[Gerard]
Znów
zaczyna przesypiać życie.
Śpi
na angielskim i na matematyce, przesypia rozmowy z Frankiem i drogę autobusem
do domu, odrabianie pracy domowej i oglądanie filmów z Mikey'im, przesypia
wieczór, w nocy wypala fajkę, którą zwinął swojemu chłopakowi, gdy ten był na
tyle zajęty, by nie zwrócić na to uwagi. A potem śpi dalej i spóźnia się na
pierwszą lekcję.
Jeśli
chodzi o papierosy, to Gerard wie, że równie dobrze mogliby palić razem – nie
musiałby wtedy ukrywać się z tym, niczym dzieciak bez zgody rodzica jedzący
cukierki przed obiadem. Ale wie, że zaczęłyby się pytania i oczywiście to by
zmartwiło Franka. A jemu wystarczy zmartwień.
Ostatnio
miał kolejną wielką awanturę z ojcem. Sam nawet nie wie, o co. To nic nowego.
Zaczęło się od tego, że nie wrócił do domu na noc i starszy Iero po raz
pierwszy to zauważył. Prawdopodobnie był to ten przerażający moment w życiu
alkoholika, kiedy zaczyna mieć kaca, ale jeszcze nie zdąży go zalać kolejnymi
cierpkimi łykami wódki, więc jego nerwowość sięgała zenitu. Potem już poszło
jak z płatka – weź się do nauki, a nie szlajasz się jak ostatnia szmata! I
dlaczego zamykasz się w pokoju na klucz?! Jestem twoim pierdolonym ojcem! Nie
ukrywaj przede mną rzeczy, bo jak się dowiem, oj! jak się dowiem, to będzie z
tobą źle, smarkaczu.
Frank
opowiadał o tym niechętnie i nie wiadomo, co dokładnie wydarzyło się potem, ale
następnego dnia przyszedł do szkoły z podbitym okiem. Przez tę sytuację Iero
nie może wychodzić z domu tak często i widują się niemal tylko w szkole.
Więc
faktem jest, że Gerard się stacza, ale nikt o tym nie wie.
Nie
je, bo ma dość patrzenia na swoje własne ciało w lustrze. Przez znajomość z
Frankiem i szczęście, jakie dawał mu drugi chłopak, najprościej przytył.
Jeszcze na początku roku szkolnego był przeraźliwie chudy, z wystającymi
żebrami i obojczykami. Dzięki Iero zaczął jeść więcej, niż kiedykolwiek w swoim
czarno-białym życiu. Zaczęła mu bowiem świtać myśl, że może nie wygląda tak
okropnie, może nie jest taki zły, bo podoba się komuś i komuś na nim zależy.
Pocieszał się myślą, że może to on ma wypaczone spojrzenie na samego siebie, że
inni nie postrzegają tego w ten sposób, że Frank tego tak nie postrzega. Teraz
jednak wie, w głębi duszy wiadomo mu, że skorupa, w jakiej przyszło mu żyć,
jest nieziemsko okropnym tworem.
Również
pierwsza fascynacja Frankiem i ich związkiem powoli się wypala, niknie w
oczach.
Czasem,
gdy jego organizm zaprotestuje przeciw nieprzerwanej linii snu, łapie go
bezsenność. To są chwile, w których cierpi najbardziej, a którym nie może w
żaden sposób zapobiec. Bo widzisz, Gerard sypia, by uciec od swojego własnego
umysłu, od myśli, które łapią go w ciasne sidła, które wypaczają mu obraz na
wszystko – od rzeczy trywialnych poczynając, na tych ważniejszych kończąc. Jest
wycieńczony, tak, to jest odpowiednie słowo.
Ø
Siada
na parapecie, niemrawo machając nogami, co z szóstego piętra jest sztuką
cyrkową i chwiejną. Dopala fajkę, patrząc na zamglone ulice Belleville, z tym
chodnikiem kostropatym u stóp. Wiosna zaczęła wkraczać do miasta, powykręcane
gałęzie pokryły się zielonymi pączkami, niedługo zakwitną jabłonie i wrzosy,
odurzając zapachem, niedługo będzie pora na lekki płaszcz i martensy do kostek.
Niedługo, niedługo, niedługo na zawsze pozostanie tu szarość. Tak już jest z
tym miastem. Tkwi w tej swojej patologicznej bańce, zastygniętej w martwym
punkcie.
–
Chciałbym uciec – mamrocze do siebie, kiedy pierwsza brzoskwiniowa poświata
wschodu słońca zaczyna muskać dachy kamienic i szeregi identycznych domów
bliźniaków. – Nie zdążę uciec. Zapyzieję tu, wywrócę się skórą tył na przód,
bebechami od zewnątrz. Zgniję tu, a potem taki zgniły zawisnę na pętli.
Uśmiecha
się, a wściekłość drga mu w kącikach ust. Przerzuca nogi przez parapet tak, że
zwisają nad ulicą. Framuga wstrzymuje mu ręce, a te ręce jeszcze jakoś go
wstrzymują, bo inaczej w tej chwili by przepadł. Roztrzaskał się, na zbity
pysk, w tej przykrej scenerii martwego miasta, w kakofonii wycia psów. „Upadek
trupa od dawna martwego o wschodzie” – obraz olejny na płótnie.
Gasi
fajkę o kolano, powieka lekko mu drży, poprawia luźną bluzę na ramionach,
zeskakuje z tego parapetu w stronę przeciwną śmierci, barkiem domyka okiennicę.
Zgarnia z półki najnowszy komiks Marvela, którego w końcu zapomniał doczytać, i
opada na łóżko.
Ø
Wraca
do dawnych nawyków. Na starych bliznach pojawiają się świeże, najpierw płytkie,
dyscyplinujące, potem już te głębokie, skropione łzami frustracji. Czuje się
żałośnie i słabo, jest sobą gorzko rozczarowany. A jeszcze miesiąc temu nie
sądziłby, że to możliwe. Kochał Franka i to była dla niego jedna z najbardziej
realnych rzeczy w życiu. Nadal to robi, po prostu przestało mu to dawać tyle
siły. Ciemnofioletowe macki jego podświadomości wciskają mu oczy w głąb czaszki
i czuje krew spływającą po policzkach. Może i dręczyłoby go poczucie winy,
gdyby jego umysł nie był tak otępiały przez nieprzerwaną dozę snu, jaką sam sobie
dostarcza.
Zaczyna
się kwiecień, a wraz z nim się pierwsze cieplejsze dni, co jeszcze bardziej
zniechęca Gerarda do wychodzenia z domu. Miesiąc przesypuje się przez palce
stosunkowo szybko, zresztą wszystko w jego życiu działo się jakoś szybko. W
szkole wszechobecne stały się przygotowania do egzaminów, które teraz wydają mu
się najważniejsze na świecie. Tak twierdzą nauczyciele: „Musicie zdać je
dobrze, to zadecyduje o waszym liceum, a co za tym idzie – o całej
przyszłości!” Z jednej strony chłopak wie, że to gówno prawda, a z drugiej jego
podświadomość mimowolnie kreuje gulę strachu i stresu gdzieś w połowie jego
gardła. Szaleństwo nie ma końca – powtórzenia na każdej lekcji, tony prac
domowych, dodatkowe zajęcia, jeszcze więcej powtórzeń, jeszcze więcej prac
domowych, „od tego przecież zależy wasza przyszłość!!!”.
Ale
Gerard wie, że nie ma dla niego przyszłości.
Już
dawno pogodził się z tą myślą. Owszem, opędzał się od niej przez ostatnie
siedem-osiem miesięcy relacji z Frankiem, tym bardziej przez prawie pięć
miesięcy związku; nabierał więcej sił, trochę mu pojaśniały wszystkie
perspektywy.
Ale
teraz siedzi w autobusie, opierając czoło o brudną, zaparowaną szybę; w
powietrzu unosi się ten specyficzny zapach starych ludzi; szczypią go sznyty na
ramionach i w tej właśnie chwili nie ma dla niego bardziej oczywistej rzeczy niż to, że
śmierć pochłonie go bardzo szybko.
Przyłapuje
się na tym, że nie ma siły pomóc Frankowi wtedy, gdy ten tego najbardziej
potrzebuje.
W
przypadku Iero jest ciężej, on musi wypaść przynajmniej dopuszczająco, żeby nie
skończyć jako zamiatacz ulic w wieku szesnastu lat. Odwalił już kawał dobrej
roboty – ledwie pół roku temu spędzał cały wolny czas na zapijaniu się w trupa
i całowaniu dziewczyn, których nie chciał całować, na pyskowaniu ojcu i
galaktykach siniaków, które były tego skutkiem. Gerard wie i Gerard jest dumny,
jest dumny jak chuj, ale nie potrafi tego okazać.
Niczego
już nie potrafi okazać. Wszystko robi się bardzo chaotyczne, wraca do martwego
punktu, w którym tkwił tak długo; teraz chyba posuwa się jeszcze dalej, stacza
się niżej, chociaż jeszcze niedawno nie wierzył, że to będzie możliwe. Męczą go
najprostsze czynności, najprostsze relacje. Uchyla się przed pocałunkami
Franka, jakoś rzadko ma już na to ochotę.
Ma
nadzieję, że Iero nie przejmuje się stanem swojego chłopaka i potrafi bardziej
skupić się na sobie. Ma nadzieję. Nie chce, żeby tego doświadczał, ma ochotę
przepraszać go cały czas, przepraszać go całe życie, bo wie, że spierdala na
każdym kroku i że Frank zasługuje na kogoś lepszego.
Nie
chce jeszcze tego przyznać przed sobą samym, ale jest gorzej z każdym dniem.
Miłość
go nie ratuje.
Ø
[Frank]
Niedługo
stuknie im pięć miesięcy.
Może
to stosunkowo mało, może to nic w porównaniu do małżeństw obchodzących swoje
pięćdziesiąte rocznice. Może to niewiele z perspektywy Brada i Cindy,
najsławniejszej klasowej pary, która jest razem od dwóch lat i podobno układa
im się świetnie.
Dla
Franka to jednak wcale nie jest nic. To wcale nie jest mało. Dla Franka to jest
wszystko, co w tej chwili posiada i to jest najwięcej, ile w życiu przyszło mu
posiadać.
Nie
wiem, czy rozumiesz, jak to wygląda z jego perspektywy. Może trzeba ci to
bardziej przybliżyć, bo rzeczywiście trudno to zrozumieć z zewnątrz, trudno
dostrzec tego ogrom. Otóż Iero po śmierci matki całe swoje życie spędzał na
staczaniu się. Najpierw niszczył go psychicznie ojciec, a potem mały Frankie
dojrzewał w tym choróbsku duszy, nie znał już innej drogi, autodestrukcja była
dla niego wszystkim. Nikt go nie wychowywał, nikt nie mówił mu, że ma się
uczyć, nikt nie karał go za złe oceny i nie nagradzał za dobre. Wychowało go
więc parszywe towarzystwo, z ubogim językiem, bez ambicji i planów na
przyszłość i jeżeli po tym wszystkim nie skończy jako sznaperek pod
monopolowym, to doprawdy się zdziwi. Bo w ogóle w siebie nie wierzy, absurdalne
mu się wydaje wszystko, co teraz robi – że się stara, że próbuje, że siedzi i
się uczy, że chce zdać te jebane egzaminy.
Ale
poznanie Gerarda było kamieniem milowym w jego życiu. To była najoczywistsza
rzecz. Gdyby nie Gerard, nie siedziałby teraz z bólem głowy, wciśnięty w kąt
pokoju, zapamiętując wzory tworzenia kwasów karboksylowych. W ogóle nie
próbowałby uczyć się do egzaminów. Podszedłby do nich z wiedzą bliską zerowej –
tylko taką zdobył przez dwa pierwsze lata gimnazjum, opuszczając połowę lekcji,
a na tych, na których był obecny, w ogóle się nie skupiając.
Kącik
jego ust unosi się lekko, kiedy przez głowę przemyka mu wspomnienie o dniu, w którym
po raz pierwszy zmuszony był usiąść z Gerardem. Poczuł wtedy, pierwszy raz od
kto-wie-kiedy, powiew świeżości, jakby zaproszenia na nową przygodę.
A
potem w tym związku świeżości było coraz więcej, właściwie się nie nudzili. Nie
tak dawno byli na darmowym koncercie w małym klubie, a potem całowali się,
przemoknięci od potu i pijani, w klubowej łazience. Frank nie sądził, że powie
w niej słowa, które wypowiedział, że ta chwila stanie się taka wyniosła. Ale
gdy przyciskał Gerarda do ściany pokrytej graffiti, wciskając nos w jego szyję
gdzieś między dwoma śladami malinek, tylko jedno przychodziło mu do głowy.
–
Chciałbym, żeby tak było zawsze.
Usłyszał
uśmiech w głosie Waya, poczuł w mocniejszym biciu jego serca. Chłopak
zrozumiał, o co chodzi. Nie o średnio przyjemny zapach, jaki się tu rozchodził,
nie o rolkę papieru rozwaloną po całej podłodze, nie o mały klub w ciemnej
uliczce. Chodziło o to dudnienie ścian w rytm muzyki cholernie słabego zespołu
heavy metalowego, o ich ciała ściśle przylegające do siebie, o włosy sklejone
potem i tę bliskość, jaką udało im się osiągnąć. Chodziło o to, czym w tamtej
chwili byli – stali się jakąś poruszającą jednością.
–
Ja też.
Albo
dzień w Nowym Jorku, który wydaje się z perspektywy czasu niesamowitym snem. A
te wszystkie drobne sytuacje! Kiedy Gerard zapomniał rękawiczek i Frank z
troską opatulił go swoimi; jego czuły uśmiech za każdym razem, gdy Iero piszczy
na widok przechodzącego psa i rzuca się na niego, rozmawiając ze zwierzęciem,
zamiast z jego właścicielem; leżenie w łóżku całymi weekendami i rozmawianie o
świecie.
Och!
jakże oni rozmawiali. Frank mógłby przysiąc, był tego absolutnie pewien, że na
świecie nie ma drugiej tak inteligentnej osoby jak Gerard. Nie posiada on
wiedzy typowo książkowej, może średnio potrafi dowodzić matematyczne
twierdzenia i nie zna wszystkich nazw ludzkich kości. Ale cholera, jak on
pięknie wypowiada się o życiu, o śmierci, prowadzi te swoje filozoficzne
wywody, o muzyce i jej przekazie, o rolach płciowych i społecznych, o
feminizmie, o psychologii tłumu – Gerard potrafi to wszystko. Jest typem
kolesia, który, gdyby został światowej sławy frontmanem emo zespołu, ratowałby
dzieciakom życia swoimi mądrymi słowami i odważnym sposobem bycia.
Ale
jeśli chodzi o ich relację, ostatnio coś się zmieniło. Coś jakby wywróciło się
w Gerardzie o sto osiemdziesiąt stopni i nagle ten Gerard przypominał bardziej
tego wrześniowego, skulonego i bolejącego. Może to tylko kwestia jakiegoś
czasu, w końcu stan ten trwa dopiero tydzień, a jednak Iero tak się martwi, że
zdaje mu się, iż w rzeczywistości to miliard lat. Jak może mu pomóc? Czy
powinien z nim o tym porozmawiać? Może okazuje mu zbyt mało uwagi? Cholera, to
tylko przejściowe, zrozum, Gee, muszę nauczyć się na te pierdolone egzaminy.
Frank
wzdycha i porzuca na chwilę przemyślenia. Tylko douczy się tego tematu. „Tylko
tego. A potem coś wykombinuję. Przysięgam.”
______________________________________
Chuj. Wracam.
Edit: Czy kontent jest dobry i godny uwagi? Nie mam pojęcia. Jak wspominałem, zbliżamy się do końca. Dajcie mi tylko czas, kochani, bo chcę to zakończyć prawidłowo i dobrze przekazać moją puentę.
Jeżeli wysyłaliście mi wiadomości na skrzynkę pocztową burnbrightfrerard@interia.pl, to muszę z przykrością powiedzieć, ze je straciłem. Jeśli chcecie, możecie wysłać je ponownie.
Edit: Czy kontent jest dobry i godny uwagi? Nie mam pojęcia. Jak wspominałem, zbliżamy się do końca. Dajcie mi tylko czas, kochani, bo chcę to zakończyć prawidłowo i dobrze przekazać moją puentę.
Jeżeli wysyłaliście mi wiadomości na skrzynkę pocztową burnbrightfrerard@interia.pl, to muszę z przykrością powiedzieć, ze je straciłem. Jeśli chcecie, możecie wysłać je ponownie.
Jak zawsze cudowne, pisz szybciej kolejne części, bo świat potrzebuje więcej takich rzeczy (chociaż z drugiej strony może nie szybciej, bo wtedy szybciej się skończy :<). Czekam bardzo na następny rozdział, kocham mocniutko, trzymaj się klusko. <3
OdpowiedzUsuń~ Deni
Opłacało się czekać ❤ jak zwykle świetne
OdpowiedzUsuńTAAAAK NAAARESSSZCIEEEE!!!
OdpowiedzUsuńgeezusie jak się cieszę *-*
NAAREEESZIEEEEE
OdpowiedzUsuńgeeezusie jak się cieszę że wróciłaś *^*
Widzę, że nie tylko ja czytam po nocach XD
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak się cieszę, że wróciłaś <3
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dość wiele Frerardów, jednak Twój jest zdecydowanie najlepszy, sposób pisania, to jak opisujesz rzeczy... Każdy rozdział chłonę z zapartym tchem.
Czekam na więcej <3
Już wątpilam, że napiszesz,ale jednak.
OdpowiedzUsuńBoże to najlepszy dzień mojego życia!
Kocham to z całego serca.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę tajemniczość i to że te wszytskie opisy brzmią tak realnie i żywo, a tego mi brakuje w wielku opowoadaniach.
Czekam z niecierpliowścią na kolejne rozdziały, bo to jest naprawdę cudowne.
Strasznie opóźniona jestem, ale jest 22marca wiec pomyślałam że tu zajrzę... patrzę a tu NOWY ROZDZIAŁ, o tak ten dzień został (prawie że) uratowany. Jak zwykle świetnie, piękne napisane no i czekam co będzie dalej! Pisz i się nie poddawaj, ja zawsze wierni będę czekać
OdpowiedzUsuń