Prawdopodobnie z początku będzie wydawało się Wam, że to pierdolenie o niczym. Ale wierzcie mi, ja nie zwykłam pisać pierdoleń o niczym, dlatego zachęcam do doczytania do końca.
„Połączenie przychodzące: Frank Iero”
Wyginam usta w uśmiechu ponad parującą kawą i rozsiadam się wygodniej na krześle. Wieczorne rozmowy z Frankiem już dawno stały się naszym codziennym rytuałem, jak również najprzyjemniejszym punktem mojego obfitującego w stres studenckiego dnia. Niespiesznie najeżdżam kursorem myszy na zielony napis "odbierz" i po chwili zwłoki – ot tak, żeby przetrzymać go w niepewności – odbieram połączenie.
– Hiya, Gee.
Słyszę jego głos jeszcze zanim piksele na ekranie zdążą ułożyć się w nieco rozdygotany obraz jego twarzy. Duże oczy połyskują z rozbawieniem, gdy odstawiam kubek z kawą by móc mu pomachać. Na ekranie jego dłoń rozmazuje się w tym samym geście.
– Jak ci minął dzień?
Jeszcze przez chwilę nie odpowiadam, chłonąc wszystkimi zmysłami jego wirtualną obecność tutaj. Cholera, naprawdę kocham tego gościa, jego basowy głos, grzywkę opadającą na oczy, gładką skórę, idealnie wykrojone brwi, sarnie oczy i linię ust przeciętą wąskim, metalowym kolczykiem. Jak również naprawdę za tym gościem tęsknię – odkąd pięć miesięcy temu wyjechałem z rodzinnego Newark studiować na nowojorskiej Akademii Sztuk Pięknych, zostawiając Franka, który jest dopiero w pierwszej klasie liceum, widzieliśmy się tylko w przerwie świątecznej. A i wtedy dosłownie nie mogliśmy się od siebie odkleić; chłopak bez przerwy pakował mi się na kolana, podchodził znienacka od tyłu i chuchał mi dymem tytoniowym w twarz, by zaraz potem mocno opleść mnie rękami w pasie i nie puścić przez następną minutę, czekał na mnie pod łazienką gdy sikałem, zdarzyło mu się nawet obejmować moją twarz w dłonie i cmokać mnie w usta. I nie, nie jesteśmy parą – jesteśmy po prostu najlepszymi przyjaciółmi z porąbaną, zażyłą relacją.
– Masakrycznie – wzdycham. – Ale zostałem nazwany pedałem tylko dwa razy.
Śmieje się, a ja zachłannie wysłuchuję tego infantylnego chichotu. Rozmawialiśmy wczoraj wieczorem, ale dwadzieścia cztery godziny bez Franka to za dużo o jakieś dwadzieścia cztery godziny.
– Brad?
– No jasne, że Brad.
Brad jest gościem, który zupełnie nie pasuje do tych studiów i ich otoczki, nawet jego imię kojarzy się z typowym szkolnym sportowcem. Jest na kierunku rzeźbiarstwo i modelarstwo i właściwie nie jest taki zły w tym co robi, natomiast ma w zwyczaju przynosić prace na drugi termin, wymawiając się faktem, że zasiedział się na siłowni. Ma nieokrzesaną naturę neandertalczyka, wciąż chodzi w kurtce drużyny futbolowej, do której należał w liceum i nie ma znajomych wśród studentów, za to zazwyczaj po zajęciach idzie na miasto z grupką facetów podobnych do niego.
– Przywal mu mocą intelektu, Gee.
– Chętnie, ale obawiam się, że byłby skłonny mi oddać i to NIE mocą intelektu.
Znów wywołuję uśmiech na twarzy chłopaka, a raczej na jej wirtualnym odpowiedniku odbitym na ekranie mojego laptopa. Zaraz potem Frank podnosi do ust coś spoza granic mojego pola widoczności – coś, co okazuje się być wielkim, parującym kawałkiem pizzy – i odgryza pokaźny kawałek.
– Stary, teraz brakuje tu tylko teatralnego burknięcia mojego brzucha – marudzę.
– Chętnie bym się z tobą podzielił, gdybyś tylko nie wyjechał na uczelnię setki kilometrów stąd – dokańcza kąśliwie zdanie.
– Hej, przecież to ty kazałeś mi tu przyjechać. Boże, Frank, groziłeś, że jeśli tego nie zrobię, przywieziesz mnie tu na kierownicy roweru!
Chłopak marszczy nos – tak zwykł okazywać udawaną złość. Zaraz jednak smutnieje i odwraca wzrok.
– Przecież wiem, ech. Tylko, Gee, ja tak strasznie tęsknię.
Uśmiecham się smutno na dźwięk tych słów, przygryzając wargę. Rozczula mnie przywiązanie Iero do mnie, jest jak psiak, który został rozdzielony ze swoim panem.
– Hej, młody, przecież wpadam za miesiąc. Nic się nie bój, wszystko ci wynagrodzę. Trochę cierpliwości ci nie zaszkodzi, narwańcu.
– Zdążyłem się zorientować. Wierz mi, odkąd wyjechałeś muszę być uzbrojony w cierpliwość aż po zęby.
Mrużę kąciki oczu w uśmiechu i podpieram podbródek na dłoni. Przez dłuższą chwilę żaden z nas się nie odzywa; obserwuję, jak chłopak zajada się swoją parującą pizzą, rzucając mi co chwila wesołe spojrzenia. Och, ile bym dał, żeby móc siedzieć w tej chwili obok niego – opychalibyśmy się żarciem brudząc czosnkowym sosem siebie i najbliższe otoczenie w akompaniamencie nowej płyty Smashing Pumpkins, a później zwyczajowo stoczylibyśmy wojnę o ostatni kawałek pizzy. Jak zwykle wygrałby ją Iero, gryząc, kopiąc i łamiąc wszelkie granice bycia uroczym.
Wzdycham.
– Kocham cię.
– Jo ćebje tełż, Gee – pada niewyraźna odpowiedź ze strony Iero wciąż przeżuwającego pizzę. Oczywiście wyznania miłości też nie były czymś obcym w naszej specyficznej relacji. Kochamy się i każdy to wie. Po przyjacielsku, ponieważ Frank utrzymuje, że jeszcze nie określił swojej orientacji seksualnej ("Przecież mam na to całe życie, rany"), a ja, że jestem hetero.
I oboje dobrze wiemy, że kłamiemy.
Chłopak, z którym wynajmuję kawalerkę, jest najbardziej bezproblemowym współlokatorem na świecie. Mówiąc szczerze, wręcz uwielbiam go za jego serdeczną bezpośredniość. Już na samym początku zapowiedział, że nie będzie przysparzał żadnych kłopotów oraz że jest skłonny spać na kanapie i pożyczać mi papierosy, jeśli tylko będę płacił nieco większą część czynszu, niż on. Miałem wtedy pewne obawy co do słuszności tej propozycji, ale prędko okazało się, że gość spędza całe dnie studiując i pracując na wieczorną zmianę na stacji benzynowej. Dach nad głową potrzebny jest mu tylko po to, by mieć gdzie spać i gdzie przechować swój niewielki dobytek.
Gdy o jedenastej w nocy Ben wraca do domu, ja leżę i wpatruję się w ciemność. Ciszę przerywa tylko jego "dobranoc, Gerard", co jest kolejną strasznie fajną rzeczą z jego strony. Życzliwość to jedna z cech, które u ludzi cenię najbardziej.
– Dobranoc – odpowiadam, choć wiem, że to nie będzie spokojnie przespana noc.
Męczy mnie temat Franka. Jeszcze przez długie godziny przewracam się w łóżku, próbując znaleźć wygodną pozycję, mierzwiąc pościel nogami i zmieniając ułożenie poduszek. Materac głośno pode mną skrzypi, co zarówno mnie irytuje, jak i pewnie nie daje spać mojemu współlokatorowi.
Spędzam tak bliżej nieokreślony odstęp czasu – gdy w końcu siadam na brzegu łóżka i zerkam na wyświetlacz telefonu, informuje mnie on, że wybiła dwunasta. 00:00, te tajemnicze cyfry, których zawsze baliśmy się z Frankiem, gdy byliśmy młodsi. Godzina duchów, godzina, podczas której pomarszczone dłonie chwytające cię za kostkę, gdy twoja noga wystaje poza bezpieczną strefę łóżka, są jeszcze bardziej prawdopodobnym scenariuszem niż zwykle.
Przed oczami staje mi sytuacja sprzed może roku. Piętnastoletni Iero i dziewiętnastoletni ja siedzący w legowisku stworzonym z koców, kołder i poduszek, oglądający w napięciu drugą część Chucky'ego. Nasze kończyny były zaplątane w zawiłą sieć, leżeliśmy w specyficzny sposób przytuleni do siebie, chociaż bardziej przypominało to bycie jednym organizmem, niczym bliźnięta syjamskie. Podczas gdy mordercza lalka zabijała kolejną osobę i zarzuciła jakimś groteskowo kiepskim czarnym żartem, Frank grobowym głosem poinformował, że wybiła godzina zero.
I ten mały idiota zabrzmiał tak wiarygodnie, że natychmiast spiąłem wszystkie mięśnie i przylgnąłem do niego szczelniej – on zresztą zrobił to samo, tylko z jeszcze większą paniką. Nagle pokój wydawał się być o wiele bardziej złowrogi, a film sto razy straszniejszy.
Pamiętam ten moment ze wszystkimi szczegółami. Popatrzyłem wtedy na chłopaka w zupełnie inny sposób. Zauważyłem, jak bardzo się zmienił w ciągu ostatniego roku, jak wydoroślał, jak wyostrzyły mu się rysy twarzy. Zauważyłem, że – cholera, jest kurewsko piękny. Mało tego – jest pociągający, jest wprost idealny ze swoim krzywym uśmiechem, sarnimi oczyma i rozczochranymi włosami. Taa, to była noc, kiedy zakochałem się we Franku Iero, moim najlepszym przyjacielu.
Byłem idiotą, dziewiętnastolatkiem z tokiem rozumowania małego bachora. Pomyślałem wtedy, że jeżeli zostawię do uczucie samo sobie, jeżeli nic z nim nie zrobię, stopniowo przygaśnie, a potem całkiem zaniknie. Ale oczywiście to nigdy się nie wydarzyło, a teraz, siedząc na brzegu tego cholernego łóżka, zdaję sobie z tego dogłębnie sprawę. Ile razy odczuwałem ten ścisk w klatce piersiowej na widok Iero? Ile razy serce podchodziło mi do gardła, gdy jego usta przelotnie i bez krzty erotyzmu muskały moje? Albo gdy kroczyliśmy razem w mroku nocy, popalając papierosy i jak gdyby nigdy nic trzymając się za ręce? Ile razy myślałem "rany, jaki on jest uroczy", gdy nie mógł sięgnąć najwyższej półki w sklepie i musiałem mu pomagać?
I byłem jeszcze większym idiotą, zostawiając go samego kiedy wyjechałem na te cholerne studia. Zostawiłem sprawę Franka niedokończoną, niedociągniętą do końca, mając nadzieję, że wszystko samo się ułoży. Zawsze to robię i nigdy się nie nauczę – kurwa, jak dwudziestolatek może być tak lekkomyślny?
Decyzję podejmuję pół godziny później, siedząc przy kuchennym stole z pomarańczowym światłem tańczącym na powierzchni czarnej kawy w kubku z napisem "good morning". Gdy w ferie przyjadę do Newark, zrujnuję naszą wieloletnią przyjaźń i zaproszę Iero na randkę. Mam dużo do stracenia, ale muszę sprobować.
– Gerard, zgaś, proszę, to światło, bo wpada mi przez drzwi i razi!
Uśmiecham się pod nosem, dopijam kawę w kilku łykach, wstawiam kubek do zlewu i opuszczam kuchnię, oczywiście gasząc światło. Nie chcę przecież zabierać snu biednemu Benowi.
Ferie zaczynają się wraz z pierwszymi nutami Life on Mars? Bowie'ego dobiegającymi z budzika w moim telefonie. Zmuszam dwudziestoletnie kości do stosunkowo energicznego zerwania się z łóżka. Zza ściany dobiega jeszcze pochrapywanie współlokatora, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dzwonek zadzwonił w odpowiednią porę. 5:30 to dobra godzina, zważając na fakt, że musze się jeszcze wyszykować, spakować i zdążyć na busa o szóstej. Taa, Frank namawia mnie do zrobienia prawa jazdy odkąd pamiętam. Nie to, że nie próbowałem, ale po oblaniu egzaminu sześć razy naprawdę się odechciewa.
Bus trochę śmierdzi i jest pełen osób podobnych do mnie – studentów jadących na ferie do swoich rodzin, którzy skutecznie oblewali swoje egzaminy na prawo jazdy. Cudem udaje mi się usiąść samemu, wcisnąć głęboko w brudne, wyświechtane siedzenie i wytrwać tak całą dwugodzinną drogę. Nie mówiłem Iero, że przyjeżdżam – chcę go zaskoczyć. Kupiłbym kwiaty i zadzwonił do jego drzwi, ale zachichotałby mi jedynie prosto w twarz i w najlepszym wypadku porzucił rośliny gdzieś z boku, by uschły. Frank nie jest typem romantyka, dlatego po prostu kupię mu paczkę jego ulubionych papierosów i te żelkowe fasolki, które tak ubóstwia.
Newark jest smutne, wszyscy to wiedzą, ale rozświetla je fakt, że gdzieś tam mój Frankie prawdopodobnie smacznie jeszcze śpi, wtulony w miękką pościel. Nieświadomy faktu, że w ciągu kwadransu jego porąbany przyjaciel zapuka do jego drzwi, a w mniej niż godzinę zaprosi go na randkę.
Rany, ja naprawdę mam zamiar to zrobić.
Zaczynam się denerwować dopiero gdy docieram do bloku, którego mieszkanie z numerem 30 zamieszkuje Frank z rodzicami i mopsem. (Nawiasem mówiąc, pies nazywa się Spaghetti i całe życie spędza wyłącznie śpiąc i jedząc. Waży przy tym pewnie tyle samo co jego właściciel i ledwie utrzymuje swój ciężar, gdy chybocząc się człapie do miski. I tak go kochamy.)
Z mocno bijącym sercem przeskakuję co drugi schodek, wspinając się na pierwsze piętro. Nie zastanawiam się długo przed potrójnym naciśnięciem dzwonka, a potem popycham drzwi i jak gdyby nigdy nic wchodzę do środka – jestem dla państwa Iero jak rodzina.
Zamieram.
Zamiast zwyczajowej ciepłej, rodzinnej krzątaniny, słyszę odgłosy rozpaczy. Mama Franka pochlipuje gdzieś w głębi mieszkania, jego tata próbuje ją pocieszyć słabym głosem. Nawet Spaghetti jest przejęty – teraz kołysząc się na boki przybiega, siada obok mnie i podnosi na mnie bezradne spojrzenie zezowatych oczu. Zimny pot wstępuje na moje czoło, wydarzyło się coś bardzo, bardzo złego i nawet tej pies wie więcej, niż ja.
Z pokoju wychyla się policjant z sumiastymi wąsami.
– A pan to kto?
– Gerard Way – wypowiadam machinalnie. – Może mi pan powiedzieć, co–
– Gerard! – przerywa mi krzyk pana Iero. Mężczyzna wystrzela z pomieszczenia, omija funkcjonariusza i podbiega do mnie, przyciskając moje ciało do swojej piersi. O co, kurwa, chodzi?
– Gerard, przepraszam cię, mieliśmy zadzwonić, ale... – Jego głos przechodzi w szloch. Mieli zadzwonić? Ale co?
I gdzie, do kurwy, jest mój Frank?
Niewidzącym spojrzeniem przyglądam się zapłakanej twarzy mężczyzny, który w końcu puszcza mnie i niczym duch odpływa na bok, robiąc miejsce policjantowi. Ten drugi jest niemal tak spasiony jak mops wciąż siedzący wiernie u moich stóp, a jego sumiaste wąsy kołyszą się rytmicznie. Staje przede mną i łypie spojrzeniem paciorkowatych oczu, ktore mimo wszystko wydaje się całkiem przyjazne. I współczujące.
– Znałeś Franka Iero, chłopcze?
– Z n a m Franka Iero – poprawiam go. Słyszę, jak Spaghetti zaczyna uderzać ogonem o podłogę na dźwięk imienia swojego pana. Z piersi policjanta wydaje się głośne westchnienie. Co jest z nim nie tak?
– To przyjaciel rodziny – wychlipuje pan Iero za jego plecami.
– W takim razie, Gerardzie, masz pełne prawo wiedzieć... I przykro im, że to ja muszę ci to powiedzieć... Frank Iero nie żyje.
– Bzdura – odpowiadam natychmiast. Niby jak mógłby nie żyć? Mój Frank? – Rozmawiałem z nim wczoraj. I przedwczoraj. I codziennie przez ostatni rok.
– Nie mogłeś z nim rozmawiać. Zgon stwierdzono 30 stycznia, w wieczornych godzinach.
Śmieję się z niedowierzeniem i szeroko otwartymi oczami, z tyłu dobiega histeryczne kwilenie pani Iero.
– Oczywiście pan żartuje. Rozmawiałem z nim wczoraj w nocy. Śmiał się. Oddychał. Opowiadał o swoim dniu w szkole.
Policjant patrzy na mnie z zupełną powagą. Jego usta wyginają się w śmieszną podkówkę pod sumiastymi wąsami. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Naprawdę nie ma nic innego do roboty niż wkręcanie niewinnych osób w jego okrutne żarty? Zaskrażę go do jebanego sądu, nie zostawię tak tego...
– Gerard – zaczyna cicho, pochylając się w moją stronę. Gdy kładzie mi ręce na ramionach, mam ochotę je strząsnąć. – Gerard. Frank Iero nie żyje od prawie tygodnia.
Kręcę głową, próbując odgonić od siebie myśli mimowolnie układające się w spójną całość. Histeryzujący rodzice Franka, jego poruszony pies, ci cholerni policjanci i ta nieprawdopodobna informacja.
Okrutny żart czy okrutna rzeczywistość?
Moja głowa zaraz eksploduje. Cofam się na ślepo, prawie depcząc psa, który nie zdąża umknąć ze swoim tłuszczem spod moich stóp. Cofam się przez cały hol, cofam się aż do drzwi, aż w końcu moje plecy dotykają gładkiej, drewnianej powierzchni. Rozglądam się przerażony – oddałbym wszystko co posiadam, by Frank wyszedł teraz zza futryny i zaczął się śmiać do rozpuku z mojej łatwowierności. Czekam i czekam, łypię z przerażeniem po znajomym mieszkaniu i nieznajomym funkcjonariuszu policji, aż kończy się limit "okrutnego żartu" i zaczyna świadomość okrutnej rzeczywistości.
Nie krzyczę.
Wrzeszczę, ryczę jak zarzynane zwierzę.
Zaciskam pięści na włosach i upadam na kolana, nie jestem już świadomy niczego, rzeczywistość zostaje przysłonięta przez kurtynę łez niedowierzenia, a potem upadam i zaciskam powieki. I nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę. To się nie dzieje. Nie on, nie mój Frank. Niech umrą wszyscy, niech zginą wszyscy pierdoleni ludzie na tym świecie. Ale ten biedny chłopiec z porcelanową skórą był ostatnią osobą, która na to zasługiwała. Nie, nie, nie.
Papierosy i żelki wypadają mi z dłoni.
Spaghetti podchodzi i liże mnie po policzku.
Przez całą mszę klęczę przy jego trumnie, obcałowuję jego twarz, trzymam kurczowo drobną dłoń w uścisku.
Liczę na cud.
Cud nie nadchodzi.
Pozwolili mi pomóc nieść trumnę, jej ciężar wbija mnie w ziemię i jest mi tak okropnie niewygodnie, ale notuję to tylko podświadomie, wykonując wszystkie czynności zupełnie mechanicznie. Myślę o tym, jak bardzo to wszystko jest niewiarygodne, nie do pomyślenia, niemożliwe. Mam nadzieję, że zdarzy się cud albo, że po prostu obudzę się z tego koszmaru.
Nic takiego się nie dzieje, a Frank wygląda tak kurewsko bezbronnie, gdy zamyka się nad nim wieko trumny. Jest wolno spuszczony na dół, a potem z małego głośnika zaczyna lecieć jeden z utworów Black Flag – byli jego ulubionym zespołem i to ja kazałem ich puścić. Młody na pewno by tego chciał.
Przez cały czas szlocham, szlocham bardziej niż pani Iero, bo oddałem jej wszystkie swoje tabletki na uspokojenie. Chcę zapamiętać tę chwilę, chcę zapamiętać ostatnie pożegnanie z osobą, z którą chciałem spędzić resztę życia.
Jest tu tyle cierpienia, tylu znajomych z jego szkoły i tylu członków rodziny. Wszyscy cierpią, bo wszyscy go kochali – jak nie kochać Franka Iero? Oczywiście, ale nikt nie cierpi tak jak ja. Nikt nie miał tylu planów co do tego dzieciaka i naszego wspólnego życia, co ja. Nikt nie posiada teraz na sumieniu tylu niewypowiedzianych słów.
Znowu krztuszę się własnymi wydzielinami, gdy przypominam sobie, jaka była przyczyna jego śmierci. Ktoś wjechał w niego gdy przechodził przez pasy. I nawet, kurwa, nie znaleźli winowajcy. Osoba, która zabiła mojego Franka i zrujnowała nam obu życie bezkarnie kroczy po ziemi.
Oczywiście przemyka mi przez myśl pytanie, jak mogłem z nim rozmawiać przez komunikator podczas sześciu wieczorów, gdy uznany był już za martwego. Ale teraz jest to moim najmniejszym problemem.
Pośród morza kwiatów zrzucanego do grobu lądują paczka papierosów i żelki.
„Połączenie przychodzące: Frank Iero”
Widzę, jak obraz dwoi mi się w oczach. To niemożliwe. On nie żyje. Jest martwy. Byłem na pogrzebie. Był taki blady. On nie żyje.
Wolno umieszczam drżącą rękę na myszce. Kursor chybotliwie dociera do zielonego przycisku „odbierz”. Z dudniącym szaleńczo sercem, mocno naciskam na lewy przycisk myszki.
Jest tak jak zawsze. Widzę czarny ekran. Potem lekkie zakłócenia, a w końcu piksele układają się w obraz jego twarzy. Taki znajomy. Uśmiecha się, jego oczy błyszczą.
To jest Frank. To jest mój Frank, siedzi tam przede mną, przecież go widzę.
– Cześć – uśmiecham się nerwowo, przysuwając krzesło bliżej biurka. Odgarnia grzywkę z czoła.
– Hiya, Gee – odpowiada i jego ręka rozmywa się na ekranie w geście machania.
Friend, please don't take your life away from me
Would you let me know your plans tonight?
'Cause I just won't let go 'til we both see the light
And I have nothing else left to say
__________________
Jestem wściekła, bo zjadło akapity i musiałam je robić spacją.
Pomysł na tego shota kołatał się w mojej głowie od ponad roku. I w końcu go zrealizowałam, z czego jestem niezwykle dumna. Uważam nawet, że nie wyszło tak źle i w miarę udało mi się przekazać te emocje, które chciałam.
Tak, psychodelia. Interpretujcie to jak chcecie, Frank jest duchem, Gerard jest szurnięty - jak chcecie. Na tym polega sztuka, każdy patrzy na nią z własnego, bardzo indywidualnego punktu widzenia.
(Rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu, ale niczego nie obiecuję.)
Zaproszę Was jeszcze na mojego prowizorycznego pamiętnikowego bloga. Będę tam pisać nieregularne, depresyjne gówno, więc wchodzicie na własną odpowiedzialność.
http://na-cale-szczescie.blogspot.com/
(Rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu, ale niczego nie obiecuję.)
Zaproszę Was jeszcze na mojego prowizorycznego pamiętnikowego bloga. Będę tam pisać nieregularne, depresyjne gówno, więc wchodzicie na własną odpowiedzialność.
http://na-cale-szczescie.blogspot.com/
Z wielką dedykacją dla mojej najlepszej przyjaciółki, Roni. Wiedziałam, że zadedykuję Ci tego shota od samego początku wpadnięcia na tę koncepcję. Po tym, jak napisałaś jeden z pierwszych komentarzy na tym blogu, o tym, że zaklepujesz sobie dedykację, bo już niedługo ten blog będzie sławny. Nie jest aż tak sławny, ale dużo się nie pomyliłaś, śledziono.
Zajebiste. Nie obraziłabym się gdyby powstało z tego coś więcej w przyszłości c;
OdpowiedzUsuńBardzo podobało mi się to zaskoczenie - frank nie żyje, ale to nie może być prawda. Coś jest nie tak i bam- twój mózg automatycznie próbuje rozszyfrować zagadke. No i kreowanie charakterów postaci- mistrzostwo!
Nic szczególnie konstruktywnego nie umiem napisać, ale...
OdpowiedzUsuń... ale jejujejujejuniu.
Jestem zachwycona. Szczerze mówiąc, z początku myślałam, że to będzie takie raczej wesołe i śmierć Franka bardzo mnie zaskoczyła. Ale w sumie całkiem pozytywnie, bo przynajmniej miałam pewność, że Gerard nie wymyślił sobie Franka od początku do końca. Opis uczuć Gee w czasie pogrzebu jest przegenialny.
I w jakiś pokrętny sposób sądzę, że ten shot jednak jest wesoły. Ale może to kwestia interpretacji.
Ach i zdanie " Spaghetti podchodzi i liże mnie po policzku." jest cudowne. To chyba był najmniej odpowiedni moment, ale jak je przeczytałam, to prawie się posikałam ze śmiechu.
To było zarąbiste, tylko... WTF? Co z Frankiem nie tak? xD Czemu on żył, ale umarł, zaraz... Co? xD Fuck Logic! :D Zdziwiła mnie śmierć Franka, bo wcale się na to nie zapowiadało... Myślałam, że rąbniesz jakiś przesłodzony Happy End, w którym to Gerard i Franio robią wiadomo jakie rzeczy, a tu ś m i e r ć.
OdpowiedzUsuńMózg mi wybuchł xD
Ogółem było bardzo ładne, opis uczuć był cudowny...
Moja teoria wygląda tak: Ten, kto wjechał we Franka, wjechał w niego mniej lub bardziej celowo, a że był świetnym informatykiem i oszustem, stworzył coś na wzór klipu/wideo/filmu (nie wiem jak to nazwać) i właśnie to włącza się co wieczór Gee :D Lubię kombinować 'co z czego się wzięło' ;) Świetny opis uczuć Gerarda. Nie znam się, ale stwierdzam, że mistrzostwo :) Spaghetti najlepszy!
OdpowiedzUsuń"[...]że to pierdolenie o niczym." - wiesz, że te słowa w idealny sposób opisują większą część tego opowiadanka? Naprawdę, taka gadka szmatka o rzeczach mało istotnych i typowych, coś takiego przeżyć może dosłownie każdy (no może pomijając aspekt homoseksualny) - to tylko przybliża człowiekowi całą historyjkę, jak również i uczucia towarzyszące bohaterom, dzięki temu cała sprawa wydaje się nam być naprawdę bliska.
OdpowiedzUsuńKolejną kwestią jest zakończenie, w sumie umieszczając na początku swój komentarz, zniszczyłaś mi w pewnym sensie niespodziankę... Co prawda nie wiedziałam, co dokładnie się wydarzy; nie spodziewałam się nadmiaru słodkich ani czułych słówek, raczej nagłego zwrotu akcji, czegoś, co zniszczyłoby całą kolorową otoczkę - nie zawiodłam się.
Tylko cały czas zastanawia mnie jedna rzecz, czemu skończyłaś w takim momencie! Wiem, wiem, chciałaś powstrzymać aurę tajemniczości, ale brakuje mi jednego pytania, pytania, które mogło, które miało paść z ust Gerarda na samym końcu; dlaczego?
Hahahaha,o kurczę. To było całkiem fajne, chociaż Gerard potykający się o tłustego psa mnie rozwalił XD
OdpowiedzUsuńNie powiem, że to dołujące, bo chyba jest zbyt krótkie, aby w ten stan wprowadzić, ale bardzo podoba mi się pomysł. Stosunkowo nietuzinkowy,oryginalny i nietypowy :D Fajnie też wszystko opisałaś i powiem Ci,że porównując Twoje pierwsze prace do tych nowszych to... no jest bardzo widoczny postęp. Naprawdę świetnie piszesz ♥
Ja miałam wrażenie, że to Frank upozorował swoją śmierć sam w siebie wjeżdżając i chciał rozpocząć nowe życie jako ktoś inny, ale nie mógł zostawić Gee i chciał rozmawiać z nim co wieczór mając nadzieję że Gee nie dowie się o jego śmierci, nie skontaktuje z rodziną itp. Druga hipoteza, to właśnie że Gee zwariował. No i ewentualnie samobójstwo Franka (który po uprzednim nagraniu plików, które wysyłają sie do Gee rzuca się po samochód). Haha. Ta trzecia jest najmniej prawdopodobna ale nasunęła mi się jako pierwsza.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jakim sposobem przeczytałam wszytko w trzy dni.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to czytając o emocjach Gerarda i o tym jak przezywa śmierć Franka poryczałam się :'(
I mam teorię, że Gerard odtwarza film z Frankiem cały czas traktując go, jako żywego przyjaciela.
Mam nadzieje, że szybko dodasz nowy rozdział. A ten one shot-cudo ;)
OdpowiedzUsuńcudowny shot, popłakałam się :( kiedy nowy rozdział? już nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńFani sie niecierpliwią. Ja spać nie moge bo boje się ze stała ci się krzywda i dlatego nie piszesz!!!! Dla spokojnego sumienia napisz kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńNo świetne to było. Bardzo mi się podobało. I ten ból... chciał mu powiedzieć najważniejszą kwestię w swoim życiu i nieoczekiwanie nastąpiła zmiana scenariusza. I nie brała ona pod uwagę idealnie poukładanej przyszłości Gerarda. Coś niezwykle rzeczywistego i spotykanego.
OdpowiedzUsuńNie będę się dłużej wypowiadać, bo praktycznie i teoretycznie na niczym się nie znam. Ale najważniejsze chyba jest to, że mi się podobało i bardzo dobrze piszesz, nie? Co cię ma reszta obchodzić 😂.
Trzymaj się, żyj spokojnie