___________________________
Here we are once again. March the 22nd.
Sadness in our hearts. Sadness in our eyes. Sadness in
this unlucky date. (“The sadness in our emos”, as a stupid reference to “The
fault in our stars”.)
The worst of all things is that… I’m not actually that
sad anymore. I think back to my emotions from a year ago, I read things I wrote
2 years ago. And all I can say is that I’m less broken. I have a very strange
feeling that I should feel bad about it, but I don’t.
I don’t.
“I feel like I should be wading through all my MCR
memories right now, wading through how much they meant and mean to me – but
this is not a case that you should keep reminding. It would be like scratching
old unhealed wounds.”
The words you just read I wrote 18 months ago. What
makes me sad and happy at the same time is that I can’t refer to them anymore.
Sad – because I realize I’m not the same person I was back then. Happy as fuck
– because I’m a BETTER person now.
We all are.
Zuzia back then was a sad 13-years-old girl who
thought of killing herself too often. Nobody liked her, she didn’t have
friends, all she had was music. She listened to Gerard’s voice in her earphones
and was thinking: “Oh dear angel, you’re saving me every day, thank you for
everything, thank you.”
The only thing that hasn’t change is the last part.
Now I’m sitting here – in the same room, the same MCR
T-shirt, with the same posters, the same collection of their albums. It’s still
me, the little girl who loves that one band with all her heart. Except at the
same time it isn’t. I’m a woman now. I’m not crying, I’m smiling. Finally,
after 3 years of listening to them, I can say it.
They fixed me.
They saved me.
They took my head in their gentle hands and fucking
yelled in my face all the beautiful lyrics of their songs. They made me
grateful for who I am.
I’m not sad when I think about My Chemical Romance –
not anymore. Instead – I’m happy. They’re a bright, sparkling, colorful
spectrum at the back of my head, not an unhealed wound, as I would call them
1,5 year ago.
Well, what makes the whole break up thing easier for
us are probably their solo careers. For me the worst of all fears was that I
will never be able to see my heroes, to thank them for everything they’ve done
to me. And here I’m sitting with a big smile on my face, thinking about how
Gerard smiled comfortingly at me and looked me right in the eye while I was
crying to Piano Jam. I met him. Dreams do come true, no matter how many
adversities are there before.
Dear MCRmy. We are alive.
It’s been two years, can you imagine?! Two years, it’s
enough time to raise a baby, even two fricking babies. We survived, we are
surviving, we are growing up, we are crying, laughing, sweating, bleeding. We
are still here.
I’ve heard rumors that 11 kids killed themselves on
the break up day. I have no idea if this is true – if yes, I’m so sorry for
them. (They are probably chilling up there with Kurt, Freddie, Mitch and others
right now, so maybe not that sorry.) And you – yes, you, right there!– can be
really proud of yourself. I know how much they mean to you. I know how much
good they’ve done to you. I know how much you miss them. And you are a fucking
strong person, cause you are still here.
If you can’t refer to what I just wrote – it’s okay.
You will never fit into someone’s way of looking at things. But I can promise
you as I sit there, it is going to be alright. If you haven’t met Gerard,
Frank, Ray and Mikey yet, you will. And you will thank them, you will say
whatever you want. The band isn’t together, but that doesn’t mean that those
four beautiful persons are dead or gone. They are here right now, somewhere in
the world, sleeping, eating, thinking, playing with their children, making new
art. Don’t forget about this.
My Chemical Romance is done by now. But it can never
die.
Because it’s not a band.
Neither it is an idea, or a chapter.
It’s our hearts, our minds, our memories, out words,
it’s much more than something material. It’s beauty, goodness, scars, tears,
pain, joy, death, life.
That’s why it’ll last forever.
Popłakałam się, jak to czytałam, naprawdę. Tyle uczuć w jednym tekście. ;_;
OdpowiedzUsuńMy Chemical Romance nigdy nie umrze. Nie może umrzeć, na zawsze pozostanie w sercach MCRmy.
MCR uratowało wiele osób i mimo to, że ich już nie ma, to dalej będzie ratować. Dzięki nim uwierzyłam w siebie i to właśnie jest wspaniałe. Byli niesamowitym zespołem i cholera, ja od dwóch lat (i co z tego, że to bardzo krótki okres czasu, poznałam ich, niestety, dwa miesiące przed rozpadem) dzień w dzień ich słucham i w ogóle mi się nie znudzili. Zawsze szukałam zespołu z tym czymś i znalazłam.
Za późno, ale znalazłam. Podziwiam ich. Jeśli kiedykolwiek uda mi się założyć zespół, chciałabym, żeby był tak wspaniały jak MCR. Chociaż nie, nie będzie aż tak niesamowity, ale chciałabym, żeby choć w połowie był taki jak oni.
My Chemical Romance jest cudowne i zawsze takie będzie, nie możemy tylko o tym nigdy zapomnieć. Nigdy, przenigdy. My Chemical Romance zawsze będzie żywe w naszych sercach.
Czy wrzucisz wersje przetłumaczoną? Mam problemy z angielskim, a naprawdę chciałabym wiedzieć, co tu piszę.
OdpowiedzUsuńHej! Jestem tu czytelniczką-ninja od niedawna i postanowiłam w końcu się ujawnić. Przepraszam że tak późno komentuję (tydzień po rocznicy) ale dopiero teraz zauważyłam że coś napisałaś, i muszę przyznać, że bardzo wzruszył mnie ten tekst.
OdpowiedzUsuńWiesz co? Zazdroszczę ci. Nie, to nie tak, bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa. Ale równocześnie wiem, że ja nigdy nię będę. Dalej tak samo to wszystko przeżywam, mimo że minęły już dwa lata. Mam wrażenie, że nigdy już z tego nie "wyrosnę".
Kocham MCR. Czasami zastanawiam się, czemu nie potrafię być szczęśliwa, skoro oni są. Prawda jest taka, że zawsze będę rozpaczać dlatego że ich nie ma, a nigdy nie będę potrafiła się cieszyć, że byli. Po prostu chyba przez całe życie będę smutna z tego powodu, taki już mój los.
Jednak nigdy nie zapomnę tego wszystkiego, co dla mnie zrobili. Jestem im tak bardzo wdzięczna za ich muzykę, za ich teksty, za to że są ze mną każdego dnia.
Nie możemy zapomnieć o tym jak bardzo nam wszystkim pomogli. Musimy o nich pamiętać, bo póki pamiętamy, póki jesteśmy, MCR nie może umrzeć. I wierzę w to, że nigdy nie umrze.