Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

niedziela, 4 maja 2014

chapter VI

[Frank]
Chłopak uderza plecami o boleśnie prostą powierzchnię drzwi i wolno osuwa się na podłogę po całej ich długości. Podciąga kolana pod brodę i ciska kartkę, która została mu wręczona, jak najdalej przed siebie. Prądy powietrza nie pozwalają jednak świstkowi polecieć tak daleko, jakby chciał i wskutek czego papier ląduje tuż obok niego. Może wiedziałby, czemu tak się stało, gdyby przychodził na fizykę.

Potem przez bardzo długi czas wpatruje się w swoje dłonie niewidzącym spojrzeniem, dopóki bezsilnie nie zakrywa nimi twarzy, mierzwiąc przy tym ciemne włosy. Czuje puste, gryzące uczucie wściekłości. Postąpił przed chwilą dokładnie tak, jak miał nigdy nie postępować w stosunku do Gerarda. Nawrzeszczał na niego, dał mu do zrozumienia, że nie chce mieć z nim do czynienia, wystawił na działanie negatywnych bodźców jego wątłą, delikatną psychikę.  A przecież ani przez chwilę nie był zły na czarnowłosego – na początku odczuł dogłębne zdziwienie, a potem dotkliwe dezorientację i zawiedzenie. To go zabolało. Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył to, co on musi widzieć codziennie. Tym bardziej nie Gerard, cholera, nie on.  To dlatego na niego nawarczał, to dlatego tak bezceremonialnie go wygonił. W jego umyśle uruchomił się najprostszy mechanizm obronny – agresja i wycofanie się z sytuacji.

„Co jest z tobą, Iero? Kurwa, no co jest?”

Spieprzył. Spieprzył sprawę na całej linii i nienawidzi siebie za to tak bardzo, że czuje łzy napływające do oczu. Odtwarza w umyśle jeszcze raz całą sytuację, przypomina sobie żałośnie niepewny wyraz twarzy Waya i ma ochotę wybiec z mieszkanie prosto w ulewny deszcz, byleby dogonić go i przeprosić z całego serca. Ale jest zbyt wielkim tchórzem. Nie miałby pewności, że John wpuści go z powrotem do domu. Nie miałby pewności, czy uda mu się dogonić Gerarda. Nie miałby pewności, że nie stchórzy gdy już zobaczy jego sylwetkę majaczącą w strugach deszczu. I przede wszystkim – nie pozwala mu na to jego wewnętrzna blokada. Nie jest przyzwyczajony do takich sytuacji, w towarzystwie, w którym się obraca, takie dramaty się nie zdarzają. Nikt nigdy nie musi przepraszać, bo i tak wszyscy zachowują się jak idioci. Przywykł do tego. Ciężko byłoby mu się wyrwać z tego schematu. Jest tylko człowiekiem, z typowo ludzkimi odruchami i zachowaniami. I to stanowi w jego sytuacji wielki problem.

Ø

[Gerard]
– Gerd? Pograsz ze mną na konsoli?

Czarnowłosy przenosi spojrzenie na brata, który z niepewnym uśmiechem wyciąga w jego stronę kontroler. Widzi w jego spojrzeniu troskę i nieme pocieszenie; Mikey zawsze potrafił doskonale wyczuwać jego nastroje. Może to przez rodzaj jakiejś dziwnej mentalnej braterskiej więzi, a może po prostu dzięki sile jego wrodzonej empatii. W każdym razie Gerard doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy nie uda mu się zataić przed chłopcem jakichkolwiek smutków i negatywnych nastrojów, które w danej chwili przeżywa. I zdaje też sobie sprawę, że gra na konsoli nie została mu zaproponowana w celu uciechy samego proponującego – Mikey chce, żeby Gerard przestał na chwilę zadręczać się problemami, pozwolił swojemu umysłowi na trochę wytchnienia i separacji od depresyjnych myśli. Czarnowłosy to docenia, naprawdę i z całego serca.

Zdążył zauważyć, że Mikey ma dwie zupełnie różne strony osobowości. Ta, która wykiełkowała w nim na skutek konieczności radzenia sobie samemu, bez matki bez przerwy zajętej pracą,  jedynie z pomocą brata, wykazuje się dojrzałymi i przemyślanymi zachowaniami. Czasami Gerard potrafi tylko patrzeć i mrugać ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć, że jego brat ma jedynie jedenaście lat. Innym razem chłopak zachowuje się zupełnie adekwatnie do swojego wieku – płytko i nieprzemyślanie, nie przejmując się głębszymi wartościami. Czarnowłosy wcale nie ma mu tego za złe, wręcz przeciwnie – cieszy się, że jego mały braciszek nie musi męczyć się z myślami tak jak on sam.

– Okejka, młody. Ale tylko chwilę, później idę do lekcji – odpowiada Gerard cicho, siląc się na pozytywny ton głosu. Wcale nie ma ochoty na jakieś gry, szczególnie, że nie jest wielkim fanem technologii. (Tak, w tych czasach jest chyba jedyną osobą na świecie, która nie wykazuje materialistycznej żądzy nabywania coraz to nowszych urządzeń elektronicznych.) Ale nie ma serca odmówić bratu w takiej sytuacji.

Wolno zsuwa się z kanapy, na której do tej pory siedział i dołącza do Mikey’ego na podłodze. Chyba nawet uśmiecha się delikatnie. Za żadne skarby nie chce, żeby chłopiec martwił się o niego, nie chce żeby ktokolwiek to robił. Musi robić dobre wrażenie.

Czas ciągnie się niemiłosiernie, gdy grają w jakąś pozbawioną sensu wyścigówkę. Gerard co jakiś czas czuje na sobie spojrzenie Mikey’ego i stara się udawać, że tego nie zauważa. Raz po raz przegrywa, sili się nawet na udawanie złości, chociaż tak naprawdę jego umysł jest wyprany z emocji, przynajmniej tych tyczących się rozgrywki.

Kiedy już zbiera się w sobie z zamiarem bąknięcia, że musi iść, ciszę przerywa głos Mikey’ego.

– Byłeś wczoraj u tego Franka?

W jednej chwili Gerard czuje gwałtowne uderzenie ciepła do głowy. Wypuszcza kontroler z rąk, pozwalając by jego samochód rozbił się o barierkę. Jak on mógł się domyślić? Czarnowłosy wielce starał się, żeby nie puścić pary z ust na temat tego, gdzie się wybiera. Zostałby zalany falą niewygodnych pytań. Kim jest dla ciebie Frank? Przyjaźnicie się? Czemu aż tak się o niego troszczysz? Nie boi się odpowiedzenia na nie. Boi się tego, że sam nie zna odpowiedzi.

– Słucham? – pyta w końcu niepewnie, przenosząc spojrzenie na brata. – Skąd wiesz?

Oczy Mikey’ego iskrzą radośnie, a kąciki jego ust jakby mimowolnie unoszą się. Gerard potrafi wyobrazić sobie jego myśli. „Gerd wreszcie znalazł sobie przyjaciela! Może przestanie się tak martwić, może przestanie... się okaleczać. Co za wspaniała sprawa!”

– Widziałem kartkę na twoim biurku. Z jakimiś zadaniami, podpisaną jego nazwiskiem. – Chłopiec uśmiecha się szerzej. – Fajnie, że masz kolegę.

Brunet odwraca wzrok i odgarnia włosy z twarzy, próbując zawrzeć w tym ruchu całe swoje poirytowanie. „Nie mam ochoty o tym rozmawiać, skoro jest taki domyślny i genialny, chyba powinien się domyślić. Kto w ogóle pozwolił mu wchodzić do mojego pokoju?! Co ten bachor sobie myśli, nie da mi już za grosz prywatności w tym domu? Co jeszcze ma zamiar zrobić, może...”

Natychmiast karci się stanowczo w myślach za takie myślenie. Boże, jest pieprzonym idiotą. Mikey to tylko dziecko, jedenastolatek martwiący się o swojego starszego brata.

Gerard parska nędzną imitacją śmiechu. Czochra włosy chłopca i podnosząc się z podłogi, mówi:

– To nic wielkiego, nie zaprzątaj sobie tym głowy, mały. Nauczycielka mnie poprosiła, żebym mu to zaniósł. Tylko tyle. Kto by chciał się ze mną zadawać, nie?

Gdy wchodzi do pokoju, zatrzaśnięciem drzwi ucinając konwersację, uśmiech na jego ustach natychmiast przeradza się w zduszony szloch. Chłopak upada bezwładnie na łóżko, podkula nogi pod brodę i obejmuje je drżącymi ramionami. Zagryza wargę do krwi,  czując rozgrzane do czerwoności bicze depresji, rozcinające długimi pociągnięciami skórę na jego plecach.

Kto by chciał się z nim zadawać?

Ø

Gerard już dawno zaniechał wiary w Boga.

Każdego dnia jest zmuszony patrzeć na ten dogłębnie zgorzkniały świat, każdego dnia jest zmuszony do wysłuchiwania niepochlebnych opinii na swój temat, każdego dnia widzi przemoc zalewającą krwawymi falami ulice Belleville. Gdyby ktoś rzeczywiście czuwał nad rasą ludzką, sytuacje jakie zdarzają się każdego dnia, nie miałyby miejsca – to jest jedna z niewielu rzeczy w życiu, jakich jest w zupełności pewny.

W poniedziałkowy poranek nie ma jednak innego wyjścia, niż wytrwać czterdzieści pięć bitych minut na lekcji religii. Jest mu z tym bardzo źle, bo ma świadomość, że zamiast tego mógłby zająć się czymś bardziej konstruktywnym – narysować nowy komiks o przygodach jego śniadaniowej małpki albo napisać tekst kolejnej piosenki.

Na religii klasa zawsze wrze.

A przynajmniej takie wrażenie odnosi czarnowłosy, siedząc w samym centrum otaczającego go chaotycznego, nieznośnego gwaru. Zdemoralizowana część wrzeszczy, wymienia się głupawymi i pozbawionymi głębszego sensu uwagami, i rzuca w siebie nawzajem kawałkami gumek do ścierania. Oczywiście niecodziennym zjawiskiem byłoby, gdyby duża część białych odłamków nie uderzyła w Gerarda, więc jest zmuszony co chwila wyplątywać je z ciemnych włosów.

Gdy chłopak lustruje pozbawionym wyrazu spojrzeniem twarz katechetki, oczywistym staje się, że kobieta zupełnie nie potrafi poradzić sobie z wszechobecnym harmiderem. W tym zgiełku nie jest w stanie dosłyszeć słów stojącej na środku klasy kobiety, ale po chwili już nie musi się ich domyślać, bo nauczycielka odwraca się na pięcie i z impetem siada na krześle. Gerard częściowo jest na nią zły – jest pedagogiem, powinna nie tylko potrafić radzić sobie z takimi sytuacjami, ale również skutecznie im zapobiegać. Mimo to lekcje religii zawsze wyglądają tak samo. I o ile na początku chłopakowi całkiem fajne wydawało się niemuszenie udawać, że uczy się tych bzdet, teraz zaczyna mu już to przeszkadzać.

Jego myśli przerywa trzykrotne uderzenie w nauczycielskie biurko. „Nareszcie” – myśli Gerard, obserwując bacznie poczynania katechetki.

Gwar nieco się uspakaja, a krzyk kobiety całkiem ich ucisza:

– Nie do wiary! Na Boga, nie mogę uwierzyć, co tu się wyprawia! Kim wy myślicie, że jesteście?! No dzieci! Po pierwsze, bardzo pierwsza sprawa jest taka, że to jest  l e k c j a   r e l i g i i – wypowiada z naciskiem i udaje, że nie słyszy kilku złośliwych chichotów. – Bóg obcuje z nami, Bóg jest z nami właśnie w tym pomieszczeniu, a wy?! A wy zachowujecie się jak dzicz! To nie jest brak szacunku do  m n i e, no dzieci! To jest brak szacunku do B o g a,  nie do mnie, nie rozumiecie tego? Mnie to by nie przeszkadzało, gdybym uczyła innego przedmiotu, moglibyście sobie jeść na tej lekcji, śpiewać, tańczyć, co chcecie! Ale tu chodzi o Boga, dzieci! O  B o g a.

Zalega cisza. Gerard znudzony opiera policzek na dłoni. Pani Stine patrzy na nich z mieszaniną złości i żałosnego współczucia. Czarnowłosy ogląda się szybko, chce tylko spojrzeć na Franka, zobaczyć jego reakcję na te zabobonne słowa. Iero siedzi spokojnie, podpierając dłońmi brodę i mierzy bezwstydnym spojrzeniem katechetkę, wyginając usta w cynicznym uśmiechu.

– Halo! Chester? Słyszysz mnie, Chester? To ja, Bóg, obcuję z tobą na lekcji!

Gerard potrzebuje kilku chwil, by zorientować się, że zmieniony na tubalne brzmienie głos należy do Franka. Chłopak zmienił pozycję, siedzi teraz całkiem wyprostowany, trzymając dłoń na ramieniu przyjaciela. „Udawanie Boga wcale nie wychodzi mu tak źle” – myśli Way, przygotowując się w duchu na kolejny wybuch katechetki. Zerka szybko na kobietę, która zastygła w bezruchu, poczerwieniała na twarzy.

– O, Boże! To weź mi jeszcze skołuj frytki! Z keczupikiem, okejka?

Dopiero teraz klasa parska wstrzymywanym śmiechem i nawet Gerard przyłapuje się na tym, że kąciki jego ust wędrują delikatnie w górę. Zdaje sobie sprawę, że sytuacja nie wydałaby mu się śmieszna, gdyby nie udział Franka w niej. Sam Iero uśmiecha się z wyższością i samozadowoleniem. Odegrali kolejną szopkę. Może być z siebie dumny.

I wtedy katechetka wybucha, ukracając życie wszelkim chichotom.

– IERO, WSTAŃ!

Frank patrzy na nią z niezbyt inteligentną miną, obok niego Chester ukrywa uśmiech w dłoni.

– WSTAŃ POWIEDZIAŁAM.

Iero wolno podnosi się z krzesła, nie spuszczając wzroku z nauczycielki. Gerard cały czas go obserwuje i albo mu się wydaje, albo widzi w jego oczach przebłysk wstydu. Potem spojrzenie niskiego chłopaka na chwilę, na ułamek sekundy ucieka w bok i teraz Way jest pewny. Frank znowu musi udawać i w głębi ducha sam wstydzi się za swoje zachowanie.

– Dlaczego to zrobiłeś, Frank?

– Bo to było śmieszne.

– Śmieszne... och, no tak, bardzo śmieszne! Zobaczymy, jak śmiesznie ci będzie, jak śmiesznie będzie wam wszystkim kiedy za parę lat wylądujecie na ulicy! Wiecie, że nie chcę nikogo oceniać i nie mam do tego prawa, ale Frank, co ty masz zamiar robić po liceum? No odpowiedz.

– Nie wiem. Coś na pewno.

Gerard dokładnie widzi wahanie i niepewność w oczach Franka, uśmiech w zastraszającym tempie spełzający z jego ust i otwierające się lekko ze zdziwienia usta. Nauczycielka musiała uderzyć w jego słaby punkt chłopaka.

– Oczywiście, na tym właśnie opiera się wasza logika, dzieci. Nie myślicie o przyszłości, liczy się dla was kolejny zapalony papieros, kolejne wypite piwo i wygłupy na lekcjach. I wiecie, czym ja myślę, że to jest? Ja myślę, że to jest wołanie o pomoc, dzieci! Chcecie się popisać, zostać zauważeni, zwrócić na siebie uwagę, bo być może w waszych domach rodzice wam jej nie poświęcają. Wiem, że to ciężkie, ale takie sytuacje się zdarzają. Nie zawsze rodzice mają czas dla dziecka, nie zawsze  c h c ą  go mieć. I to jest właśnie wasze SOS – może świadomie, może nie, ale pokazujecie, że potrzebujecie pomocy.

Gerard bez przerwy obserwuje twarz Franka, który zdążył już usiąść. Chłopak jest teraz blady i wyprany z jakichkolwiek emocji, jego zdenerwowanie można poznać jedynie po sposobie, w jaki zagryza wargę. Way widział jego mieszkanie, widział te warunki i zdaje sobie sprawę, że Iero przypasowuje w tej chwili słowa katechetki do własnego życiorysu. Serce czarnowłosego gwałtownie spina się żałością, jest mu tak bardzo szkoda Franka, że ma ochotę podbiec do niego i mocno go przytulić.

– Bo wy jesteście dobre, dzieci. Ja w to wierzę z całego serca. – Pani Stine patrzy teraz prosto w oczy Franka, a on odważnie znosi to spojrzenie. – Zdarza się, że w domu rodzice piją albo z innych przyczyn nie mogą się wami zająć. Ale po to jesteśmy właśnie my, pedagogowie,  jeśli kiedykolwiek czujecie potrzebę porozmawiania, my zawsze...

Wyraz twarzy Franka w jednej chwili przechodzi z lekkiego zdenerwowania w gwałtowną, bezgraniczną wściekłość. Chłopak z hukiem odsuwa krzesło i gniewnie zarzuca plecak na ramię. Wszyscy przyglądają się całemu zajściu w milczeniu. Chester wygląda, jakby miał ochotę coś powiedzieć, ale niezbyt wiedział, co takiego.

Tylko Gerard zauważa szloch wstrząsający jego piersią, gdy Frank szybkim krokiem opuszcza klasę.

W tej samej chwili zdaje sobie sprawę, że musi coś zrobić. Bo nauczycielka jedynie kiwa głową i siada z powrotem do biurka, bo Chester jedynie patrzy ze zdziwieniem, a połowa klasy rzuca kąśliwymi uwagami. Bo wie, że nikt inny nie pójdzie za Frankiem i nikt inny nie dopilnuje, żeby nie stało mu się coś złego.

Zaciska pięści. Musi podjąć decyzję teraz, jeszcze zdąży go dogonić.

Z wahaniem wrzuca książki do torby i zapina suwak. Wie, że już teraz kilka osób mu się przygląda, a za chwilę spojrzenie w jego osobie ulokuje cała klasa, włączając  w to nauczycielkę. Tyle lat starał się pozostawać niewidzialnym, a teraz raz po raz się wychyla, ściągając na siebie coraz więcej uwagi. Przez Franka. A może dzięki Frankowi?

W ciszy odsuwa krzesło, wstaje i zarzuca torbę na ramie. „Gdzie emo się wybiera?” słyszy gdzieś z tyłu, ale kompletnie ignoruje tę uwagę, tak samo jak parę następnych. Na szczęście nie ma daleko do drzwi. Gdy kładzie dłoń na klamce, zatrzymuje go głos katechetki.

– Gerard, gdzie się wybierasz?

– Muszę za nim iść.

I nagle odczuwa wielką sympatię do kobiety, bo kiedy odwraca się w jej stronę i patrzy w oczy, widzi w nich jedynie dogłębne zrozumienie.

Ø
[Frank]
To potrafi dopaść go w każdej porze dnia i nocy, ale aż do teraz nigdy nie zdarzyło się na lekcji.

Demony – tak to nazywa. Atakują kiedy im się żywnie podoba i zawsze wygląda to bardzo podobnie; wesoły, sielankowy nastrój przeradza się w niezwykłą powagę, by chwilę później stać się niewysłowioną, pełną niemocy złością. Tym rodzajem złości, kiedy nie możesz powstrzymać łez napływających do oczu i masz ochotę obrócić w pył wszystko, co znajdzie się na twojej drodze. Gdy jest w domu, często właśnie to robi – przechodzi niczym huragan przez swój pokój, wywracając meble i rzucając przedmiotami do zmęczenia.

Ale teraz jest w szkole. W cholernej szkole, gdzie nie może sobie na to pozwolić. Jedyne, co robi, to zaciśnięcie pięści i zagryzienie wargi na podłodze męskiego kibla. Jest twardy, nie będzie płakał. Nie tutaj, nie gdy ktoś może go zobaczyć.

Słowa katechetki go poruszyły. Demony wykorzystały okazję, oplatając lodowatymi mackami jego umysł. Był zmuszony wyjść, nie mógłby w takiej aurze wysiedzieć jeszcze ponad dwudziestu minut lekcji; cały czas rozpamiętywałby monolog nauczycielki, aż w końcu rozkleił się przy wszystkich, robiąc z siebie pośmiewisko i stając się obiektem kpin kolegów przez następne parę miesięcy. Dopóki nie wydarzy się kolejna sensacja, dopóki ktoś inny nie popełni błędu. Tym właśnie żyją tacy jak oni.

Kiedy Frank prowadzi przemyślenia, wpatrując się w martwy punkt na przeciwległej ścianie, drzwi ubikacji otwierają się. Chłopak podskakuje i zanim obróci głowę w odpowiednią stronę, domyśla się, że tylko jedna osoba mogłaby zdecydować się przywędrować tu za nim.

Szkliste spojrzenie Franka i nieukazujący jakichkolwiek emocji wzrok Gerarda krzyżują się ze sobą na długą chwilę. Niższy chłopak chłonie ten moment całą swoją duszą, bo nie wie, czy dane mu będzie jeszcze kiedykolwiek uchwycić wzrok czarnowłosego.

Patrzą sobie w oczy przez długą chwilę, przeciągle i bez wstydu, jak nigdy wcześniej. Iero nawet nie próbuje ukrywać jakichkolwiek emocji – na jego twarzy widać dogłębne niezrozumienie, ból i niemą, nieśmiałą i rozpaczliwą jednocześnie prośbę o pomoc. Way przez pierwsze sekundy stara się – może z przyzwyczajenia, może ze strachu – zamaskować troskę, jaka zionie z jego oblicza, aż w końcu poddaje się. Frank pierwszy raz może dostrzec wszystkie emocje czarnowłosego z taką przejrzystością wymalowane na jego postaci. Uczucie formującej się w okolicach serca kulki nadziei rozgrzewa go od środka, niemal wpędzając niepewny uśmiech na usta. Złe emocje jednak jak zwykle zwyciężają i chłopak pozostaje smutny, ze śladami łez złości na policzku.

Cieszy się i jednocześnie dogłębnie dziwi go fakt, że Gerard naprawdę wybiegł za nim z klasy. Gerard chociaż przez chwilę poczuł ukłucie niepokoju i troski o Franka. Albo zwykłą ciekawość dotyczącą tego, gdzie i czemu się udaje, ale to też nie było złe. Bez względu na wszystko, Gerard o nim pomyślał. Właśnie o nim, o Franku Iero, chociaż tak naprawdę są sobie niemal obcy. To właśnie Frank poruszył w jego wnętrzu jakiś dawno zardzewiały mechanizm odpowiedzialny za odczuwanie empatii. Nie może w to uwierzyć, bo częściowo osiągnął cel, jaki sobie narzucił, nie robiąc w tym kierunku nic specjalnego. Wręcz przeciwnie – wtedy u siebie w domu zachował się jak dupek, ale nawet to nie zniechęciło Waya. Co jest z nim nie tak?

Myśli przelatują przez głowę chłopaka w zawrotnym tempie. Boże, przecież Gerard jest gejem. Sam to powiedział. Podobają mu się faceci, podniecają go faceci. Nie uważa za interesujące kobiecych kształtów, zaokrąglonych bioder, subtelnego wcięcia w talii czy jędrnych piersi; on woli patrzeć na wąskie biodra, płaskie klatki piersiowe i szerokie ramiona. Na facetów, po prostu. A Frank... no cóż, Frank jest przecież stuprocentowym facetem, to jedna z niewielu rzeczy, których może być pewny.

„Więc może o to chodzi? O Boże, co jeśli... p o d o b a m  mu się? Zakochał się we mnie? I dlatego martwi się o mnie, przyniósł mi lekcje i przybiegł tu za mną? Co jeśli...”

Frank natychmiast urywa swoje przemyślenia. To niedorzeczne. Gerard może sobie być gejem, ale nawet jeśli podobałby mu się jakiś chłopak, nie byłby to Iero. Z całą pewnością nie, przecież kto mógłby chcieć takiego idiotę? Na pewno nie tak mądra i wrażliwa osoba jak czarnowłosy, on nie zniżyłby się do tego poziomu.

Po nie więcej niż dziesięciu sekundach obaj orientują się, że milczenie i skrzyżowane spojrzenia zaczynają robić się już bardzo niezręczne. W tym samym momencie zgodnie odwracają wzrok.

Wszystko wydaje się być dziwnie nierealne, jakby cała ta sytuacja była jedynie bardzo realistycznym snem. Frank w milczeniu wstaje z podłogi, Gerard nie odzywając się postępuje kilka kroków naprzód i staje tuż obok chłopaka. Opierają się o tę samą ścianę, patrzą na tę samą ścianę, są tak blisko, że stykają się ramionami.

– Przykro mi.

Gerard decyduje się przerwać ciszę z wyraźnym trudem. Nie wie jeszcze, że ta sytuacja, te słowa i cała ta chwila stały się kolejnym przełomowym punktem w całej linii ich relacji. Nie wie, że te dwa proste słowa solidnie przyczyniły się do uratowania żyć ich obu.

– Co?

– Dobrze wiesz co. Obaj dobrze wiemy, jak wygląda twoja sytuacja w domu i czemu słowa nauczycielki aż tak cię poruszyły.

Frank wie, że jakiekolwiek protesty nie miałyby sensu. Gerard tam był i rzeczywiście – zobaczył wszystko. Zobaczył pijanego Johna i mieszkanie obrócone w pobojowisko. To było realne. To jest realne. I o ile Iero mógł ukrywać to przez lata przed kolegami, nie może tak samo zmanipulować Waya. Chłopak jest po prostu zbyt inteligentny i domyślny.

Frank przenosi na niego smutne spojrzenie i lustruje uważnie profil jego twarzy. Dociera do niego, że Gerard jest piękny. I tym razem nie potrafi uciec przed tą myślą, nie potrafi wmówić sobie, że tylko mu się wydaje. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, z daleka, ale teraz, gdy Iero stoi zaraz przy nim, może docenić każdy szczegół. Uroda Waya jest nieco androgeniczna – duże oczy otoczone wachlarzami długich rzęs, delikatnie zadarty nos i wydatne kości policzkowe. Blada cera dodaje mu nutki wampiryzmu, a ciemne kręgi pod oczami nie wyglądają niezdrowo, ale jak dwa półksiężyce pełne niewypowiedzianych tajemnic. Tym właśnie jest – niewysłowionym sekretem. Nawet teraz Frank potrafi dostrzec wszystkie kumulujące się pod powierzchnią jego skóry słowa, którymi chłopak chciałby się z nim podzielić, ale wydaje się po prostu nie być w stanie.

Musiał bardzo długo być sam.

Ostatnie zdanie dudni w głowie Franka i zdecydowanie popycha go do wykonania następnego ruchu. Czuje, że każdy cal jego ciała, każde włókienko duszy pragnie dotknąć Gerarda. Nie z seksualnym podtekstem – Iero chce po prostu poczuć jego ciepło, serce nieśmiało pompujące krew do żył, chce wiedzieć, że chłopak jest tu przy nim i że obaj są żywi w takim samym stopniu.

Iero ma wrażenie, jakby poruszał się pod wodą. Musi pokonać pewną barierę, której nigdy wcześniej pokonywać nie musiał. Wyciąga jedną rękę w bok i bardzo delikatnie zawadza palcami o szlufkę paska czarnowłosego. Czuje na sobie jego zdziwiony wzrok, ale sam lokuje spojrzenie w podłodze. Gerard nie porusza się, co Frank odbiera jako swoistą zgodę na dalsze działanie.

Przełyka ślinę i z niezwykłą uwagą oraz ostrożnością obejmuje ramionami szyję chłopaka, przyciągając go lekko do siebie. Słyszy krew szumiącą w uszach z napięcia; Boże, co on wyprawia? Potrzebuje tylko ułamka sekundy więcej, by wszystko zniknęło, by pozostało tylko smukłe ciało Gerarda, ich stykające się klatki piersiowe, wyrównujące się oddechy i rytmy pracy serc. Frank wciska nos w zagłębienie na jego szyi, jednocześnie czując ramiona Waya oplatające go mocno w pasie.

Nic nie mówią; nie potrzebują żadnych słów. Ten uścisk jest ucieleśnieniem wszystkiego, co kiedykolwiek trapiło ich obu, ich emocje i wspomnienia łączą się w spójną całość, Frank słyszy w głowie te wszystkie nigdy niewypowiedziane przez Gerarda słowa. Zaciska uścisk na jego szyi, przysuwa się jeszcze bliżej, tak bardzo potrzebuje jego bliskości. Tak powinno być zawsze, to powinno wydarzyć się już dawno temu. Jak w ogóle mogli funkcjonować przez cały ten czas bez swojego dotyku?

Włosy Waya delikatnie łaskoczą policzek Iero, niższy chłopak czuje miętowy zapach szamponu wyższego. Czuje się tak beztrosko bezpiecznie, przyciskając do siebie z ufnością jego ciało, mogąc poczuć woń jego ciała. Gerard pachnie idealnie, jego zapach jest kwintesencją wszystkich najpiękniejszych zapachów na świecie – świeżo zmielonej kawy, lawendowych kadzideł, mrocznej piwnicy i metalicznej krwi. Pachnie jak starannie ukrywane sznyty na nadgarstkach i wszystkie nieprzespane z nerwów i bólu noce, i pachnie jak idealny, nieskazitelny artysta drzemiący w jego duszy. Pachnie perfekcją. Pachnie sobą. Bo to on jest perfekcją.

Obaj wyczuwają w tym samym momencie, że należy już subtelnie i delikatnie przerwać uścisk. Zdejmowanie rąk z szyi Gerarda to dla Franka najgorszy i najokrutniejszy dla swojej duszy gest, na jaki kiedykolwiek się zdobył. Gdy tylko z dolnego odcinka jego pleców znika dotyk dłoni czarnowłosego, chłopak czuje dogłębny i bezkresny niedosyt. Mógłby trwać wtulony w Waya przez całe wieki, mógłby pozostać tak aż do śmierci, chociaż wie, że nie jest to możliwe.

Jeszcze nie.

– Chodź – mówi Frank, patrząc na Gerarda z delikatnym uśmiechem. Zarzuca plecak na ramię i rusza w stronę wyjścia, ale po dwóch krokach orientuje się, że Way za nim nie idzie. Napotyka jedynie jego głupawe spojrzenie. – Och, no dawaj.

Cofa się, stanowczo chwyta rękaw czarnej bluzy chłopaka i ciągnie go za sobą w stronę drzwi. Bez słowa wychodzą z ubikacji, dopiero na korytarzu Gerard zrównuje się z chłopakiem i pyta, dokąd idą.

– Na spacer, Gerard. Powiem ci.

– Powiesz mi? Co takiego?

– Powiem ci wszystko.




____________________________


Okej kurczaczki. Ten rozdział pojawił się po nieco ponad 2 tygodniach od dodania poprzedniego. Ostatnio były to 2 miesiące, więc wow - jestem z siebie dumny. Mam nadzieję, że tony przemyśleń was nie zanudzają. Staram się zachować odpowiednią równowagę między przemyśleniami, dialogami i akcją, bo sama nie lubię, gdy w opowiadaniach jest w nadmiarze jednego z tych czynników.

W końcu zaczęło się coś dziać, nie? ;w; Też się cieszę.

Nah, nie wiem co jeszcze dodać. *rzuca jedynie spojrzenie o treści "komentujcie, proszę, chcę znać Wasze zdanie, komentarze są fajne* Na następny rozdział chyba znowu poczekacie trochę dłużej, przepraszam.

14 komentarzy:

  1. Kochanie, oh. Nie wiem, skąd to si w Tobie bierze, ale to jest wspaniałe. o opowiadanie tak bardzo mnie wzrusza i cieszy jak żadne inne. Mówię również o książkach; nigdy nie czytałam niczego, co owzbudzałoby we mnie tak skrajne i silne emocje.
    Komantaarz piszę na świeżo, zaraz po przeczytaniu rozdziału. Wciąż czuję łzy na policzkach i pod powiekami. tak bardzo chcę wiedzieć co Frank powie Gerardowi. Chcę, żeby znów się przytulili, lub choćby dotknęli, oh.
    Nie lubię romansów, ale to opowiadanie jest po prostu wyjątkowe.
    Niecierpliwie czekająca na kolejny rozdział
    SassyMisfit

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeeej, ja chce nastepny rozdzial ;_;
    Jezusie, to jest genialne. Opisy sa bardxo ciekawe i czyta sie je z przyjemnoscia (a ja nie lubie opisow ;w ale te twoje sa perfekcja)
    Dawaj nastepny C:

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. Nominowałam Cię do Liebster Blog Award. Więcej informacji znajdziesz na moim blogu: http://myshadowoftheday.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. *teraz nastąpi mocno nieogarnięty komentarz a'la Tina*
    Ekhem...
    O MATKO MOJA, JAKIE TO JEST ZAJEBISTE!
    DZIEWCZYNO, JA TU UMIERAM. CHOLERA, TO JEST TAKIE AFF I ACH I OCH I WOW I PERF I NIE WIEM CO JESZCZE...!
    AHAHA, FRANK PRZYTULIŁ GERARDA, O BOZIU, O BOZIU, O BOZIU. *.* GERARD ZA NIM POBIEGŁ, O MATKO, O MATKO, O MATKO. *.* I OBOJE SIĘ MARTWĄ O SIEBIE O TATKO, O TATKO, O TATKO *.*
    CHYBA UMIERAM.
    KURDE, KURDE, KURDE, NAJLEPSZY ROZDZIAŁ EVER. ! ^.^
    I ACH I OCH... <3
    O MATKO JAKIE TO JEST ZAJEBISTE, MÓWIŁAM JUŻ.?
    ALE JA WIEM, ŻE WIESZ, ŻE TO JEST ZAJEBISTE.
    Ale noo... To jest takie piękne... :')
    DZIEWCZYNOOO BŁAGAM PISZ SZYBKO NASTĘPNY, BO UMRĘ NORMALNIE, NOO!!!
    BŁAGAM, CZY CHCESZ ŻEBYM UMARŁA? ;-;
    NOO... TO CHYBA KONIEC...
    KURDE, PISZ, PISZ, PISZ.!.
    PATRZ, WYSYŁAM CI WENĘ I CZAS! < pakuje do koperty te dwie rzeczy i wkłada do komentarza z wielkim bananem na twarzy>
    Och shit, ale jestem szurnięta xD
    Ale normalnie chyba przeczytam jeszcze raz, bo nie mogę się napatrzeć na zajebistość tego rozdziału *.*
    Także no, weny, czasu i czego tam jeszcze sobie życzysz ;D
    Paa <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Znalazłam Twojego bloga dzisiaj i pochłonęłam go w całości. Na wstępie powiem, że bardzo podoba mi się Twój styl pisania - lekki, ale jednocześnie stanowczy. Przyjemny do czytania. Miałaś może już wcześniej jakiegoś bloga? Wydaje mi się, ze skądś Cię kojarzę, ale nie mam pojęcia skąd! Nie mogę doczekać się nowego rozdziału, życzę weny :)

    ~ Daria
    /dangerous-stories.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie podniosłaś mi ciśnienie tą sceną w toalecie ;___;
    Kurde, kocham to. Gerard jest taki słodki, tak strasznie zależy mu na Franku. Ich miłość jest taka... realistyczna ?¿ W ogóle to podobało mi się to, że jak Gerard przyszedł do Franka dać mu te zadania to od razu nie wpadli sobie w ramiona itd., bo było by za słodko.
    Opis zapachu Gerarda sprawił, że chcę go powąchać XDD
    Btw nie umiem pisać komentarzy, to nie będę już pieprzyć głupot tylko jeszcze powiem, że TO JEST ASDFGHJKL CHCĘ WIĘCEJ, BO UMRĘ ;____;
    ~frnksblood

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam skomentować wcześniej, ale jakoś mi się taki mały zastój zrobił w mózgu (?) i nic do mnie nie docierało.
    Noo...To teraz komentuję:
    KUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUURWAAAAAAAAAAAA TO JEST PIĘKNE, WIESZ? I NIE MA W TYM ŻADNEJ MONOTONNI NO BO...NO TO JEST PIĘKNE.
    (tak, zazwyczaj powtarzam z dziesięć razy to samo)
    NO, ALE NAPRAWDĘ! A JUŻ MYŚLAŁAM, ŻE DOJDZIE DO POCAŁUNKU CZY COŚ, ALE TO BY CHYBA ZA WCZEŚNIE BYŁO, CZYŻ NIE?
    ALE I TAK JEST ŚWIETNIE. TAK STRASZNIE, POSRANIE SZKODA MI FRANIA! JA BYM CHYBA NIE ZNIOSŁA TAKIEGO ŻYCIA...
    NO, ALE GREDZIA TEŻ MI SZKODA. A TEN MAŁY MIKEY TAKI OPTYMISTYCZNIE NASTAWIONY...CUDOWNY JEST, NOOO!
    CHCIAŁABYM MIEĆ TAKIEGO SYNA...
    CZEKAJ...WTF?
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    NIE, COŚ MI SIĘ POMYLIŁO.
    BTW. TO JEST TAKIE...NIE, NIE POWIEM PIĘKNE - PRZEPIĘKNE!
    :DDDDDDDDDDDD
    OKEY, TO MOŻE JA JUŻ KOŃCZĘ?
    NO TO CZEKAM NA KOLEJNY I PAAAA! ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. O mój Boże :C To opowiadanie jest iście cudowne *-* czekam na kolejną część.
    Piszesz świetne opowiadania, gdy się to czyta to chce się czytać więcej i więcej :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć, tęskniłam!
    Żyłam jakoś, poświęciłam się trochę bardziej muzyce i takim codziennym sprawom. Wczoraj ktoś mnie natchnął, usiadłam i to machnęłam i poczułam jak miło jest coś napisać po tak długim czasie. Kilka razy próbowałam już wrócić na bloga, siadałam, próbowałam coś napisać, ale nie potrafiłam stworzyć niczego, z czego byłabym chociaż trochę zadowolona. Dzisiaj zmusiłam się do przeczytania starych rozdziałów (co samo w sobie było dla mnie wyczynem) i wciąż uważam, że nie lubię tego opowiadania. Ale spróbuję je skończyć. Mam pomysł na kilka nowych rzeczy, ale staram się robić małe kroki, bo jak rzucam się na głęboką wodę to nie wypala. Anyway, jestem przeszczęśliwa, że wciąż jesteś, że piszesz, że pamiętasz o mnie i bardzo się cieszę, że spodobał ci się ten szot, bo nie byłam co do niego pewna. Też się za tobą stęskniłam, wciąż utrzymuję, że jesteś jedną z najlepszych frerardowych autorek. Teraz, kiedy nie ma już alsemery, powiedziałabym nawet, że najlepszą.
    Wybacz, jeszcze nie nadrobiłam wszystkiego, ale kiedy wszystko przeczytam, skomentuję jeszcze raz :)
    Trzymaj się,
    Sab

    OdpowiedzUsuń

    OdpowiedzUsuń
  11. MyChemicalDestroya24 maja 2014 08:46

    To jest niesamowite! Już czekam na kolejny rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobra, czuję się jak wyrodna... ciotka. Postanowiłam, że przeczytam wszystko jeszcze raz, żeby skomentować na świeżo i z jakimiś (w miarę) logicznymi przemyśleniami. I kiedy zobaczyłam tę dedykację przed pierwszym rozdziałem to prawie mi się serce roztopiło i nie mogę sobie wybaczyć, że dopiero teraz wszystko nadrobiłam, i że nie skomentowałam każdego rozdziału z osobna, ale może przejdę do rzeczy. Nie przepadam za szkolnymi frerardami. Może miałam do nich pecha, nie wiem. Po prostu zawsze działy się według tego samego schematu, który z czasem stawał się nudny. DEPRESJA ---> SPOTKANIE ----> PRAWDZIWA MIŁOŚĆ ---> SZCZĘŚCIE---->PROBLEMY--->HAPPY END, przy czym wymagane jest, żeby bohaterowie byli (możliwe jak najbardziej) pokrzywdzeni przez życie, aroganccy i bezczelni. Dlatego jestem naprawdę zachwycona kreacją Franka, tym, że czasem zachowuje się jak zwykły nastolatek, że nie jest pseudointeligentem, i że nie broni się przed Gerardem "ręcami i nogami". Bo taka gra w kotka i myszkę jest kolejnym denerwującym schematem. I dzięki ci kobieto za to, że udało ci się mnie przekonać do szkolnych frerardów. I dzięki ci za to, że piszesz, i że twoi bohaterowie są interesujący i niesztampowi i cudowni. Jest świetnie. Wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś skończysz "All the way in Battery City", bo naprawdę pokochałam to opowiadanie. :) Ze zniecierpliwieniem czekam na nexta.
    Trzymaj się,
    Sab

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać, że naprawdę interesuje mnie Chester. Głównie dlatego, że mimo wszystko Frank go obchodzi, i że nie jest jedną z tych papierowych postaci, które stanowią jedynie tło dla zajebistości bohatera. Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy i jak zareaguje środowisko na bliższą relację (mam nadzieję, że będzie jakaś bliższa relacja) chłopaków. No i ojciec Franka szczególnie. Nie sądzę, żeby pan Iero był zachwycony wiadomością, że jego syn interesuje się kolegami. Czekam, czekam, czekam.

      Usuń
  13. Czytam to po raz setny a nadal mi się nie znudziło :)

    OdpowiedzUsuń