Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

niedziela, 26 października 2014

chapter X

~specjalną dedykację otrzymuje Weronka, mój kochany pierogowy kociak, która nie zdaje sobie chyba sprawy, jak wielką inspiracją dla mnie jest. całuski, miau~
~jak również każdy z Was, któremu udało się wytrwać ze mną aż do tego momentu, chociaż to dopiero X rozdział~





[Gerard]

Nie sądził, że aż tyle może się zmienić przez jedną osobę.

Wszystkie te opowieści, że jeden człowiek może obrócić twój światopogląd o sto osiemdziesiąt stopni albo zmienić twój punkt widzenia wydawały mu się zwykłym, bezwartościowym, poetyckim gównem.

Ale teraz zdaje sobie sprawę, że dzięki Frankowi wszystko staje się lepsze. Pełniejsze. Bardziej wartościowe. I zupełnie nie może uwierzyć, ale to rzeczywiście się dzieje. Przez pierwszy tydzień było mu źle z tego powodu – zdążył już przyzwyczaić się do tego specyficznego rodzaju smutku, który szczelnie oplatał go przez ostatnie lata. Potem jednak zakochiwał się we Franku coraz bardziej i bardziej i skłamałby, gdyby powiedział, że tego żałuje.

Nie spędzają razem aż tak dużo czasu; głównie obcują ze sobą na matematyce, czasami zamienią słowo na przerwie. Od wizyty w salonie gier minął ponad tydzień, podczas którego życie Gerarda diametralnie się odmieniło. Jego naturalna osobowość pesymistycznego introwertyka zaczęła być zganiana na drugi plan przez to obezwładniające szczęście, jakie odczuwa na widok Iero czy każdą myśl o nim. Słowa nie są w stanie opisać, jak nowe i niezrozumiałe jest dla niego to uczucie – jakaś część jego poturbowanej duszy zaczęła czerpać przyjemność z egzystencji, a on powoli zaczyna się z tym godzić.

Ta sytuacja posiada niestety też zupełnie przeciwną stronę. Gerard bowiem potrzebuje Franka. Potrzebuje go przy sobie, nie epizodycznie spotykanego na przerwach, nie siedząc z nim w ławce cztery razy w tygodniu. Chce móc spędzać z nim czas, przytulić go jeszcze raz i ponownie złapać za rękę, chce upewnić się, że go kocha, a potem wyszeptać to drżącym z niepewności głosem. Chce b y ć  z  n i m, a wraz z tym pragnieniem zaczynają go nękać przemyślenia na temat orientacji Iero.

A Frank jest taki przerażony. Czasami gdy siedzą po przeciwnych stronach korytarza, Way wyłapuje modre spojrzenie wielkich oczu. I mierzą się wzrokiem przez jakiś czas, oczywiście na tyle krótko, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Potem Iero wykonuje też przepraszający ruch ustami – ni to wydęcie wargi, ni półuśmiech – i wszystko pryska, kontakt wzrokowy pośpiesznie urywa się, a Gerard oprócz motylków w brzuchu czuje również obezwładniającą wściekłość. 

Do niej jednak zdążył już się przyzwyczaić i jej nadejście nigdy go nie dziwi.

Jedna z niewielu rzeczy, których czarnowłosy jest pewien na sto procent to fakt, że Frank jest normalny. Jest heteroseksualny, bo inna możliwość byłaby zbyt piękna  – a Gerard nie zasługuje na żadne piękne rzeczy. Nic nigdy nie toczy się po jego myśli, więc dlaczego ta sytuacja miałaby to zrobić? I tak Iero jest jednocześnie powodem jego uśmiechu, jak i powodem cichego łkania w poduszkę albo pustego wpatrywania się w gęstą ciemność podczas cichych, bezsennych nocy. Płacze przez te wszystkie słowa, których nigdy nie będzie dane mu wypowiedzieć i wszystkie gesty, których nigdy nie wykona. Płacze, bo sam nie wie, czy powinien się starać o względy jedynej osoby wyzwalającej w nim takie uczucia, czy może absolutnie nie, bo straci ją, zanim w ogóle ją posiądzie.

Może i jest beznadziejnie rozchwianym pedałem. 

Może i gówno go to obchodzi.


[Frank]

Frank wie, że razem z Gerardem stworzyli bardzo specyficzną więź. Nie spędzając ze sobą wcale aż tak dużo czasu zostali dla siebie... kimś. Nie potrafi tego sklasyfikować. To coś więcej, a jednocześnie o wiele mniej niż najlepsi przyjaciele. Najlepsi przyjaciele są nierozłączni, najlepsi przyjaciele są gotowi skoczyć za sobą w ognie piekielne, najlepsi przyjaciele wiedzą o sobie wszystko, łącznie z błahostkami typu ulubiony kolor lub potrawa. Na pewno nie są też zwykłymi znajomymi – zwykli znajomi nie zwierzają się sobie sekretów, których nie wyjawiają nikomu innemu. Nie są też parą, więc jak, do cholery to nazwać?

„Bratnie dusze”, podsuwa jego umysł, gdy któregoś razu zerka na pogrążonego w zapewne zawiłych przemyśleniach Gerarda, siedzącego obok niego w ławce.

Tym się stali.

Nie – tym byli od zawsze, tylko nie do końca to zauważali.

Teraz pozostaje tylko tego nie spierdolić. 

To jednak okazuje się nieco trudniejsze, niż Iero przypuszczał. Może myślał, że po wizycie w salonie gier wszystko nagle zmieni się na lepsze, że jego „paczka” magicznie przestanie prześladować Waya albo że Frank się od nich uwolni i będzie mógł spędzać czas z osobą, z którą rzeczywiście pragnie go spędzać. Niestety nic się nie zmienia samo z siebie i po tygodniu orientuje się, że to czas na jego ruch, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. 

To również nie jest łatwe, kiedy spędza wolny czas pijąc, paląc i bardzo, baaardzo nieudolnie próbując podejmować działania, które nie doprowadzą do zagrożenia z jakiegoś przedmiotu na koniec roku. Stara się stawiać ojcu, przez co obrywa jeszcze bardziej, przez co coraz bardziej nienawidzi siebie i jego, przez co coraz bardziej popada w nałogi, przez co coraz bardziej się stacza. Zamknął się w smutnym błędnym kole i, kurwa, potrzebuje Gerarda. Tak samo jak wie, że Gerard potrzebuje jego – przecież to widzi, widzi w żarzących się czerwienią sznytach widocznych od czasu do czasu i widzi to w poobgryzanych paznokciach i w całej smutnej, zgarbionej postaci Waya. 

Chce być uratowanym i chce uratować jego. I dokona tego, jeszcze mu się uda. Za jakąkolwiek cenę.

Ø

Trochę zajęło mu wymyślenie dobrego i mało kłopotliwego pretekstu, by móc swobodnie podejść i zagadać do Gerarda na przerwie. Czas, który spędził przesiadując na okiennym parapecie podczas bezsennych nocy, wpatrując się w mgliste światło latarni rozświetlające mrok, popijając tanie piwo i rozmyślając nad tym został mu jednak hojnie wynagrodzony – wynalazł wymówkę, która wyjdzie na dobre każdej ze stron.

Starannie wyselekcjonował dzień, w którym ma w miarę dobry humor i w miarę niewielkiego kaca. Od rana obserwował też Waya, by ocenić stan jego samopoczucia, ale chłopak każdego dnia zachowuje się praktycznie tak samo. Odzywa się jedynie zapytany i może właśnie to sprawia, że jest niczym balsam dla uszu Franka; zamienia czasami kilka słów z tą energiczną dziewczyną w dredach, Adrienne; naciąga rękawy bluzy na dłonie i przyciąga ręce do klatki piersiowej, co byłoby całkiem urocze, gdyby Iero nie wiedział, że w ten sposób czarnowłosy upewnia się, iż nikt nie zobaczy sznytów na jego przegubach. I obserwuje, cały czas obserwuje czujnie niczym polujący kocur.

W czwartek nie udało mu się zebrać w sobie i zrealizować swojego planu – piątek pozostaje więc terminem ostatecznym. Iero nie może uwierzyć w swoją tchórzliwość i niepewność, gdy przez wszystkie siedem godzin lekcyjnych nie odważa się podejść do Waya. Kiedy w końcu kończą lekcje i smukła, ciemna postać zaczyna oddalać się w przeciwnym kierunku korytarza, chłopak musi podjąć szybką decyzję. Równie dobrze mógłby zadzwonić do czarnowłosego – teraz, kiedy ma jego numer. Żaden z jego znajomych o niczym by się wtedy nie dowiedział, wszystko poszłoby znacznie prościej. Ale Frank przyłapuje się na tym, że chce jak najszybciej porozmawiać z Gerardem. Usłyszeć jego głos, poczuć charakterystyczny zapach jego ciała i szamponu do włosów, móc ponownie zajrzeć w jego oczy.

Czarnowłosy za chwilę zniknie za rogiem. Nie może dłużej zwlekać.

– Spadam, chłopaki. Muszę załatwić sobie korki – rzuca, niby mimochodem, kiwając głową w stronę Waya. Stara się być wyluzowany jak zawsze, chociaż tak naprawdę serce wali mu młotem. Omiata szybkim spojrzeniem zastygłe w zdziwieniu, rozbawieniu lub niedowierzeniu twarze kolegów.

– Myślałem, że mnie odprowadzisz – odzywa się Chester, rzucając mu pełne żalu spojrzenie. Frank patrzy mu w oczy i widzi w nich to, czego z ulgą nie dostrzegł w spojrzeniach innych. Przyjaciel zaczął się domyślać, zastanawiać, dostrzegać, że Iero i Way spędzają ze sobą czas – niby okazjonalnie, ale jednak. No tak, mógł się domyślić – może oszukać wszystkich, ale nie Chestera. To z nim był, zdawać by się mogło, najbliżej, to oni znali się najlepiej, spędzali ze sobą najwięcej czasu. Frank był na każde jego skinienie i nagle to się zmienia „przez jakiegoś emo pedała”. Tylko idiota by się nie zorientował.

– Sorry, stary. To ważne, wolałbym zdać.

Frank nie ociąga się dłużej; macha kolegom na pożegnanie i zostawia ich w tyle, biegnąc na przełaj przez korytarz. Rzuca krótkie „Gerard, czekaj” w połowie drogi i obserwuje, jak ciemna sylwetka zatrzymuje się i niepewnie zerka przez ramię. Dogania chłopaka i z dziwnym mrowieniem w sercu odnotowuje, że na jego twarzy zagościł wyraz radosnego zaskoczenia. Tylko przez sekundę, bo zostaje niemal natychmiast zastąpiony grobową miną, ale Iero zdąża to zauważyć. Od razu zorientował się, że w relacji z czarnowłosym najbardziej istotnym elementem będzie właśnie ta zdolność.

Delikatnym skinieniem przekazuje, że lepiej będzie, jeśli przeprowadzą tę rozmowę idąc, oddalając się od bandy Franka. Dopiero po parunastu nieco krępujących sekundach ciszy Gerard decyduje się odezwać.

– Jak udało ci się wyrwać?

– No, załatwiam sobie korki z chemii. 

– Ach, u mnie? – Way unosi brwi z powątpieniem. 

– Nie, u tej ściany. – Iero przywołuje na usta kpiarski uśmiech i gładzi wyciągniętą dłonią kawałek muru po swojej prawej stronie.

– A ty sądzisz, że co? Ja sobie z tym wszystkim radzę? Ot tak?

– Nie. Ale cię lubię.

To wyznanie nie wydaje się niczym szczególnym – chłopak nie wyznał mu przecież miłości, tylko wyraził swoją sympatię do niego. Jest w nim jednak coś, co spawa ich ze sobą jeszcze bardziej, jakiś czynnik, przez który ewentualne wyplątanie się z tej relacji byłoby prawie niemożliwe. 

Ale przecież żaden z nich nie chce się wyplątywać. Wręcz przeciwnie.

Uśmiech nie schodzi Frankowi z ust, gdy zaczyna wypowiadać kolejne zdanie:

– Wpadnę do ciebie jutro z rana, okej? Tylko wyślij mi adres SMS-em. Na pewno już zapisałeś mój numer, pewnie pod nazwą „sweet baby”.

– Właściwie zapisałem cię jako „mały skurwiel”.

Frank marszczy przekornie nos i posyła towarzyszowi sójkę w bok. Nie wie, czy Way mówił poważnie, ale w jakiś sposób urzekł go sposób, w jaki został nazwany. Tym właśnie jest, niczym mały gnomek, chowający się za maską infantylnej złośliwości, ale tak naprawdę obdarzony wielkim sercem niczym niepokorny szczeniaczek. Mniej wiecej tak sobie siebie wyobraża odkąd sięga pamięcią i jest mile zdumiony, że ktoś poza nim - ba, sam Gerard! - odebrał go podobnie.

- Słuchaj - zaczyna czarnowłosy, przerywając przemyślenia Franka - muszę iść odebrać młodego ze świetlicy...

- Och. Jasne, mały skurwiel się odmeldowuje. Leć po niego, do zobaczenia.

- Hej, stój. W sumie zastanawiałem się, czy... nie chciałbyś go może poznać? Może wygląda jak irytujący nerd, ale potrafi być naprawdę złotym dzieckiem, wiesz-

Iero z głębi serca nie ma ochoty mu odmawiać, ponieważ domyśla się, że tą pozornie prostą odmową Way  znowu się sparzy i straci kawałek zaufania, które Frank tak mozolnie usiłuje zbudować. Zdaje sobie jednak sprawę, że to jeszcze nie czas, nie pora na to, by wyłonić Gerarda ponad swoją paczkę. Żałuje - och, jak żałuje - ale ma również irracjonalne wrażenie, że na razie postępuje słusznie. I będzie w stanie dogłębnie i jednoznacznie wybrać moment, w którym będzie już gotowy odłączyć się od grupy. Zdaje sobie sprawę, że relacja z Gerardem będzie wymagała poświęceń, jednakże wydaje mu się, że będzie na nie gotowy. W odpowiednim momencie.

- Dzisiaj odpada - przerywa mu niechętnie. Przez chwilę idzie tyłem, by móc rzucić czarnowłosemu zbolałe spojrzenie; ma nadzieję, że nie wygląda tandetnie czy nieszczerze. - Nie ma sprawy, chętnie go poznam gdy u ciebie będę. Michael, tak? - Sam nie wie, skąd zna to imię i ma nadzieję, że nie popełnił jakiejś katastrofalnej w skutkach gafy. - Spróbuję dogonić Chestera, miałem go odprowadzić, a wiesz, wolałbym jeszcze nie wzbudzać podejrzeń, tak na dobry początek. Zdzwonimy się jeszcze. Miłego dnia, Gee!

Frank macha towarzyszowi na pożegnanie ze smutnym uśmiechem wykwitłym na twarzy. Jeszcze trochę drepcze tyłem, by móc skontrolować jego reakcję - czarnowłosy anemicznie odmachuje z mętnym spojrzeniem bez wyrazu - a potem odwraca się i truchtem podąża do szatni. 

Jest trochę idiotą. Ale się poprawi.

Ø

[Gerard]

Sobotni poranek niemiłosiernie się dłuży.

Gerard leży na łóżku z rękami założonymi za głowę i wpatruje się w martwy punkt na suficie. Głęboko wdycha do płuc zatęchłe powietrze pomieszczenia, które jak zwykle pozostaje nieruchome i ciężkie, wciskając go jeszcze mocniej w materac. 

W tym pokoju czas stanął w miejscu już dawno temu. Okno zawsze zasłonięte jest ciężką żaluzją, a mdłe światło lampki nocnej rzuca żółtawą poświatę na chaotyczny bałagan, który króluje w tym miejscu. Way w przeciwieństwie do swojego młodszego brata nie toleruje porządku, a może najzwyczajniej w świecie nie potrafi go utrzymać. Brakuje mu chęci, sił i czasu, w którego rozplanowywaniu nie jest ścisłym mistrzem. 

Podłogę jego skromnej pieczary wyścielają dwa perskie dywany pachnące piwnicą, natomiast dywany wyścielają stosy nieudanych, zmiętych rysunków, brudnych (lub nie) ubrań i much, którym przyszło gwałtownie zakończyć swe żywoty smażąc się na rozżarzonej żarówce. Nikt z domowników nie pamięta już koloru ścian, które teraz szczelnie zasłonięte są warstwą plakatów, szkiców, obrazów, zdjęć, starych kalendarzy, napisów, wycinków z gazet i wszystkiego, co dla Gerarda jest w jakiś sposób istotne. Meble zupełnie nie pasują do siebie nawzajem, są wykonane z różnych materiałów, ale chłopakowi niespecjalnie to przeszkadza. 

I jest też to łóżko - dwuosobowe, boleśnie za duże, z wiecznie niezasłaną pościelą z Gwiezdnych Wojen. To właśnie ono jest świadkiem wszystkich wzlotów i upadków Waya, to na nim tworzy i niszczy swoją sztukę, to jego poduszki przytula i w nie wylewa łzy bólu i niezrozumienia. Teraz natomiast jest ono świadkiem emocji, która możliwe, że jeszcze nigdy na nim nie zagościła. Gerard bowiem wręcz skręca się z uczucia niespokojnej ekscytacji i wyczekiwania.

Oczywiście, że cieszy się z nadchodzącego wielkimi krokami spotkania z Frankiem. Już kolejnego, w dodatku zainicjowanego przez samego Iero, co może być oznaką, że nie tylko Wayowi zależy na tej relacji.

Umówili się na jedenastą, a zegarek z Batmanem, stojący na wielokrotnie zalewanej kawą szafce Gerarda wskazuje dopiero 9:38. Nienawidzi tych bezsensownych odstępów czasu, w których nie ma ochoty zabierać sie za jakąś konkretną czynność w obawie, że nie zdąży jej dokończyć, a jednocześnie jest to za dużo, by spędzić ten czas na bezczynnym leżeniu. Przewraca się więc z boku na bok, chwyta jeden ze szkicowników porozwalanych na podłodze, zaczyna kreślić sylwetkę bliżej nieokreślonego superbohatera, a potem szybkim ruchem zamazuje to, co zdążył wykreować. Nigdy nie tworzy swojej skromnej sztuki w taki sposób - od niechcenia, w chwili wolnego czasu. Jeśli każdy autor ma swój własny rytuał przygotowawczy, by mógł zasiąść do kształtowania swojego dzieła, to Way z pewnością nie jest wyjątkiem.

Najpierw musi mieć pomysł. Ideę, choćby najmniejszą, która rozwinie się potem w coś wielkiego, niesamowitego. Następnie obowiazkowo robi kawę. Ciemną, bez cukru czy mleka, równie posępną jak całe jego życie. Gdy ma lepszy humor pozwala sobie na zaparzenie truskawkowej herbaty o przejrzystym, rubinowo czerwonym odcieniu. Stawia parujący kubek na szafce obok łóżka i to jest moment, w którym, wydawać by się mogło, wszystko inne przestaje dla niego istnieć. Zazwyczaj jednak tak nie jest - jego umysł zaczyna po prostu pracować w innej płaszczyźnie, niczym samochód zmieniający bieg. Myśli, które nie są związane z czynnością, którą ma zamiar wykonać nie wyparowują bez śladu. Oddziela ja za to mętna, półprzezroczysta błona. Cienka, uginająca się pod napływem tych smutnych, smutnych refleksji, które pragną znów być w centrum uwagi. Coraz częściej zasłona pęka, pozwalając fali depresji i samodestrukcji na powrót zalać umysł chłopaka. W szale bólu i wściekłości odrzuca wszystko na bok, gniotąc i rwąc każdą kartke, która wpadnie mu w ręce. A po każdym wybuchu czuje się źle, jeszcze gorzej niż przed nim - dlatego właśnie musi uważać. Teraz ograniczył już swoją jedyną odskocznię od codzienności niemalże do minimum. Coraz wyraźniej widzi nadciągający koniec. Coraz mniej go to obchodzi.

Ø

Ostatecznie zajął się błahostkami. Odrobił angielski, a potem naszła go dziwnie trywialna myśl, że może powinien posprzątać pokój. Bo co jeśli Frank jest skrytym perfekcjonistą i nienawidzi bałaganu? Co jeśli wybiegnie z krzykiem gdy tylko uchylą się drzwi do legowiska Waya?

Z takimi przemyśleniami w głowie oraz kwaśnym uśmiechem na ustach Gerard zbiera ciuchy z podłogi i porządkuje trochę stosy kartek walające się po pomieszczeniu. Podczas wykonywania tej czynności nachodzi go myśl już zupelnie nietrywialna, tak druzgocząca, że oniemiały siada na ziemi z wzrokiem zawieszonym w przestrzeni.

Nie pozwalał nikomu wchodzić do swojego pokoju przez ostatnie trzy lata. Oczywiście, mama i Mikey czasem tu bywali, ale tylko chwilowo, nigdy nie rozgoszczając się na dłużej. Jasno dawał im do zrozumienia, że jeżeli ma ochotę komunikacji z nimi, wychodzi i sam nawiązuje kontakt. Natomiast jeśli siedzi w pokoju musi mieć ku temu powody. Do niedawna Donna czasami przychodziła i próbowała go zagadywać - oczywiście bezskutecznie. Potem jednak pojawiły się kłopoty finansowe i kobieta zaczęła pracować na dwie zmiany w banku; nie ma już głowy do tego, by zajmować się swoim "zbuntowanym synem", a on wcale nia ma jej tego za złe.

I nagle ni stąd ni zowad zjawia się jakiś niski, naładowany energią dzieciak w koszulce Misfitsów, w jednej chwili doszczętnie mieszając Gerardowi w głowie. Do tego stopnia, że ten skłonny jest wpuścić go do SWOJEGO królestwa, gdzie wstępu nie ma prawie nikt. Faktem jest przecież, że pokój Waya to bardzo trafne odzwierciedlenie całej jego duszy; równie nieuporządkowany, mroczny, zatęchły i nieprzystosowany. Są tu wszystkie owoce jego artystycznej "kariery" - od pelnych życia i koloru surrealistycznych rysunków z dzieciństwa po chaotyczne, pełne przemocy i rozpaczy szkice bedące tworami jego teraźniejszej twórczości. Wpuszczając tu Iero pokaże mu siebie w pełnej krasie, pozwoli mu na zobaczenie naintymniejszych części siebie - i tak, jest na to gotowy. Decydujace starcie, rozgrywka ostateczna. Po dzisiejszym dniu wszystko się zakończy albo dopiero zacznie. Będzie już tylko albo lepiej, albo gorzej.

I Gerard ma szczerą, dziecięcą nadzieję na tę pierwszą opcję.

Dzwonek do drzwi rozbrzmiewa stłumionym brzęczeniem gdy chłopak myje włosy. Zamiera, a nagły skok ciśnienia i mięknące kolana sprawiają, że nieomal wypuszcza słuchawkę prysznica z dłoni. Za chwilę słyszy "otworzę!" Mikey'ego z salonu i przygryza wargę, pośpiesznie wycierając głowę ręcznikiem. Cholera, przecież nie uprzedził go o dzisiejszej wizycie Iero; młody zapewne otworzy drzwi święcie przekonany, że to znów listonosz z zaległym rachunkiem za prąd. Potem na jego twarzy wykwitnie wyraz skonfundowania i niepewnym głosem zawoła brata, z tą dziecinną nieśmiałością spoglądając nieznajomemu w oczy.

Stłumiony głos Franka słyszalny niewyraźnie z klatki schodowej sprawia, że Gerarda gwałtownie zalewa to uczucie szczęścia i ekscytacji. Przyzwyczaił się już do tej emocji - w końcu doświadczał jej niemal za każdym razem, gdy obcował lub choćby myślał o Iero. Chłopak prędko zerka w lustro - wygląda do dupy, z mokrymi włosami przyklejonymi do czoła, nienaturalnie bladą cerą i odznaczającymi się na niej fioletowymi worami pod oczami. Chętnie coś by z tym zrobił, ale nie ma ani czasu, ani pojęcia jak.

"Nie spierdol" - mruczy agresywnie w myślach. Przez chwilę ma odruch wciągnięcia na twarz maski obojętności, pod którą zazwyczaj chowa uczucia w szkole czy przy rodzinie. Orientuje się w porę, a towarzyszy temu wspaniałe uczucie lekkości, że tym razem nie jest to koniecznie. Przełyka ślinę i opuszcza łazienkę, zanim zdąży się rozmyślić.

Pomieszczenie znajduje się naprzeciwko drzwi wejściowych, więc Gerard natychmiast dostrzega sylwetkę brata, który teraz odwraca się i mierzy go pytającym spojrzeniem. W tej samej chwili zza jego pleców z ciepłym uśmiechem wychyla się Frank, machając radośnie. Wayowi serce natychmiast podchodzi do gardła, czuje rumieniec wpełzający wolno na twarz i musi mocniej zacisnąć dłoń na klamce i przygryźć wnętrze policzka, żeby nie pisnąć niczym fanka widząca swojego idola pierwszy raz.

Kurwa, Iero wygląda zjawiskowo.

Jest coś w jego zmoczonych deszczem włosach, rumianych z zimna policzkach i spierzchniętych ustach rozciągniętych w uśmiechu, a może w sposobie w jaki woda rozmazała jego eye-liner, którego zazwyczaj nie używa. Może to przez rurki z dziurami na kolanach, opinające się na szczupłych nogach i marszczące u kostek z powodu niskiego wzrostu chłopaka albo to ta bluza niechlujnie zarzucona na ramiona.

Gerard może tłumaczyć sobie swoje zakochanie na różne sposoby, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że nie chodzi o jeden aspekt osoby Iero - on cały wywołuje w nim takie uczucia.

- Możesz go wpuścić, Mikes. Nie gryzie... chyba. 

Frank chichocze, przechodząc obok zdezorientowanego Mikey'ego, który pośpiesznie usuwa mu się z drogi. Opiera się o ścianę i zaczyna rozsznurowywać swoje znoszone trampki.

- Gryzę - oświadcza. - Ale tylko dupków.

Ø

[Frank]

- Istnieją parasole - odzywa się Gerard z kwaśnym uśmiechem. Frank promiennie odwzajemnia grymas, przemilczając fakt, że nie ma odwagi zapytać ojca o kupno parasola na deszczową pogodę Jersey.

- Teraz przynajmniej nie jesteś mokry samotnie - oznajmia wesoło, omiatając spojrzeniem wilgotne kosmyki włosów Waya. Chłopak prycha cicho. Iero zdążył zauważyć, że czarnowłosemu rzadko zdarza się naprawdę zaśmiać, tak z głębi serca, szczerze, pełnymi płucami. Najczęściej wydaje z siebie te rozbawione prychnięcia, a Frank nie ma pojęcia, co mogłoby skłonić go do prawdziwego śmiechu. Na pewno będzie próbował.

Przed chwilą został przedstawiony młodszemu bratu Gerarda. Chłopiec miał na imię Michael, tak jak mu się wydawało, ale większość osób najwyraźniej nazywała go różnorakimi skrótami tego imienia, wśród których najpopularniejszy był Mikey. Oprócz tego Iero zauważył, że młodszy Way nie należy do tych osób, które do złudzenia przypominają swoje rodzeństwo. Ma nos podobny do Gerardowego i niemal jednakowe usta, ale w dużej mierze na tym kończą się ich podobieństwa. Chłopiec jest ciemnym blondynem podczas gdy jego brat pozostaje szatynem farbowanym na czarno. W przyszłości może też być wyższy od Gerarda, bo już teraz są prawie tego samego wzrostu. Jeśli chodzi o relację między braćmi, Iero domyśla się, że jest raczej zażyła - widział to w sposobie w jaki Gee przekornie zmierzwił włosy Mikey'ego, a potem w poirytowanym stęknięciu blondyna. To trochę go pocieszyło; okazuje się bowiem, że starszy Way nie jest aż tak samotny i na pewno brat stanowi dla niego jakąś podporę.

Teraz Michael wrócił do oglądania jakiejś kreskówki w salonie, ale Frank wciąż czuje na sobie jego czujne spojrzenia, rzucane kątem oka. Nie jest zdziwiony, na miejscu chłopca również pozostawałby uważny.

Gerard wychodzi z łazienki z ręcznikiem, po który udał się tam chwilę wcześniej.

- Łap - mruczy, a potem rzuca materiałem w niczego niespodziewającego się Franka. Chłopak uśmiecha się z wdzięcznością, jednocześnie osuszając swoje włosy. W końcu zarzuca ręcznik luźno na głowę i ściąga z ramion bluzę, która wręcz ocieka wodą.

- Mógłbyś powiesić to gdzieś na kaloryferze? Nie chcę robić problemu, ale wiesz-

- Tak, przecież powieszenie bluzy na kaloryferze to ogromny problem - przerywa mu czarnowłosy sarkastycznie. Iero marszczy nos w uśmiechu, gdy bluza jest mu wyrywana z rąk, a potem wieszana na łazienkowym grzejniku.

- W takim razie dziękuję, że tak się poświęcasz.

- Dla ciebie wszystko - kwituje Way, a potem przesyła mu ociekającego jadem całusa w powietrzu. Frank doskonale zdaje sobie sprawę, że to celowy i przesadzony zabieg - przecież żarty z orientacji seksualnej czarnowłosego stały się już ich rutyną - mimo wszystko czuje to dziwne, miłe mrowienie w brzuchu. Prawie jakby miał uroczego, wampirzego chłopaka.

To znaczy, nie żeby tego chciał.

Gerard bez słowa prowadzi go  do swojego pokoju. Frank jest podekscytowany faktem zobaczenia tego pomieszczenia, bowiem wiele razy zastanawiał się, jak może wyglądać legowisko Waya. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to niezdrowe, że jest wiele ciekawszych tematów do przemyśleń, ale dla chłopaka naprawdę nie było nic bardziej zajmującego. Przyzwyczaił się już do myślenia o Gerardzie, to stało się jego codzienną rutyną - tak, nie było dnia, w którym nie poświęciłby choćby krótkiej chwili na rozmyślanie o czarnowłosym.

Otwierają się przed nim drzwi, jak gdyby nigdy nic. Franka uderza zapach piwnicy, choć przecież pomieszczenie znajduje się na pierwszym piętrze bloku mieszkalnego, waniliowych kadzidełek, kawy i czegoś nieokreślonego jak sam właściciel pomieszczenia. Iero nie jest jednak w stanie skupić się wystarczająco na doznaniach zapachowych, bowiem jego oczom właśnie ukazało się nieprawdopodobne królestwo mroku i tajemnicy.

Chłopakowi zawsze wydawało się, że to jego pokój jest oryginalny i swojski - z paroma komiksami na półce i plakatami na ścianach, skromną kolekcją płyt i czteroletnią gitarą spoczywającą dumnie w kącie. Ale pokój Waya jest piękniejszy od wszystkiego co dane było mu w życiu zobaczyć. Jest idealny; Iero podobnie go sobie wyobrażał, ale zobaczenie wszystkich tych rzeczy na żywo to niesamowite doświadczenie. 

- Rety - szepcze, przerywając pełną napięcia ciszę. Postępuje do przodu i czuje dreszcz przechodzący silną falą przez plecy, atmosfera tego miejsca jest nieziemska. Staje na środku pomieszczenia, z ciekawością godną małego dziecka rozglądając się dookoła. W końcu lokuje spojrzenie w Gerardzie, który zdążył już zamknąć drzwi, a teraz stoi kawałek dalej z rękami założonymi na piersi i wpatruje się w Franka nieprzeniknionym wzrokiem. - Gerd, - wydusza z siebie Iero - tu jest pięknie.

Wraz z tymi słowami opadają całe napięcie i dziwna sterylność, jakie tkwiły uparcie zawieszone między nimi odkąd Frank wszedł do mieszknia. Gerard rozluźnia ramiona, które do tej pory były spięte i lekko podkurczone i nagle wygląda jakoś zdrowiej. Odgarnia mokre włosy do tyłu tak jak ma w zwyczaju to robić i rzuca towarzyszowi radosne spojrzenie, jednocześnie wydając z siebie to wesołe prychnięcie.

- Cholera, myślałem, że uznasz mnie za dziwaka.

- Kto powiedział, że tego nie robię? Ale przecież świat potrzebuje dziwaków, Gerd. Napędzamy tę machinę, ludzie muszą mieć kogoś, by pomyśleć: "O, jak dobrze, że moje dziecko nie jest takim dziwakiem jak ten Gerard Way! Albo ten jego niski kolega... O ile są tylko kolegami!" I niech sobie tak myślą, skoro tego tak pragną. Nie to jest najważniejsze; a wiesz, co jest? - Frank zbliża się do niego i z każdym następnym słowem dźga palcem jego klatkę piersiową. - Fakt, że dziwaki trzymają się w grupach. To jest to, czego potrzebujemy jako ludzie, jako zwierzęta stadne. I dobrze wiem, że byłeś samotny, ale teraz masz mnie i obiecuję, że będzie lepiej. - Iero szczerzy zęby w ciepłym uśmiechu. Jego oddech jest przyspieszony przez ten monolog, wygłoszony niemal jednym haustem powietrza. - Ale jak na razie pomóż mi z chemią.

__________________________________

RANY, MISIAKI. Ten rozdział miał być dłuższy, miał zawierać całą wizytę Franka u Gerda, ale spierdoliłem, a nie chcę być zmuszona przeciągnąć """premiery""" do przyszłego tygodnia. Pocieszeniem jest fakt, że chyba opracowałem taktykę, dzięki której będę mogła dodawać rozdziały o wiele częściej - mam nadzieję, że wszystko pójdzie okej i tak się stanie.
Dobra, teraz uwaga, bo to bardzo ważne-
STRASZNIE, CHOLERNIE, Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ WAM, ŻE JESZCZE TO CZYTACIE. Z moją częstotliwością dodawania rozdziałów i ich wątpliwą jakością. Zakładając tego bloga już ponad rok temu zupełnie nie spodziewałem się takiego odzewu. Serio, założyłem go ot tak i mogę Was z czystym sumieniem zapewnić, że gdyby nie Wy, nie pisałbym tego opowiadania dalej. Bo naprawdę nie uważam mojej twórczości za coś wyjątkowego, wręcz przeciwnie - zupełnie nie podoba mi się to, co tworzę, ale to Wy z Waszymi komentarzami napędzacie mnie i motywujacie do kontynuowania tego co robię. Dziękuję Wam wszystkim i każdemu z osobna (tak, Tobie też!!).  Prawie 30 obserwatorów, ponad 16 tysięcy wyświetleń. Kocham Was, I mean it.
(Jak mogliście zauważyć, rozdział jest w trochę innym... formacie? niż poprzednie. Myślniki nie są długie, nie ma akapitów przed dialogami, jak zwykłem to robić. Mogą też pojawić się liczne błędy, dlatego, że WordPad nie ma automatycznego wyszukiwania ich ://// Tak, męczę  się z WordPadem, pozdrawiam. Wszystko dla Was, kurczasie.)

12 komentarzy:

  1. Tu nawet nie ma co się rozpisywać, bo rozdział był taki jgnfjgnjflthjnjanjenfjksn. <3 Był po prostu idealny, genialny, no nie wiem co jeszcze!
    C U D O W N Y! Nie przeciągaj z dodaniem następnego rozdziału, bo mnie najzwyczajniej w świecie ciekawość zeżre xD Kurcze, jestem ciekawa, jak potoczy się wizyta Frania u Gerdzia ^^
    Życzę dużooo weny i czekam na następny rozdział! :D
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Błagam, pisz dalej. Chapter genialny. Zresztą tak jak wszystkie inne. Już nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko jedno słowo... ZAJEBISTE!!!!! XD

    OdpowiedzUsuń
  4. A czemu nie skończyłas?

    OdpowiedzUsuń
  5. O BOŻE WIESZ, ŻE CIĘ KOCHAM? NIE? KOCHAM CIĘ <3 TAK CHOLERNIE KOCHAM, ŻE WYDAJE MI SIĘ, ŻE JESTEŚ MOIM GURU. TEN ROZDZIAŁ BYŁ CUDOWNY, NIEZIEMSKI, FANTASTYCZNY TAK JAK CAŁE OPOWIADANIE <33 PO PROSTU NIE UMIAŁAM/ NIE UMIE SIĘ NACIESZYĆ TĄ 10 I JUŻ ŁAKNĘ KOLEJNEGO ROZDZIAŁU W TYM JAK I W DRUGIM OPOWIADANIU <3.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam ten rozdział po raz trzeci i wciąż tak trochę płaczę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja chcę jeszcze :< Proszę...

    OdpowiedzUsuń
  8. Zajebiste no porostu Zajebiste. Moje wypociny przy twojej twórczości to zero. :P JA CHCĘ JESZCZE. :* dziękuję Ci za to że piszesz. Tak nawiasem mówiąc przypominam charakterem i zachowaniem Gerarda co powoduje jeszcze bardziej lubię cię i twoje opowiadania /Mlecyk-chan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gerard jest postacią bardzo, bardzo silnie wzorowaną na mojej osobie, więc chyba byśmy się dogadały, hah.

      Usuń
  9. Omfg. Ostatnie kilka dni było dla mnie piekłem(z wyjątkiem tego, że kupiłam bilety na koncert gerarda)i ten rozdział po prostu uratował mi życie. Potrzebuje tego fanfiction bardziej niż czegokolwiek innego. Proszę dodawaj rozdziały częściej. Od dwóch dni tylko rycze bo nie daje sobie rady. Na prawdę mnie ratujesz...

    OdpowiedzUsuń
  10. Jaram się - jest nowy rozdział <3 Uwielbiam Ciebie, Twój styl pisania, to, co tworzysz. Możesz mówić, co tylko zechcesz, ale ja i tak wiem swoje - piszesz cudownie! Mogłabym Cię spokojnie porównać z moimi ulubionymi autorami książek i naprawdę nie wiem, kto byłby lepszy. Cudowne w twoim opowiadaniu jest to, że każda postać jest inna, ma swój wyraźnie zarysowany charakter, a nie, jak to często na blogach bywa - bohaterowie są płascy i podobni do siebie.
    Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że poleciłam Twojego bloga w poście na swoim (i mojej przyjaciółki) blogu?
    Jeśli chcesz - zapraszam. Byłabym zaszczycona, gdybyś była naszą pierwszą czytelniczką! :)
    http://sernik-z-keczupem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak strasznie się cieszę że znów udało mi się do Ciebie trafić. Czytałam to opowiadanie w 2014 i że 2 lata to szukałam i wczoraj przypadkiem znow na nie wpadłam, to cudowne tak wrócić, czuje się tak swojsko i domowo i znów mam w sobie te emocje..Ale jestem sentymentalna, to najlepszy Frerard jaki czytałam w swoim dość długim już nawet życiu, pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń