholerne kieszenie, tak się wstydzi,
czego się wstydzisz, Frank?
–
Pisałem do ciebie, czemu nie przyszedłeś na Sylwestra do Sue? Było zajebiście.
Brakowało nam cieb- brakowało nam tylko więcej alkoholu, mogłeś nas wesprzeć.
Iero
otwiera usta, chce coś powiedzieć, chce obronić siebie albo obronić sam nie wie
co. Wszystko wydaje się być wyrwane z niepokojącego snu, wszystko od chwili,
gdy obudził się rano skacowany, wszystko od chwili tamtego drugiego pocałunku.
Teraz jeszcze to, jeszcze ten wstyd i strach, ale przed czym? Jego myśli są
chaotyczne i niezrozumiałe, co się właściwie dzieje?
Słyszy
Gerarda przełykającego ślinę i jest to dźwięk głośniejszy od trzasku pioruna,
jego ręce zaciskające się nerwowo w pięści są niczym dwa kamienne olbrzymy
walczące w ciemną noc.
Wstydzi
się tego, że widzą go z Gerardem?
–
No co, kurwa, mowę ci odebrało? Frank?!
Chester
rusza w ich stronę z trawą gnącą się pod jego adidasami, Ethan podąża za nim z
kamienną twarzą. Oddech chłopaka-niedźwiedzia omiata biała chmurką twarz Iero,
boże, czy on zawsze był taki wysoki? Frank spina wszystkie mięśnie i ośmiela
się spojrzeć napastnikowi w oczy. Nigdy nie widział go takiego wściekłego.
Nie,
wstydzi się tego, że spotkał tu ich, będąc z Gerardem. Wstydzi się, że ich zna.
–
Co, wolisz siedzieć tutaj z… z… z TYM?
Wszystko
dzieje się bardzo szybko. Po wypowiedzeniu tych słów Ethan łapie Waya za fraki
i prawie podnosi jego wątłe ciało nad ziemię. Gerarda wypuszcza z siebie
powietrze ze zdziwieniem, wszystko dzieje się tak nagle, że on sam nie zdąża
nawet zrozumieć, dlaczego ta sytuacja ma miejsce.
Ethan
potrząsający ciemnym, zwiotczałym cieniem raz po raz.
Niezdecydowanie wpełzające na twarz Chestera.
Słowo
„pedał”.
Chester
cofający się o dwa centymetry.
Ręka
Ethana ciągnąca Gerarda za włosy.
Pięść
Franka wchodząca w kolizję z policzkiem Ethana.
Masywne
cielsko zataczające się w zdezorientowaniu.
Gerard
upadający lekko na ziemię, łapiący równowagę w niezrozumieniu.
Frank
łapiący go kurczowo za rękę.
Bieg,
bieg, bieg.
Ø
Biegną
przez długi czas, aż ich płuca zdają się być wypełnione wrzącą krwią. Mroźne
powietrze włazi im w nozdrza i usta gwałtownymi haustami, płatki śniegu
osiadają na włosach.
Nikt
ich nie goni, a może goni ich cały świat. Po prostu biegną, aż biegną. I wciąż
ściskają się mocno za ręce.
–
Frank, ja… – sapie Gerard. Zwalnia.
I cały
amok nagle opuszcza Iero, wyłącznie za sprawą jego imienia wydyszanego przez
zmęczonego wampira u jego boku. Świat przestaje być mieszaniną barw i emocji, zaczyna
znów być rzeczywistością, którą chłopak zna i rozumie. Zwalniają, nie puszczają się. Iero nadal narzuca szybkie tempo. Przechodzą
przez ulicę na migającym w ostatnich podrygach zielonym świetle, idą małym
parkiem ze zlodowaciałą ścieżką.
–
Frank.
Gerard
zatrzymuje się gwałtownie, przejeżdża pół metra z siłą rozpędu, chybocze się, a
potem prostuje. Iero mimowolnie zatrzymuje się razem z nim. Kręci mu się w
głowie, jest mu wstyd za swoich byłych znajomych, za całą tę sytuację, za
nienawiść, jaką obarczony jest Gerard od trzech lat, za to, że nigdy nic nie
zrobił, by to przerwać. Chaos jego myśli osiąga apogeum. Chce go przeprosić, paść mu do stóp, tulić go na
zawsze, kupić mu wszystkie płyty Pixies i Bowie’ego, i Parliament, i
czegokolwiek sobie zażyczy! Boże, Frank tak bardzo go kocha, patrzy na niego i
nie może uwierzyć, że nic z tym wcześniej nie zrobił, że dopiero teraz znajduje
w sobie całą tę siłę, właśnie tutaj, w tym mroźnym parku, z pięścią bolącą po
kolizji z twarzą gościa, z którym kiedyś pijał piwo.
–
Kocham cię, Gerard. – Nie jest dobry w słowach. Obaj to wiedzą. Nie musi wcale
udawać krasomówcy, nieuleczalnego grafomana. – Ja jestem kurewsko zakochany, co
ty ze mną zrobiłeś?
Wyobrażał
to sobie inaczej. Wyobrażał sobie cos hucznego albo poetyckiego. Wyobrażał
sobie zrobić coś, na co Gerard by zasługiwał. A zasługiwał na galaktyki więcej,
niż parę słów z ust jakiegoś niskiego punka z kolczykiem w ustach. To jest
jednak najwięcej, na co Franka stać, ma nadzieję, że czarnowłosy wie, że tymi
słowami niższy chłopak otwiera przed nim serce i duszę, i otwiera przed nim
całego siebie.
Mimo
wszystko, co wydarzyło się między nimi w ostatnim tygodniu, Gerard wydaje się
być zdziwiony. „Ja? Czy na pewno mówisz do mnie?”. Unosi sceptycznie brwi, a
potem marszczy czoło, później zaczyna skubać usta. Wreszcie podnosi wzrok i Frank
napotyka znów szmaragdowe morze jego tęczówek, i mógłby przysiąc, że nigdy w życiu tak mocno
nie czuł, że podjął właściwą decyzję.
–
Czy to żart?
–
A wyglądam ci, jakbym żartował?
–
Frank, ty zawsze tak wyglą-
–
Kurwa, zamknij się. Ty jebany sceptyku, ty introwertyku, ty samolubie, myślisz,
że… że co? Że możesz to wszystko zrobić, zrobić to ze mną, owinąć mnie sobie
wokół palca tak zupełnie nieświadomie i… i nie wiem, myślisz, że co, że bym ci
tego nie powiedział, tak myślałeś? Myślałeś, że stchórzę? No to się, kurwa,
myliłeś, Gerard, ja-
–
Frank, co ty pierdolisz?
Zamiera.
Co on pierdoli? Czuje tylko dogłębne szczęście, czuje się najlżej na świecie,
że w końcu to wszystko z siebie wyrzucił, a krótki monolog chwilę potem był
jedynie sposobem, by wyrzucić z siebie nadmiar emocji. Mruga z niezrozumieniem.
Gerard przed nim wygląda jak lodowy książę. Tylko ciepło jego palców,
zaciśniętych na tych nalężących do Iero, jest realne w całej tej sytuacji.
–
Nie wiem, szczerze mówiąc. Gerard, nie wiem. Kocham cię. Proszę, nie zmieniajmy
tematu, doprowadźmy to do końca tym razem, bo ja już nie dam rady tak dłużej.
Uniesienie
brwi, szybkie spuszczenie wzroku, nieśmiałe podniesienie go.
–
Myślałem, że to oczywiste? Ja też cię kocham.
Stoją
w ciszy niczym nietypowy posąg, zamrożony w czasie. W tle powinna zacząć grać
teraz poruszająca muzyka, bo Way uśmiecha się lekko i opiera głowę o ramię
Iero, a potem oplatają się ramionami najszczelniej na świecie. Znowu zastygają
i jeżeli tamten pocałunek trwał miliony lat, to ten uścisk jest wieczny.
Frank
przełyka ślinę:
–
To co… dasz się zaprosić na kawę?
______________
Chciałem
napisać dziś przeprosiny, ale pomyślałem, że w ramach przeprosin napiszę
rozdział. Wybaczcie mi. Kocham Was wszystkich najmocniej. Bardzo Wam dziękuję,
że mnie wspieracie. Może w ogóle bym już nie tworzył, gdyby nie Wy. Dziękuję za
cierpliwość po raz setny. Postaram się już szybciutko ogarnąć to opowiadanie i
ruszyć z następnym, o niebo lepszym. Take care!!!
PS
Wiem, że jest to krótki i chaotyczny rozdział, niezadowalający. Wybaczcie.
Pochłania mnie życie. Haruję jak wół. Jestem w miłości, jestem w przyjaźni,
jestem w zgodzie z samym sobą, nareszcie! Dojrzewam sobie, przejrzewam,
rozumiem. Obiecuję się pośpieszyć, obiecuję pisać stronę dziennie.
Bardzo
Wam wszystkim dziękuję.
Ciemuś ja cię kocham, to jest przepiękne
OdpowiedzUsuńnie wiem co powiedzieć, tylko tyle że ściska mi serduszko
kocham twój realizm
i właściwie, Frank, co ty pierdolisz?
♥♥♥
W tej chwili jestem jak 'o mój boże co się właśnie wydarzyło'.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że do nas wróciłeś. Rozdział świetny, zresztą jak zawsze. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i następny będzie jeszcze lepszy.
Pamiętaj, że jesteśmy tu dla Ciebie.
No nic, trzymaj się kochanie. Powodzenia i miłego życia xx
Nienawidzę Cię i Cię uwielbiam jednocześnie. Już kiedys napisałam do Ciebie o tym jak niesamowicie fantastyczny jesteś, a do tego przez cały ten rozdział co chwilę rozbrzmiewało u mnie w pokoju moje'Jeeju;-;'. Jeny, mogę Ci nawet ratować życie jakbyś sobie tego zażyczył, za każdym razem. Rozwaliłes mnie kompletnie, dziękuję za udowodnienie że nie mam jednak w środku pustki.
OdpowiedzUsuńNadal czytam i podziwiam.
OdpowiedzUsuńPowoli zaczyna mi już brakować słów, żeby wyrazić jak bardzo kocham to opowiadanie.
Kocham Cię, wielbię Cię, doczekałam się! Dziękuję Ci za to. Gdybys widział tego banana na mojej twarzy, po zorientowaniu się, że cos dodałes. A to jeszcze nie byle jakie co - To piękny, cudny, zajebisty, super, piękny, wrażliwy (Brak słów ^^) rozdział ^^ 3maj się, weny, wspieramy :3
OdpowiedzUsuńdziękuję ;_;
OdpowiedzUsuńDziekuje. Tak bardzo Ci dziekuje! Moj zly chumor prysł, gdy tylko zobaczyłam nowy rozdział. Uśmiecham się, dziękuje.
OdpowiedzUsuńhumor* ;-;
UsuńKiedy zaczynałem czytać ten rozdział, ugryzłem kanapkę (taki ze mnie żarłok). Kiedy skończyłem, zadałem sobie sprawę, że mam w buzi cały czas ten jeden kęs. Sam sobie dopowiedz, co robisz ze mną tym opowiadaniem. To chyba mój ulubiony frerard ever, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek na rozdział jakiegoś innego czekał tak niecierpliwie.
OdpowiedzUsuńWeny, Zachuś, weny, weny, weny <3
w końcu. Dziękuuuuuuuuję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! <3
OdpowiedzUsuńPo co komu galerie sztuki, gdy istnieje Frank Iero?
OdpowiedzUsuńuosabiam się z tym zdaniem,oj i to jak.
jednak cały czas liczyłam że Frank się zbierze i odezwie, powie "nie było mnie na waszym sylwestrze, bo wolałem go spędzić z kimś innym".
A gdy zaczęli biec udeżyłam głową parokrotnie w materac, bo na nim się właśnie znajdowałam. Po chwili zapytałam siebie "Co ja robię?" i wróciłam do czytania... czekam na więcej! I dlaczego zostawiłeś to opowiadanie w klimacie Danger Days? Było cudowne ty śledziu, jak ci nie wstyd ❤ no nie wważne,w każdym razie Kocham :*
Kocham Cię, jesteś najlepszy, każdy Twój post sprawia, że życie jest piękne.
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest tak cudny, że nie wiem co powiedzieć. Uwielbiam twój styl pisania, jest w nim coś magicznego, coś co rozumiem i pasuje mi jak nic innego, dzięki za to. Dodawaj szybko następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńTAK SIĘ CIESZE ŻE DODAŁAŚ NOWY ROZDZIAŁ ZARAZ SIĘ BIORĘ ZA CZYTANIE <3
OdpowiedzUsuńWiesz co? To mój ulubiony rozdział! Bardzo mi się spodobało jak opisałeś pogląd Gerarda na świat jako sztukę. To że ludzie widzą, ale nie dostrzegają. Niesamowite! To mój ulubiony Frerard. Cieszę się, że nadal tu piszesz i życzę pomysłów <3
OdpowiedzUsuńHej Ćmo, chyba mam prośbę. Nie wiem jak to napisać, żeby w jakimś, nawet najmniejszym stopniu nie zrobić ci przykrości. Chciałam zapytać, tak w skrócie, jak to jest kiedy, ciało "nie pasuje" do umysłu, bo chcę to wyjaśnić moim znajomym z klasy. Mam nadzieję, że jakoś cię nie uraziłam i mi pomożesz.
OdpowiedzUsuń+ kocham. Tego. Fica. Z. Całego. Serca.