Jeżeli potrzebujesz wsparcia psychicznego, czujesz się źle w jakikolwiek sposób, masz myśli samobójcze, przestajesz widzieć sens w swoim życiu, masz problem z własną tożsamością - nie wahaj się i napisz do mnie na zellie@interia.pl lub w prywatnej wiadomości na twitterze @zachthemoth. Obiecuję, że odpiszę i postaram się pomóc.

niedziela, 22 września 2013

[22.09.2013]

Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że dzisiaj mija dokładnie pół roku od 22 marca 2013, dnia, kiedy My Chemical Romance ogłosiło zakończenie swojej działalności. Początkowo miałam przeżywać tę feralną niedzielę sama, ale zdecydowałam się jednak napisać o tym tutaj, bo po prostu muszę gdzieś przelać emocje. Wiem, że pewnie nikt i tak nie przeczyta tego posta, bo blog aktualnie ma status zawieszonego, więc mam swobodę w wyrażaniu myśli. (Jestem wstrząśnięta do tego stopnia, że nawet zaczęłam używać wielkich liter.) 

Jak dobrze, że ten dzień wypadł w niedzielę, bo pewnie nikt nie chciałby widzieć, jak zasmarkana i zaryczana chodzę po szkolnych korytarzach.

Pewnie powinnam wspominać, tłumaczyć, jak wiele ten zespół dla mnie znaczył i znaczy, ale to nie jest sprawa do wspominania i rozmyślań, to tak jakby rozdrapywać i tak nie do końca zakrzepnięte strupy. Przeraża mnie tylko świadomość, że będą mijać kolejne miesiące, niedługo będzie ich siedem, później dziesięć, potem to będzie rok, dwa lata, pięć lat, dziesięć, aż w końcu cała nadzieja, jaka niezdarnie tli się w moim (naszych) sercach, zgaśnie. Chłopcy będą starzy, słuch o nich zaginie, skończą całkiem z muzyką, w końcu przeczytamy na jednym z portali społecznościowych, że nie żyją i... i co wtedy? Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie dopuszczam do siebie myśli, że taka sytuacja prędzej czy później nastąpi. Wymyślam absurdalne scenariusze - naukowcy wynajdują lekarstwo na starzenie się jak w "Nieśmiertelność zabije nas wszystkich", chłopcy z niego korzystają i mają już całą wieczność, żeby tworzyć i przywrócić zespół, a my mamy całą wieczność, by zobaczyć ich na żywo, na koncercie. (A propos, ktoś z ewentualnych czytelników był w 2011 na Orange Warsaw Festivalu?)

Chyba pozwolę sobie tutaj zakończyć ten post, zawarłam w nim wszystko, co chciałam przekazać, i może to niedużo, ale mnie wystarczy.

Paradoksem jest, że ja sama słucham ich dopiero od nieco ponad roku, bo dzięki mojej kochanej przyjaciółce, zaczęłam pod koniec sierpnia 2012. Nie wiem, jak czułabym się w tej chwili, gdybym słuchała ich od chociażby 5 lat, jak niektórzy z MCRmy. Czy to wszystko byłoby prostsze, bo w takiej sytuacji miałabym świadomość, że spędziłam z nimi mnóstwo czasu, i przecież każda dobra rzecz musi się skończyć? A może byłoby mi jeszcze ciężej ze świadomością, że zespół, który od tak długiego czasu był częścią mojego życia, teraz przestał istnieć?

Bez względu na to wiem, że MCR uratowało moje życie i ulepiło z tej bezkształtnej glinianej masy, jaką byłam, dziewczynę (może nawet dziewczynkę, zależy od punktu widzenia), która nie boi się trwać przy swojej marnej egzystencji i nie jest przerażona wizją spędzenia życia samotnie. Dziewczynę, która ma aspiracje, marzenia i plany na przyszłość, a nie sznyty na przegubach albo pętlę na szyi.

MCR. 2001-FOREVER.

2 komentarze:

  1. Szkoła mnie pożera - przepraszam, że dopiero teraz weszłam, by napisać cokolwiek. Jak sama widzisz, na moim blogu świeci pustkami i wcale nie jestem z tego dumna, rozrywa mnie od środka. Szkoła, rodzina, Borderline i inne kurwy, wybacz.
    Co do chłopców, nie mogę powiedzieć, że płakałam, ba, ja nawet zapomniałam, że to już pół roku. Chyba po prostu nie mogę być fanką kogokolwiek, bo moja miłość własna by na tym ucierpiała. Co nie znaczy, że nie byli dla mnie ważnie - nadal są. Czasem zwyczajnie coś się kończy, a ja wolę taki koniec niż oglądanie ich powolnego upadku, który nastąpiłby prędzej, czy później. MCR jest ideą, a idee są nieśmiertelne. To tylko ludzie zawodzą. Czekam na Twój powrót z niecierpliwością, brakuje mi wakacyjnej normalności. Swoją drogą, ubóstwiam Cię jeszcze bardziej za "Astro Zombies". Trzymaj się!
    Twoja Sab

    OdpowiedzUsuń
  2. Cierpię, cierpię okrutnie...
    Po pierwsze, zabija mnie od środka brak kontynuacji tego, co zaczęłaś. Ale szkoła... Wybacza Ci się.
    Po drugie, smutno mi, że już nie ma MCR. Co śmieszniejsze słucham ich od maja może? W każdym bądź razie już po zakończeniu kariery. Nie zmienia to faktu, że też to przeżywam. Na szczęście ich piosenki i wspomnienia o nich na zawsze pozostaną. Trzeba szukać pozytywów. ;)

    Dalszej weny,
    ~ Seaya

    OdpowiedzUsuń