[Gerard]
Jersey jest smutne.
Tego niestety nie był w stanie stwierdzić – żeby to zrobić, musiałby przejść przez cały proces skomplikowanych operacji. Zbliżyć się do dziewczyny, zostać jej przyjacielem, sprawić, by zechciała sama zwierzać mu swoje sekrety. A to w jego pozycji, zważając na jego reputację i usposobienie, było zupełnie niemożliwe.
Nie wszyscy tacy są. Gerard taki nie jest. Adrienne też. Są jeszcze normalne osoby, takie, które czasami mówią mu "cześć" na korytarzu i rzucają krótkie uśmiechy. Ale jest ich coraz mniej. Normalni są gatunkiem zagrożonym.
"Systemowi nauczania przydałaby się reforma" – myśli Gerard, by zaraz potem zapisać to zdanie na marginesie zeszytu. Wszystkie jego zeszyty tak wyglądają – pełne krótkich, czasami pozbawionych sensu przemyśleń, tekstów piosenek, rysunków i zwykłych bazgrołów.
Klasa powoli się uspokaja, niektórzy spuszczają głowy, skruszeni. Gerard patrzy na Franka – nawet nie potrafi powiedzieć, czemu. Niewidzialna siła przyciąga jego wzrok w stronę niskiego bruneta, organizm za wszelką cenę chce poznać jego reakcję. Tymczasem Iero milknie i zastyga z rozbawionym uśmiechem na ustach, gdy Chester siedzący obok niego wciąż chichocze.
Taka sytuacja oczywiście nie jest niczym nowym, podobne wydarzenia mają miejsce niemal na każdej lekcji klasy IIIc. Ale Gerard ma irracjonalne, właściwie niczym nieuzasadnione przeczucie, że tym razem coś się zmieniło. Cierpliwość pani Abernathy, nauczycielki matematyki, wyczerpała się i chłopaków, których nazwiska wykrzyknęła przed chwilą gniewnym głosem czekają niekoniecznie przyjemne konsekwencje.
Oczekiwany przez wszystkich monolog na temat ich demoralizacji nie nadchodzi, jedyne, co otrzymują upchnięci w klasie uczniowie, to pełne dezaprobaty spojrzenie matematyczki. Najpierw wodzi wzrokiem po wszystkich, później po każdym z osobna, by w końcu ulokować go w szczerzącym się Franku.
Ręka Gerarda zamiera w połowie pisania jednego z ułamków. Wolno podnosi głowę i rozgląda się po klasie, to samo czynią właściwie wszyscy uczniowie i nauczycielka. A potem zdaje sobie sprawę, że jedyne wolne krzesło w pomieszczeniu znajduje się zaraz obok niego.
Cholera.
Cholera, cholera, cholera.
Kilku półgłówków z grupy Franka parska śmiechem, szepczą coś między sobą. Chester pokrzepiająco poklepuje przyjaciela po plecach, gdy ten bez słowa zgarnia zeszyt i długopis z ławki i chwyta za szelki plecaka.
Natomiast z całą dokładnością dostrzega kolejny gest Chestera – chłopak unosi duże dłonie i nieudolnie formuje z nich serce w taki sposób, że z jego perspektywy wygląda to, jakby Way i Iero byli w jego środku.
Czarnowłosy czuje rumieniec wstępujący na policzki i zaciska gwałtownie szczęki, tak że czuje miarowe pulsowanie krwi w żuchwie. To jest to, dla czego żyją osoby pokroju tych półgłówków. Sensacja. Kpiny.
Matematyczka niestrudzenie kontynuuje mówienie czegoś o skracaniu ułamków – to chyba przypomnienie jeszcze z szóstej klasy – ale Gerard nie może się skupić, widzi tylko Chestera, Chestera obejmującego postacie jego i Franka serduszkiem z palców.
Przełyka ślinę. Nie wie, skąd wzięło się nagłe poczucie dezorientacji, paraliżujące jego ręce, gdy nauczycielka rozkazuje przepisać kolejne działanie. Może to przez zapach papierosów emanujący od Franka, przez widok jego szczupłej dłoni bębniącej rytmicznie w blat ławki, albo fakt, że większość klasy rzuca im teraz ukradkowe spojrzenia. A przecież on od dłuższego czasu żył całkiem niewidzialny, to była jego taktyka obronna, schronienie, bariera odgradzająca go od reszty. Co, jeśli ten jeden incydent, jedna chwila, jeden jakże genialny przebłysk geniuszu matematyczki, jedna osoba siedząca w ławce obok niego, ma zmienić resztę jego życia? Co, jeśli teraz wszystko zacznie układać się inaczej, lepiej, gorzej?
Brunet podskakuje, gwałtownie wyrwany z chaotycznych przemyśleń. Głos Franka jest niski, głęboki i lekko zachrypnięty, pewnie od papierosów.
Gerard słyszy coś w jego głosie. Nie potrafi tego zidentyfikować, ale wie, że to tam jest. Coś, co słyszy pierwszy raz, a zarówno wydaje mu się, że słyszy to bez chwili przerwy, każdego dnia. Przygryza wargę, wlepiając wzrok w kartkę. Nie. Wydaje mu się, wydaje mu się, bo jest niezrównoważony psychicznie.
Do tej pory właściwie nigdy naprawdę nie rozmawiali, Gerard słyszał Iero tylko na korytarzach, przekrzykującego nieokiełznany gwar. Teraz ma to zupełnie inny wymiar. Słowa są skierowane specjalnie do niego, Frank Iero używa strun głosowych wyłącznie dla Gerarda Waya. Nie, żeby popisać się przed kolegami albo zaimponować dziewczynie. I, cholera, Gerard zdziczał już na tyle, że jest to dla niego czymś niecodziennym.
Tak kończy się ich bardzo pierwsza i bardzo krótka konwersacja. Czarnowłosy przeklina się w myślach, chce wymyślić coś więcej, podtrzymać tę rozmowę, podtrzymać jakikolwiek kontakt z otoczeniem, z inną osobą, z Frankiem. Czuje się jak tonący; w wyimaginowanym oceanie samotności młóci rękoma wodę, próbuje utrzymać się na powierzchni. A potem idzie na dno, wolno, szamocząc się z coraz mniejszym zapałem.
Nauczycielka zasiada do biurka i zaczyna przeglądać dziennik, czekając aż klasa przepisze zadane przykłady. Kobieta jest spokojna i skupiona, zupełnie nieświadoma faktu, że jej decyzja o przesadzeniu niskiego piętnastolatka do innej ławki prawdopodobnie uratowała od całkowitego wyniszczenia dwa ludzkie istnienia.
Nastaje między nimi dłuższa chwila ciszy. Podczas gdy Gerard głowi się nad przykładami z zeszytu, Frank próbuje uproszczoną parodią języka migowego porozumieć się z Chesterem. Way kątem oka widzi szczupłe dłonie, wykonujące nieokreślone znaki i gesty w powietrzu i to skutecznie utrudnia mu skupianie się na tym, co pisze.
Mijają kolejne minuty i Gerard dochodzi do wniosku, że Frankowi znudziły się konwersacje z nim. Przyjmuje ten fakt z mieszaniną ulgi i rozczarowania.
Lekcja toczy się jak zwykle – nauczycielka oznajmia, że zapyta parę osób i nagle wszyscy milkną i starają się być jak najbardziej niewidoczni dla jej świdrujących oczu. Frank też przestaje gestykulować i chowa nos w zeszyt, chyba nawet udaje, że coś pisze.
Gerard uśmiecha się krzywo pod nosem. Zabawne, jak łatwo dzieciaki mogą oszukać psychikę dorosłego człowieka. Jeśli udajesz zaabsorbowanie jakąś czynnością, prawdopodobieństwo zauważenia cię przez nauczyciela gwałtownie spada, bo najbardziej ludzkie instynkty podpowiadają mu, żeby ci nie przeszkadzać. Sam Gerard nie omieszka zastosować tej metody od czasu do czasu, nawet teraz odruchowo podkurcza ramiona i zaczyna bawić się długopisem. Matematyka jest jednym z jego słabych punktów, ogólnie przedmioty ścisłe nim są, jest typem humanisty–artysty.
Ostatecznie pada na Adrienne, Franka i Elisabeth, niską, nierzucającą się w oczy dziewczynę w okularach. Iero nie zna odpowiedzi na żadne z pytań nauczycielki, zostaje więc wynagrodzony solidną pałą w dzienniku i pokrzepiającymi pokrzykiwaniami znajomych. Dziewczynom idzie lepiej, Gerard zapamiętuje jedynie, że Adrienne dostała czwórkę.
Frank pozostaje już niewidzialny. Ignoruje zaczepki kolegów i chyba nawet próbuje wykonywać wyznaczone zadania. Gerard zerka na zegarek. Zostało dziesięć minut do końca lekcji, nie jest źle. Nawet nie zdążył wyjść na ostatniego idiotę, nawet aż tak bardzo nie zniechęcił do siebie nowego sąsiada.
Prycha pod nosem. Właściwie czemu go to tak obchodzi? Może Frank słucha podobnej muzyki, ale nie jest taki jak Gerard, nie jest ani trochę. Należy do zupełnie innej grupy społecznej, myśli zupełnie inaczej, zachowuje się zupełnie inaczej. Way powinien go traktować jak powietrze, najlepiej w ogóle go nie traktować, zapomnieć o jego obecności. Osoby takie jak Iero zrobią wszystko, by znaleźć obiekt, którym mogą zająć na chwilę swoją uwagę, pobawić się, pośmiać, a potem zostawić jak dorastające dziecko starą zabawkę. Z tą różnicą, że oni nie mają zamiaru dorastać.
Jeszcze siedem minut.
Słowa matematyczki zostają przyjęte bez protestów, normalna część klasy zabiera się za wykonywanie polecenia. Gerard ma taki zamiar, ale wszelkie dobre chęci ulatują z niego, gdy widzi skomplikowane zadanie z dwoma niewiadomymi i całą masą skomplikowanych liczb dziesiętnych. Przełyka ślinę i wpisuje "Zad. 1/112" w kratki zeszytu.
Czas się zatrzymuje. Gerard na początku myśli, że przesłyszał się albo że słowa nie są skierowane do niego. Odwraca się w lewo i widzi twarz Franka, duże oczy przeszywające ciepłym spojrzeniem jego własne, krzywy uśmiech i śmiesznie uniesioną brew. Oczywiście, że Iero kieruje pytanie do niego, ale w jakim celu? I czemu z takim spokojem, jakby pytanie ludzi o ich orientacje seksualne było czymś zupełnie normalnym?
Czarnowłosy mruga. Krótki monolog Franka był bardzo specyficzny. Zabrzmiał tak, jakby chłopak miał do powiedzenia coś mądrego i wiedział, jak odpowiednio ubrać to w słowa, ale specjalnie nakrył to płachtą głupoty i ubogiego słownictwa. Jak to ujęła nauczycielka? "Frank też jest dobry, tylko zaczął obracać się w kręgach nieodpowiednich ludzi." Może miała rację? Może popisowe zachowania Iero są rzeczywiście tylko na pokaz? Może jest naprawdę inteligentny, ale skutecznie to ukrywa, żeby popisać się przed znajomymi?
Noce zawsze są bezgłośne, na tyle, że chłopak słyszy miarowe bicie własnego serca. Słyszy też swoje myśli, wyraźnie jak nigdy, pozwala im zataczać ślepe kręgi w głowie, uderzać gwałtownie o jej brzegi, niczym fale wzburzonego morza.
Dzisiaj fale nieuchronnie przynoszą ze sobą Franka. Gerard w zwyczajnym ludzkim odruchu przypomina sobie wszystkie minione konwersacje z chłopakiem, zastanawia się, gdzie popełnił błąd i co lepszego mógł powiedzieć w danym momencie, kiedy wyszedł na idiotę, a w której chwili mógł wydać się nawet spoko gościem. Myśli o sposobie, w jaki Iero zabawnie unosił brwi i kolczykach naruszających gładką strukturę skóry twarzy, myśli o jego farbowanych na czarno włosach i nagle zastanawia się, jakiej farby używa, chociaż to takie trywialne.
Potem zdaje sobie sprawę, że dzisiaj ani razu nie przyłożył powierzchni żyletki do skóry, nawet o tym nie pomyślał. Pierwszy raz od dłuższego czasu zdarza mu się dzień bez okaleczania się i przyłapuje się na tym, że wcale nie jest mu z tym aż tak ciężko.
Przewraca się na drugi bok i mierzy wąskie, krwistoczerwone linie na swoich przedramionach beznamiętnym spojrzeniem. Nie pamięta już, jak wyglądała jego skóra bez tych "ozdobników". Pewnie tak jak na każdej innej części ciała – blada i sucha, wyglądająca na słabą i zbyt mocno naciągniętą. Zdążył przywyknąć do tych sznytów, darzy je swoistym sentymentem, nie chciałby patrzeć, jak stopniowo zanikają, zamieniając się w końcu w cieniutkie, różowe pręgi.
Sentyment. Czyżby to on miał go zgubić?
Znowu zmienia pozycję, przez chwilę wierci się w pościeli, poprawia poduszkę, stęka, zrzuca z siebie kołdrę i znowu się nią nakrywa, skula się w kłębek i wyprostowuje na całej długości łóżka, a potem turla się na brzuch i tak już zostaje, kryjąc twarz w materiale jaśka. Nawet nie płacze, to kolejna rzecz, która go zadziwia. Myśli, że jutro też mają matematykę i że znowu będzie mógł usiąść obok Franka, poczuć emanującą od niego woń papierosów i usłyszeć jego zachrypnięty przez tenże nałóg głos.
Mijają kolejne minuty, sen przychodzi niezwykle szybko. Na chwilę przed zaśnięciem chłopak orientuje się, co takiego usłyszał dzisiaj w głosie Franka.
Słyszał jego serce i słyszał jego myśli, jego osobowość i wszystkie sekrety, słabości i wady, pasje i znienawidzone szkolne przedmioty, całą przeszłość, wszystkie krzywdy, jakie go w życiu spotkały, każdy błąd i każdą słusznie podjętą decyzję, jego muzykę i niezrozumienie dla świata, słyszał jego duszę i słyszał, jak na chwilę opada jego maska.
Jersey jest smutne.
Nie
ma tu osoby, która nie zdawałaby sobie z tego sprawy, ale nikt nie mówi o tym
na głos. Tak jak nikt nie rozmawia głośno o trzech ciałach, które dzieci
odkopały w piaskownicy w parku albo o nieboszczyku unoszącym się w worku w
wodach Hackensack River. O tym mówi się tylko szeptem. Jersey jest miastem szemrania.
Czy
Jersey jest bez perspektyw?
Gerard
lubi tak myśleć, bo Gerard lubi narzekać na życie pod każdym możliwym aspektem.
To stało się już częścią jego, nie wyobraża sobie, jak ktoś mógłby być
szczęśliwy, żyjąc. Wie, że to bardzo dziecinny punkt widzenia, ale nie potrafi
się go wyzbyć. Żyjemy po to, żeby cierpieć i doświadczać rozczarowań. To
sprawia, że naprawdę c z u j e m y życie.
Wodzi
wzrokiem po swojej klasie. Zna tych ludzi bardzo dobrze, każdego z osobna i
wszystkich razem. W końcu spędził z nimi trzy lata swojej egzystencji,
dowiadując się, jakie mają charaktery i co lubią jeść na drugie
śniadanie.
Bywały
jednak dni, kiedy to mu nie wystarczało. Patrzył na Suzanne, klasową piękność,
z rodzaju tych w koszulkach Biebera, i zastanawiał się, czemu chodzi smutna. Ma
wszystko. Popularność, przyzwoity wygląd, nawet chłopaka, który twierdzi, że ją
kocha. Coś musiało się wydarzyć. A on chciał
wiedzieć, co takiego.
Tego niestety nie był w stanie stwierdzić – żeby to zrobić, musiałby przejść przez cały proces skomplikowanych operacji. Zbliżyć się do dziewczyny, zostać jej przyjacielem, sprawić, by zechciała sama zwierzać mu swoje sekrety. A to w jego pozycji, zważając na jego reputację i usposobienie, było zupełnie niemożliwe.
Wzdycha,
patrzy na chichoczącego Franka i zanoszącego się tubalnym śmiechem Chestera, na
wykrzywioną w grymasie wściekłości twarz matematyczki. A potem orientuje się,
że właściwie wszyscy się śmieją i zastanawia, co znowu go ominęło.
Cząstka
Jersey zawarta w tej klasie jest zarówno smutna, jak i bez perspektyw.
Nastolatkowie pozbawieni priorytetów i wartości, dla których liczy się tanie
piwo i papieros ukradziony ojcu.
Nie wszyscy tacy są. Gerard taki nie jest. Adrienne też. Są jeszcze normalne osoby, takie, które czasami mówią mu "cześć" na korytarzu i rzucają krótkie uśmiechy. Ale jest ich coraz mniej. Normalni są gatunkiem zagrożonym.
– Mam tego dość – oznajmia niespodziewanie
nauczycielka. Jej głos przebija się przez powszechną euforię, jest stanowczy i
rozeźlony. Gerard wzdycha bezgłośnie, opiera policzek na dłoni i krzyżuje nogi
pod ławką. Zaraz usłyszą długi i poruszający wykład o tym, jak bardzo są
zdemoralizowani, a osoby, do których będzie skierowany, i tak puszczą go mimo
uszu. Nic nowego. Jutrzejszy dzień będzie wyglądał identycznie – tyrady
nauczycieli i lekceważący je uczniowie.
"Systemowi nauczania przydałaby się reforma" – myśli Gerard, by zaraz potem zapisać to zdanie na marginesie zeszytu. Wszystkie jego zeszyty tak wyglądają – pełne krótkich, czasami pozbawionych sensu przemyśleń, tekstów piosenek, rysunków i zwykłych bazgrołów.
– Iero i Gervais!
Klasa powoli się uspokaja, niektórzy spuszczają głowy, skruszeni. Gerard patrzy na Franka – nawet nie potrafi powiedzieć, czemu. Niewidzialna siła przyciąga jego wzrok w stronę niskiego bruneta, organizm za wszelką cenę chce poznać jego reakcję. Tymczasem Iero milknie i zastyga z rozbawionym uśmiechem na ustach, gdy Chester siedzący obok niego wciąż chichocze.
Taka sytuacja oczywiście nie jest niczym nowym, podobne wydarzenia mają miejsce niemal na każdej lekcji klasy IIIc. Ale Gerard ma irracjonalne, właściwie niczym nieuzasadnione przeczucie, że tym razem coś się zmieniło. Cierpliwość pani Abernathy, nauczycielki matematyki, wyczerpała się i chłopaków, których nazwiska wykrzyknęła przed chwilą gniewnym głosem czekają niekoniecznie przyjemne konsekwencje.
Oczekiwany przez wszystkich monolog na temat ich demoralizacji nie nadchodzi, jedyne, co otrzymują upchnięci w klasie uczniowie, to pełne dezaprobaty spojrzenie matematyczki. Najpierw wodzi wzrokiem po wszystkich, później po każdym z osobna, by w końcu ulokować go w szczerzącym się Franku.
– Frank, przesiadasz się – unosi głos tylko na tyle,
by zagłuszyć szepty rozchodzące się z szumem po klasie i nieudolnie tłumione
chichoty. Gerard patrzy na nią, później na Iero, a potem na tablicę, zapisaną
jakimś skomplikowanym działaniem matematycznym, którego ostatecznie nie
skończył przepisywać. Przykłada długopis do kartki i ze znudzeniem zaczyna
kreślić kolejne liczby.
– Gdzie mam się przesiąść?
Ręka Gerarda zamiera w połowie pisania jednego z ułamków. Wolno podnosi głowę i rozgląda się po klasie, to samo czynią właściwie wszyscy uczniowie i nauczycielka. A potem zdaje sobie sprawę, że jedyne wolne krzesło w pomieszczeniu znajduje się zaraz obok niego.
– Jest miejsce tylko u Gerarda – zauważa niewzruszenie
Frank. Way czuje na sobie jego palące spojrzenie. Jego imię brzmi dziwnie w
ustach Iero. Spuszcza głowę i stara się nie zapominać o oddychaniu, czekając na
wyrok nauczycielki.
– Więc siadaj obok niego, to bystry chłopak, może
nawróci cię na dobrą drogę.
Cholera.
Cholera, cholera, cholera.
Kilku półgłówków z grupy Franka parska śmiechem, szepczą coś między sobą. Chester pokrzepiająco poklepuje przyjaciela po plecach, gdy ten bez słowa zgarnia zeszyt i długopis z ławki i chwyta za szelki plecaka.
– Nie – wyrywa się nagle z krtani Gerarda. Szeroko
otwartymi oczami spogląda na Iero, kroczącego w jego stronę z właściwie całkiem
przyjaznym półuśmiechem. Ignoruje chichoty, jakie wywołało to słowo
opuszczające jego usta.
– Ależ tak – odpowiada nauczycielka. – Jesteś dobrym
chłopakiem, Gerard. Skrupulatnym. Frank też jest dobry, tylko... tylko zaczął
obracać się w kręgach nieodpowiednich ludzi. Spróbuj go naprawić, a ja nie
omieszkam uwzględnić tego w wystawianiu twojej oceny na półrocze.
– Nie – powtarza bezsilnie i załamuje ręce. – Mam
naprawdę wiele własnych problemów, proszę pani.
– Nikt nie mówi, że nie masz. Po prostu pozwól mu z
tobą siedzieć, niczego więcej nie oczekuję.
Chłopak
już nie protestuje, gdy nauczycielka odwraca się i kroczy z powrotem w stronę
tablicy. Wie, że ta walka jest przegrana. Ławka lekko się trzęsie, gdy Frank
opada na krzesło obok. I w jednej chwili Gerard czuje na sobie spojrzenia całej
klasy. Chester też się odwraca i rzuca przyjacielowi zbolałe spojrzenie, który
chyba je odwzajemnia, ale Way nie może jednoznacznie tego stwierdzić, bo widzi
Franka tylko kątem oka, zza kurtyny ciemnych kosmyków swoich włosów.
Natomiast z całą dokładnością dostrzega kolejny gest Chestera – chłopak unosi duże dłonie i nieudolnie formuje z nich serce w taki sposób, że z jego perspektywy wygląda to, jakby Way i Iero byli w jego środku.
Czarnowłosy czuje rumieniec wstępujący na policzki i zaciska gwałtownie szczęki, tak że czuje miarowe pulsowanie krwi w żuchwie. To jest to, dla czego żyją osoby pokroju tych półgłówków. Sensacja. Kpiny.
Matematyczka niestrudzenie kontynuuje mówienie czegoś o skracaniu ułamków – to chyba przypomnienie jeszcze z szóstej klasy – ale Gerard nie może się skupić, widzi tylko Chestera, Chestera obejmującego postacie jego i Franka serduszkiem z palców.
Przełyka ślinę. Nie wie, skąd wzięło się nagłe poczucie dezorientacji, paraliżujące jego ręce, gdy nauczycielka rozkazuje przepisać kolejne działanie. Może to przez zapach papierosów emanujący od Franka, przez widok jego szczupłej dłoni bębniącej rytmicznie w blat ławki, albo fakt, że większość klasy rzuca im teraz ukradkowe spojrzenia. A przecież on od dłuższego czasu żył całkiem niewidzialny, to była jego taktyka obronna, schronienie, bariera odgradzająca go od reszty. Co, jeśli ten jeden incydent, jedna chwila, jeden jakże genialny przebłysk geniuszu matematyczki, jedna osoba siedząca w ławce obok niego, ma zmienić resztę jego życia? Co, jeśli teraz wszystko zacznie układać się inaczej, lepiej, gorzej?
– Nie przejmuj się nimi.
Brunet podskakuje, gwałtownie wyrwany z chaotycznych przemyśleń. Głos Franka jest niski, głęboki i lekko zachrypnięty, pewnie od papierosów.
Gerard słyszy coś w jego głosie. Nie potrafi tego zidentyfikować, ale wie, że to tam jest. Coś, co słyszy pierwszy raz, a zarówno wydaje mu się, że słyszy to bez chwili przerwy, każdego dnia. Przygryza wargę, wlepiając wzrok w kartkę. Nie. Wydaje mu się, wydaje mu się, bo jest niezrównoważony psychicznie.
Do tej pory właściwie nigdy naprawdę nie rozmawiali, Gerard słyszał Iero tylko na korytarzach, przekrzykującego nieokiełznany gwar. Teraz ma to zupełnie inny wymiar. Słowa są skierowane specjalnie do niego, Frank Iero używa strun głosowych wyłącznie dla Gerarda Waya. Nie, żeby popisać się przed kolegami albo zaimponować dziewczynie. I, cholera, Gerard zdziczał już na tyle, że jest to dla niego czymś niecodziennym.
– Słucham?
– No, nie patrz na nich, oni tylko szukają rozrywki. –
Frank zerka w jego stronę i uśmiecha się, a jego uśmiech jest bardzo
specyficzny, przekrzywiony, ale nie w kpiący sposób i Gerard nagle przyłapuje
się na tym, że uważa to za urocze.
– Mhm.
Tak kończy się ich bardzo pierwsza i bardzo krótka konwersacja. Czarnowłosy przeklina się w myślach, chce wymyślić coś więcej, podtrzymać tę rozmowę, podtrzymać jakikolwiek kontakt z otoczeniem, z inną osobą, z Frankiem. Czuje się jak tonący; w wyimaginowanym oceanie samotności młóci rękoma wodę, próbuje utrzymać się na powierzchni. A potem idzie na dno, wolno, szamocząc się z coraz mniejszym zapałem.
Nauczycielka zasiada do biurka i zaczyna przeglądać dziennik, czekając aż klasa przepisze zadane przykłady. Kobieta jest spokojna i skupiona, zupełnie nieświadoma faktu, że jej decyzja o przesadzeniu niskiego piętnastolatka do innej ławki prawdopodobnie uratowała od całkowitego wyniszczenia dwa ludzkie istnienia.
Nastaje między nimi dłuższa chwila ciszy. Podczas gdy Gerard głowi się nad przykładami z zeszytu, Frank próbuje uproszczoną parodią języka migowego porozumieć się z Chesterem. Way kątem oka widzi szczupłe dłonie, wykonujące nieokreślone znaki i gesty w powietrzu i to skutecznie utrudnia mu skupianie się na tym, co pisze.
Mijają kolejne minuty i Gerard dochodzi do wniosku, że Frankowi znudziły się konwersacje z nim. Przyjmuje ten fakt z mieszaniną ulgi i rozczarowania.
Lekcja toczy się jak zwykle – nauczycielka oznajmia, że zapyta parę osób i nagle wszyscy milkną i starają się być jak najbardziej niewidoczni dla jej świdrujących oczu. Frank też przestaje gestykulować i chowa nos w zeszyt, chyba nawet udaje, że coś pisze.
Gerard uśmiecha się krzywo pod nosem. Zabawne, jak łatwo dzieciaki mogą oszukać psychikę dorosłego człowieka. Jeśli udajesz zaabsorbowanie jakąś czynnością, prawdopodobieństwo zauważenia cię przez nauczyciela gwałtownie spada, bo najbardziej ludzkie instynkty podpowiadają mu, żeby ci nie przeszkadzać. Sam Gerard nie omieszka zastosować tej metody od czasu do czasu, nawet teraz odruchowo podkurcza ramiona i zaczyna bawić się długopisem. Matematyka jest jednym z jego słabych punktów, ogólnie przedmioty ścisłe nim są, jest typem humanisty–artysty.
Ostatecznie pada na Adrienne, Franka i Elisabeth, niską, nierzucającą się w oczy dziewczynę w okularach. Iero nie zna odpowiedzi na żadne z pytań nauczycielki, zostaje więc wynagrodzony solidną pałą w dzienniku i pokrzepiającymi pokrzykiwaniami znajomych. Dziewczynom idzie lepiej, Gerard zapamiętuje jedynie, że Adrienne dostała czwórkę.
Frank pozostaje już niewidzialny. Ignoruje zaczepki kolegów i chyba nawet próbuje wykonywać wyznaczone zadania. Gerard zerka na zegarek. Zostało dziesięć minut do końca lekcji, nie jest źle. Nawet nie zdążył wyjść na ostatniego idiotę, nawet aż tak bardzo nie zniechęcił do siebie nowego sąsiada.
Prycha pod nosem. Właściwie czemu go to tak obchodzi? Może Frank słucha podobnej muzyki, ale nie jest taki jak Gerard, nie jest ani trochę. Należy do zupełnie innej grupy społecznej, myśli zupełnie inaczej, zachowuje się zupełnie inaczej. Way powinien go traktować jak powietrze, najlepiej w ogóle go nie traktować, zapomnieć o jego obecności. Osoby takie jak Iero zrobią wszystko, by znaleźć obiekt, którym mogą zająć na chwilę swoją uwagę, pobawić się, pośmiać, a potem zostawić jak dorastające dziecko starą zabawkę. Z tą różnicą, że oni nie mają zamiaru dorastać.
Jeszcze siedem minut.
– Możecie zacząć robić zadania pierwsze, drugie,
trzecie i piąte ze strony 112, jest to jednocześnie praca domowa.
Słowa matematyczki zostają przyjęte bez protestów, normalna część klasy zabiera się za wykonywanie polecenia. Gerard ma taki zamiar, ale wszelkie dobre chęci ulatują z niego, gdy widzi skomplikowane zadanie z dwoma niewiadomymi i całą masą skomplikowanych liczb dziesiętnych. Przełyka ślinę i wpisuje "Zad. 1/112" w kratki zeszytu.
–
Jesteś gejem?
Czas się zatrzymuje. Gerard na początku myśli, że przesłyszał się albo że słowa nie są skierowane do niego. Odwraca się w lewo i widzi twarz Franka, duże oczy przeszywające ciepłym spojrzeniem jego własne, krzywy uśmiech i śmiesznie uniesioną brew. Oczywiście, że Iero kieruje pytanie do niego, ale w jakim celu? I czemu z takim spokojem, jakby pytanie ludzi o ich orientacje seksualne było czymś zupełnie normalnym?
– Słucham?
– No, widzę bandanę. Pomyliły ci się nogi czy jesteś
gejem?
Odpowiedź opuszcza jego usta bardzo szybko, zanim zdąży pomyśleć. Szeptane słowa wyślizgują się spomiędzy jego spierzchniętych warg i gdy zawisają w powietrzu, nie ma już odwrotu.
Odpowiedź opuszcza jego usta bardzo szybko, zanim zdąży pomyśleć. Szeptane słowa wyślizgują się spomiędzy jego spierzchniętych warg i gdy zawisają w powietrzu, nie ma już odwrotu.
– Jestem. – A potem, żeby do końca się nie zbłaźnić,
dodaje: – Co cię to właściwie obchodzi?
– Ano, tak pytam. Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia,
nie?, w końcu mamy przesiedzieć w tej ławce razem jeszcze dobre dziewięć
miesięcy, czy ile tam zostało do końca roku. Nie żeby mi to przeszkadzało,
znaczy wiesz, nigdy w sumie nie poznałem geja, aż do teraz, więc sam nie wiem,
ale to chyba nic złego, nie?, znaczy chyba nie wybrałeś takiej drogi sam, wiesz
o co mi chodzi.
Czarnowłosy mruga. Krótki monolog Franka był bardzo specyficzny. Zabrzmiał tak, jakby chłopak miał do powiedzenia coś mądrego i wiedział, jak odpowiednio ubrać to w słowa, ale specjalnie nakrył to płachtą głupoty i ubogiego słownictwa. Jak to ujęła nauczycielka? "Frank też jest dobry, tylko zaczął obracać się w kręgach nieodpowiednich ludzi." Może miała rację? Może popisowe zachowania Iero są rzeczywiście tylko na pokaz? Może jest naprawdę inteligentny, ale skutecznie to ukrywa, żeby popisać się przed znajomymi?
– Aha – odpowiada tylko i w pośpiechu zerka na
zegarek. Cztery minuty.
Nastaje chwila milczenia między nimi i Gerard w duchu oddycha z ulgą. Sklecenie porządnego zdania w taki sposób, by nie wyjść na idiotę, jest dla niego przeszkodą niemalże nie do pokonania. Próbuje nie myśleć o tym, że właśnie otwarcie przyznał się do homoseksualizmu przed zupełnie obcą osobą. Owszem, nosi tę cholerną bandanę na nodze, ale delikatne sygnalizowanie czegoś a mówienie o czymś wprost to dwie odmienne sprawy.
Nastaje chwila milczenia między nimi i Gerard w duchu oddycha z ulgą. Sklecenie porządnego zdania w taki sposób, by nie wyjść na idiotę, jest dla niego przeszkodą niemalże nie do pokonania. Próbuje nie myśleć o tym, że właśnie otwarcie przyznał się do homoseksualizmu przed zupełnie obcą osobą. Owszem, nosi tę cholerną bandanę na nodze, ale delikatne sygnalizowanie czegoś a mówienie o czymś wprost to dwie odmienne sprawy.
– Hm. Nie lepiej byłoby zrobić kolczyk? – odzywa się
ponownie Frank i używając języka, szturcha od wewnątrz srebrną obrączkę
owiniętą wokół jego wargi, w skutek czego porusza się ona lekko. – Albo tunel w
uchu? One są fajne.
– Boję się igieł. To fobia – dodaje, zanim Iero zdąży
zacząć się z nim droczyć.
– Fobia... Łał. To musi być fajne.
I to
są jego ostatnie słowa na tej lekcji, ponieważ chwilę później rozbrzmiewa
dzwonek i wszyscy jak jeden mąż wstają z ławek, upychają książki do toreb i
plecaków i wychodzą, rozmawiając i śmiejąc się. Gerard oczywiście nigdzie się
nie śpieszy, ze spokojem obserwuje niską sylwetkę Franka zmierzającą w kierunku
ławki Chestera. Zabawne, jak ci dwaj kontrastują ze sobą. Drobny, niski Iero w
swojej za dużej, zwisającej luźno z jego ramion koszulce Misfitsów i wyższy o
pół głowy, niedźwiedziowaty Garvais.
Gerard
w zamyśleniu układa książki w torbie, a potem zarzuca jej pasek na ramię i
niespiesznie opuszcza klasę, jak zwykle samotny i ostatni. Ze świstem
wypuszcza powietrze z ust i zaczyna przedzierać się przez masę wrzeszczących
rówieśników w stronę schodów na pierwsze piętro. Następny mają francuski.
Powinien spisać od Adrienne pracę domową.
Ø
Cisza
panująca w domu Wayów jest wręcz ogłuszająca i zawsze Gerarda przeraża. Każdy
najmniejszy szelest, każde ciche łknięcie w poduszkę, metaliczny szczęk żyletki
– wszystko może być z łatwością słyszalne dla innych domowników, o ile akurat
nie są pogrążeni we śnie. Nie chodzi o tyle o Mikey'ego, zdającego sobie
przecież sprawę z problemów brata, co o Donnę, która nie jest ich
świadoma.
Noce zawsze są bezgłośne, na tyle, że chłopak słyszy miarowe bicie własnego serca. Słyszy też swoje myśli, wyraźnie jak nigdy, pozwala im zataczać ślepe kręgi w głowie, uderzać gwałtownie o jej brzegi, niczym fale wzburzonego morza.
Dzisiaj fale nieuchronnie przynoszą ze sobą Franka. Gerard w zwyczajnym ludzkim odruchu przypomina sobie wszystkie minione konwersacje z chłopakiem, zastanawia się, gdzie popełnił błąd i co lepszego mógł powiedzieć w danym momencie, kiedy wyszedł na idiotę, a w której chwili mógł wydać się nawet spoko gościem. Myśli o sposobie, w jaki Iero zabawnie unosił brwi i kolczykach naruszających gładką strukturę skóry twarzy, myśli o jego farbowanych na czarno włosach i nagle zastanawia się, jakiej farby używa, chociaż to takie trywialne.
Potem zdaje sobie sprawę, że dzisiaj ani razu nie przyłożył powierzchni żyletki do skóry, nawet o tym nie pomyślał. Pierwszy raz od dłuższego czasu zdarza mu się dzień bez okaleczania się i przyłapuje się na tym, że wcale nie jest mu z tym aż tak ciężko.
Przewraca się na drugi bok i mierzy wąskie, krwistoczerwone linie na swoich przedramionach beznamiętnym spojrzeniem. Nie pamięta już, jak wyglądała jego skóra bez tych "ozdobników". Pewnie tak jak na każdej innej części ciała – blada i sucha, wyglądająca na słabą i zbyt mocno naciągniętą. Zdążył przywyknąć do tych sznytów, darzy je swoistym sentymentem, nie chciałby patrzeć, jak stopniowo zanikają, zamieniając się w końcu w cieniutkie, różowe pręgi.
Sentyment. Czyżby to on miał go zgubić?
Znowu zmienia pozycję, przez chwilę wierci się w pościeli, poprawia poduszkę, stęka, zrzuca z siebie kołdrę i znowu się nią nakrywa, skula się w kłębek i wyprostowuje na całej długości łóżka, a potem turla się na brzuch i tak już zostaje, kryjąc twarz w materiale jaśka. Nawet nie płacze, to kolejna rzecz, która go zadziwia. Myśli, że jutro też mają matematykę i że znowu będzie mógł usiąść obok Franka, poczuć emanującą od niego woń papierosów i usłyszeć jego zachrypnięty przez tenże nałóg głos.
Zamyka oczy i modli się o sen, bo w każdej
chwili stosunkowo dobry nastrój może prysnąć, i znowu popłacze się jak
zakompleksiona nastolatka, i znowu będzie Gerardem Emocjonalnym Gównem. Odgania
od siebie zbłąkane myśli i skupia się na rozmazanych kształtach, odblaskach,
które widzi pod powiekami.
Mijają kolejne minuty, sen przychodzi niezwykle szybko. Na chwilę przed zaśnięciem chłopak orientuje się, co takiego usłyszał dzisiaj w głosie Franka.
Słyszał jego serce i słyszał jego myśli, jego osobowość i wszystkie sekrety, słabości i wady, pasje i znienawidzone szkolne przedmioty, całą przeszłość, wszystkie krzywdy, jakie go w życiu spotkały, każdy błąd i każdą słusznie podjętą decyzję, jego muzykę i niezrozumienie dla świata, słyszał jego duszę i słyszał, jak na chwilę opada jego maska.
Gerard... Gerard usłyszał wszystko.
_____________________________
Przepraszam, że nie było perspektywy Franka, nie miałem pomysłu. Wiem, że rozdziały pojawiają się w chuj rzadko, ale szkoła mnie pokonała i nawet w weekendy brak mi jakiegokolwiek wolnego czasu, a jeśli takowy znajdę, zazwyczaj wykorzystuję go na odpoczynek - czytanie, oglądanie Pewdie'ego, rysowanie.
Przepraszam, że nie było perspektywy Franka, nie miałem pomysłu. Wiem, że rozdziały pojawiają się w chuj rzadko, ale szkoła mnie pokonała i nawet w weekendy brak mi jakiegokolwiek wolnego czasu, a jeśli takowy znajdę, zazwyczaj wykorzystuję go na odpoczynek - czytanie, oglądanie Pewdie'ego, rysowanie.
Komentujcie, komentujcie, przyjmę na klatę wszelką krytykę, obiecuję. A właśnie - jak tak patrzę na podglądzie, mam wrażenie, że tą czcionką źle się czyta. Także ten, napiszcie mi, czy jest okej, czy zmienić ._.
Od razu mówię - walentynkowego szota prawdopodobnie nie będzie, znaczy na sto procent nie będzie, bo jestem zbyt leniwy. Nawet miałem ciekawy pomysł, ale jeżeli zająłbym się teraz jeszcze pisaniem szota, następny rozdział CYFMH (to wygląda jak losowy ciąg liter, wystukiwany przez martwe ciało leżące na klawiaturze) pojawiłby się pewnie gdzieś w kwietniu. :') Forgive me, staram się jak mogę.
jejciu jejciu ♥ uwielbiam twój sposób pisania :D akcja się rozkręca, podoba mi się :D
OdpowiedzUsuńMiałam taki wspaniały i mega długi komentarz, a skurwiel jeden się nie dodał, no ;___; Cóż... postaram się go jeszcze raz odtworzyć i może coś dodam jeszcze, jak wena mnie poniesie XD
OdpowiedzUsuńNa początek pragnę zaznaczyć, że to opowiadanie razem z tą częścią są niesamowite. Uwielbiam całym swoim sercem powyższy post oraz treść, którą ze sobą niesie. Akapity cudownie się ze sobą łączyły, a trzecia osoba jak nigdzie wpasowała się wręcz idealnie. Nadała zdecydowanie płynności, ale nie byłoby tak słodko, gdybyś wspaniale tego nie opisała, co ci się zdecydowanie udało. Fantastyczny rozdział.
Kocham całym swoim sercem zagubionego w życiu i w szkolnej rzeczywistości Gerarda. Obrazuje taki topos ciepiącego wewnętrznie artysty, co wprawia mnie w przygnębienie. Wbrew pozorom, ja to odbieram jako bardzo dobrą reakcję. Jego skrytość oraz ciche zauroczenie Frankiem są niesamowicie słodkie, ale też przerażające jednocześnie.
Frank to osobowość kontrastująca z osobowością Gerarda, co dodaje tylko klimatu twojemu tworowi. Jego pozorna radość oraz dystans do siebie smucą i napawają również pewnego rodzaju podziwem. Z kolei Iero to motyw nastolatka z problemami, który kryje się za maską i misternie skonstruowaną siecią obłudy. Cierpi wewnętrznie, nie pokazując cierpienia innym. Kolejna moja ukochana postać.
Uwielbiam ich obydwu, ponieważ są tak bardzo różni i jednocześnie podobni do siebie. Uzupełniają się pod względem emocjonalnym - to pewne. W sferze potrzeb również się dopełniają. Identyfikuję się z każdym z nich i zdarza mi się to w czyimś opowiadaniu dopiero drugi raz. Utożsamiam się z ich cierpieniem oraz rolami społecznymi, które oboje przyjmują. To jest niezaprzeczalnie niesamowite, jak ta eksplozja emocji zakamuflowana między linijkami, jest w stanie podziałać na moją psychikę.
Dogłębnie kocham i skrycie podziwiam ciebie za stworzenie tak pięknej serii, na której kontynuację czekam z utęsknieniem. Mam nadzieję, że w jak najbliższym czasie dostaniesz porządnego kopa weny i porządnej fali lenistwa oraz wolnego czasu ze strony szkoły, bo przecież każdy wie, jak ona wykańcza. Bedę na pewno wchodzić na bloggera tak często, jak tylko będęmogła w oczekiwaniu na kolejny rozdział ♥
+ mi osobiście czcionka nie przeszkadza c:
Okej, a więc zabieram się do pisania komentarza, choć znowu chce mi się płakać i obawiam się, że w połowie tego tekstu pęknę. Boże, pomyśl sobie tylko - skoro rozryczałam się przy tym rozdziale, co będzie, jeśli sprawy oraz Frerard potoczą się dalej, a wszystko stanie się jeszcze bardziej piękne? Nie wyobrażam sobie tego.
OdpowiedzUsuńOkej, od początku. Postaram się pisać z sensem.
No nie mogę ubrać w słowa tego, co chcę powiedzieć. Uważam, że zwykłe "jesteś geniuszem" to za mało, już Ci powtarzałam kilka razy i pewnie przez to wypadłam jak jakiś maniak XD Po prostu naprawdę tak myślę.
Okej, postaram się. Naprawdę.
Brakowało mi bardzo Twojego opowiadania, do teraz nie byłam nawet świadoma tego, jak bardzo. Zarówno pierwsze i ostatnie zdania tego rozdziału spowodowały, że zaszkliły mi się oczy. Myślę, że to wystarczający powód, aby nazywać Cię geniuszem. Dawno żaden Frerard nie doprowadził mnie do łez. A jeśli już to zazwyczaj ryczę sobie cicho przy jakichś rozstrzygających momentach. A tutaj Gerard najzwyczajniej w świecie siedzi w klasie, później rozmyśla w swoim łóżku. Nie wiem, pewnie jak ktoś zerknie na mój komentarz to pomyśli sobie: okej, Bulletproof Smile pisze pięknie, świetnie i cudownie, ale czego ta wariatka ryczy? Po prostu to całe cierpienie jakie nosi w sobie Gerard, to jak spostrzega Franka, to jak o nim myśli, to jak odbiera rzeczywistość - wzrusza mnie. Dodatkowo to, jak Ty opisujesz rzeczy, które czuje nasz Way... nie umiem znaleźć odpowiednich słów, żeby wyrazić to, co myślę. Boże, wzruszył mnie nawet ten moment, gdzie opisałaś to, co Gerard myśli na temat Suzanne. Jakoś tak... osobowość Gerarda jest piękna. A ja jestem świadoma tego, iż często w naszym najbliższym otoczeniu tkwi wiele osób podobnych do niego. Może to mnie tak dotyka, nie wiem. Po prostu chcę powiedzieć, że jesteś naprawdę wspaniałą artystką poprzez tak niezwykłe opisy, poprzez wykreowanie takich dobrych postaci oraz poprzez włożenie w te postaci tak wiele człowieczeństwa. Naprawdę jestem pełna podziwu dla Ciebie i Twoich umiejętności. Napisałabym, że kocham sposób w jaki piszesz, ale nie wiem, czy to nie jest za mało. Myślę, że kiedyś znajdę odpowiedni sposób na to, żeby wyrazić jak bardzo podoba mi się Twoja twórczość. Jak na razie pewnie wciąż brzmię jak maniak albo pedofil, nieważne, przepraszam w każdym razie XD I dziękuję, po stokroć dziękuję Ci za to, że jesteś i piszesz takie cudowne rzeczy <3 Świetna z Ciebie pisarka, osoba na pewno też. Niech dużo weny tam z Tobą będzie.
Jeju ale piękny *--*Mogłabyś ocenic i skomentowac mojego bloga(theworldisugly.blog).Bardzo mi zależy bo od niedawna pisze.Już nie mogę doczekac sie 3czesci ;**
OdpowiedzUsuńHah. Ha ha.
OdpowiedzUsuńTaka mini wersja histerycznego śmiechu na Twoje stwierdzenie "Nie umiem pisać". DZIEWCZYNO, TO JEST ŚWIETNE! Uwielbiam ponurego Gerarda i tylko pozornie prostego Franka. Szykuje się sporo "odkrywania siebie", coś, co kocham. Jak na moje oko dialogi też są świetnie napisane, na luzie ale widać, że Gee i Frank jeszcze sobie nie ufają (ale zaufają, hehe). Dodatek Mikey'a to miły, jasny punkt w konstrukcji opowiadania. Czekam na więcej!
MxMS
Że co takiego? "NIEUMIEMPISAĆPRZEPRASZAMZJEBAŁAMZAKOŃCZENIEZJEBAŁAMWSZYSTKO"? Ktoś tu ma bardzo niską samoocenę ;) Umiesz pisać, świadczy o tym na przykład to, że poprzednim komentującym osobom podoba się bardzo, a mnie już strasznie wciągnęło i od dziś zapewne codziennie będę odświeżać tego bloga tylko po to żeby zobaczyć, czy jest dalsza część. Nie zjebałaś nic, wszystko jest świetne :) Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuń